„Związki partnerskie są dla nas upokarzające”. Nie będzie ślubów, będzie protest
12 grudnia Europejski Trybunał Praw Człowieka nakazał Polsce uznanie i ochronę związków tej samej płci. Dzień później Donald Tusk powołał na ministrę ds. równości Katarzynę Kotulę, która uznała temat za priorytetowy. W rozmowie z „Polityką” profetycznie jednak podnosiła, że hamulec zmian mogą zaciągnąć koalicjanci. – Nie chcę wychodzić z pozycji, w której to PSL dyktuje warunki. We współpracy z organizacjami pozarządowymi przygotuję projekt ustawy i spróbuję przekonać ludowców do jego poparcia. Wytłumaczę, pokażę alternatywy, ale postawię czytelną granicę, której nie możemy w negocjacjach przekroczyć – obiecywała.
Polskie Strachy Ludowe
Zakulisowe rozmowy rozpoczęły się w styczniu, natomiast rozpędu nabrały w czerwcu, gdy Lewica przeniosła je na forum publiczne. Wiceprzewodnicząca klubu Anna Maria Żukowska poinformowała w Radiu Zet o „zielonym świetle” dla związków partnerskich, czemu natychmiast zaprzeczył przewodniczący PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Jak podkreślił: jego partia nie poprze ustawy, która stałaby się furtką dla przysposobienia dzieci (ustawicznie mylonego przez ludowców z adopcją). Temat bynajmniej nie jest niszowy, w Polsce żyje od 50 tys. do nawet 100 tys. młodych osób, które – choć wychowywane przez dwie mamy lub dwóch ojców – w świetle prawa mają tylko jednego rodzica.
Konserwatywne skrzydło koalicji zasygnalizowało jednak znacznie więcej wątpliwości. Urszula Pasławska przyznała w rozmowie z WP, że o ile prawa do informacji medycznej czy wspólnego opodatkowania dochodów nie budzą w jej środowisku sprzeciwu, o tyle problemem jest sama ceremonia. Nie powinna ona, tłumaczyła, przypominać małżeństwa, a już najlepiej, by nie była zawierana w urzędzie stanu cywilnego, tylko przed notariuszem. Marek Sawicki stwierdził zaś, że żadnej ustawy w ogóle nie trzeba przyjmować, przy okazji nazywając związki partnerskie „autostradą do adopcji dzieci przez pary homoseksualne”.
Przybyłe do Sejmu Paulina i Patrycja Adamskie próbowały dowiedzieć się od Sawickiego, czy konstytucja gwarantuje ochronę również ich tęczowej rodzinie. Biegając za posłem, pierwsza z kobiet usłyszała: „Nie wiem, jaki jest problem”, „społecznie róbcie sobie, co chcecie”, „pani próbuje zmienić mój świat wartości”. Gdy zdenerwowana dopytywała (z dzieckiem na ręku!), czy w wypadku śmierci partnerki jej syn powinien trafić do domu dziecka, polityk odparł, że „przecież można się przed tym prawnie zabezpieczyć”. I trzasnął jej drzwiami w twarz.
Patrycja i Gosia: Macierzyństwo? Nie w Polsce
– Kiedy dorastałam, wydawało mi się, że zaraz wprowadzimy związki partnerskie, w końcu wchodziliśmy do Unii. Kalkulowałam, że coming out zrobię właśnie wtedy, a potem zakocham się, wezmę ślub, może nawet zaadoptujemy z partnerką dziecko – wspomina Małgorzata Tarnowska, wicenaczelna „Repliki”, współorganizatorka Lesbikonu. – Od tamtego czasu minęło 15 lat, a ja obserwuję kolejną – nie zliczę już, którą – debatę o związkach partnerskich. Ile można?
Z przyszłą żoną poznały się przez internet, a dzięki poezji. Nominowana do Paszportów „Polityki” Patrycja Sikora wydała właśnie drugi zbiór swoich wierszy („Wszyscy o nas mówią”), który na łamach „Repliki” recenzowała Małgosia. W swoim tekście pisała: „Sikorę ponownie napędza energia wynikająca z pełnego wściekłości sprzeciwu względem systemowej niesprawiedliwości wobec słabych. (...) przeciwstawia (ona) opresji wizję przygodnych, prowizorycznych, ale bezpiecznych miejsc”. – To była książka niesamowicie trudna w odbiorze. Uderzył mnie pesymizm i gniew autorki, przeraziła brutalność jej diagnoz – tłumaczy. – Kiedy jednak poznałam Patrycję, okazała się ciepłą, spokojną osobą. Bardzo mnie ten rozdźwięk zaintrygował. Postanowiłam do niej napisać.
