Etniczny bębenek
Komu wolno mówić Danzig i kto może się mienić Kaszubem. Narodowy monolit to mit
MARTYNA BUNDA: Ukazało się kilka głośnych książek, które zrywają z mitem jednej wspólnej narodowej narracji. Na Kaszubach „Welewetka” Stasi Budzisz, „Kaszuby” Tomka Słomczyńskiego, na Śląsku „Kajś” Zbigniewa Rokity.
MIŁOSŁAWA BORZYSZKOWSKA-SZEWCZYK: Powiedziałabym, że to szerszy proces wyswabadzania się ze schematów opartych na opozycji, na binarności: małe – duże, kobieta – mężczyzna, białe – czarne, mniejszość – większość.
Polskie – niepolskie. Stasia Budzisz stawia przed nami lustro i pokazuje, jak my, Kaszubi, przez lata licytowaliśmy się w udowadnianiu swojej hiperpolskości, jakby dopiero taka etykieta mogła zmyć piętno urodzenia. Coś z tego myślenia pobrzękuje jeszcze w głośnym filmie Filipa Bajona „Kamerdyner”, który kończy sentencja, że „Kaszubi zawsze byli wierni Polsce, jej oddani, i przez to cierpieli”. Na wypadek gdyby widz nie wiedział, co myśleć o Kaszubach przyjaźniących się z Niemcami.
Jeśli jesteśmy przy sentencji kończącej „Kamerdynera”: do mnie znacznie bardziej przemawia literacki obraz Güntera Grassa. Stół rodziny Matzeratów, czyli rodziców Oskara Dobosza. Spotykają się przy nim ojciec, Niemiec z Nadrenii, jego żona, Kaszubka gdańska, jej kuzyn – Kaszuba po gimnazjum kartuskim, Jan Broński, który pracuje na Poczcie Polskiej, i babcia Koljaczek – matriarchini kaszubskiego rodu z podgdańskiej wsi. Przychodzą sąsiedzi brunatni, niebrunatni. I wszyscy – wspólnie świętując i spierając się – odnajdują się przy tym stole. Do pewnego momentu, dopóki Wolne Miasto Gdańsk nie zostaje zaczadzone nazizmem.
Grass ukazuje także konsekwencje podejmowanych wyborów: Kaszubka, wychodząc za mąż za Niemca, wybiera niemiecką opcję.