Dopiero później zrozumiała, że Sikora rozliczała się tamtym tomem ze swoją poprzednią relacją. Obie były zresztą po nieudanych związkach, a zbliżyło je to, że potrafiły mówić o nich otwarcie. – Dużo rozmawiałyśmy o tym, jaką relację chcemy zbudować, czego oczekujemy od partnerki, jakie mamy plany na wspólną przyszłość. Połączyły nas choćby podejście do monogamii (praktykujemy!) i macierzyństwa. Niezależnie od siebie podjęłyśmy decyzję, że nie będziemy matkami. Nie czujemy się na siłach, żeby wychowywać w Polsce dziecko.
Marta i Asia: Partnerka czy piąte koło?
Joanna Frassinelli studiowała na Uniwersytecie Wrocławskim mikrobiologię, a Marta Fijak „po prostu” biologię. Nie cierpiały się ponoć od pierwszego spojrzenia; Marta zapamiętała przyszłą żonę jako „wyniosłą i straszną”, Asia nie mogła natomiast uwierzyć, że ktokolwiek jest w stanie zaspać na zajęcia o 17:00.
Wszystko zmieniło się, gdy po trzech latach trafiły na magisterkę do tego samego zakładu. Martę urzekły wówczas w Joannie wrażliwość kulturalna i pasja, dzięki której potrafiła godzinami przesiadywać w laboratorium, badając przepływy hormonów u roślin. – Śmiałam się, że jestem najlepszą słuchaczką Radia Rudy. Bo Asiek, słynąca z długich, rudych włosów, potrafiła opowiadać o swoich zajawkach godzinami.
W pewnym momencie Marta zaczęła się zastanawiać, czy przyjaciółka jest nią zainteresowana również romantycznie. – Tyle że zawsze spotykaliśmy się we trójkę: ja, ona i nasz kolega z politechniki. Długo byłam przekonana, że robię za piąte koło u wozu – wspomina. – Pewnego dnia Asia zaprosiła mnie na Wyspę Słodową i poprosiła, żebym przyszła na nią sama. Powiedziałyśmy sobie, co czujemy. Pół roku później zamieszkałyśmy razem i przygarnęłyśmy pierwszego kota.
Mateusz i Kuba: Ślub w Niemczech nie jest trudny
Gdy Mateusz i Kuba spotkali się w 2006 r., bynajmniej między nimi nie zaiskrzyło. – Poznawaliśmy się powoli, metodycznie. Ponieważ jednak robiliśmy razem coraz więcej i spotykaliśmy się coraz częściej, po dwóch latach stwierdziliśmy, że jesteśmy w związku. Nie wiem, czy był w tym romantyzm, kierował nami raczej rozsądek – tłumaczy pierwszy z nich.
Dekadę później pobrali się w Berlinie. Ślub mieli ładny, ale prosty: podpisali dokumenty, wsiedli ze świadkami do metra i wyskoczyli na wino do restauracji. Kuba pamięta, że pani w urzędzie stanu cywilnego pięknie opowiadała o znaczeniu małżeństwa. Mateusz niezbyt ją natomiast rozumiał, bo tłumacz przysięgły specjalizował się raczej w wykładaniu praw przysługujących aresztowanym w Niemczech Polakom. Obaj skrzywili się zresztą, że ów przyszedł na uroczystość w krótkich spodenkach.
– Wzięcie ślubu nie jest w Niemczech trudne, nie trzeba mieć ani niemieckiego obywatelstwa, ani niemieckiego miejsca zamieszkania – tłumaczy Jakub. Trzeba za to przywieźć z Polski odpis aktu urodzenia oraz zaświadczenia o stanie cywilnym i adresie zameldowania. – Przed samą ceremonią konieczny jest jeszcze jeden krok: formalne zgłoszenie zamiaru zawarcia małżeństwa w Urzędzie Stanu Cywilnego, gdzie składa się także oświadczenie o przyszłych nazwiskach. Koszty administracyjne ślubu wynoszą ok. 150–250 euro, w zależności od landu.
Patrycja i Gosia: Oświadczyny na kanapie
Po roku Patrycja i Gosia zamieszkały razem w dwupokojowym mieszkaniu. Lekko nie było, Patrycja zwiozła do Warszawy kilkadziesiąt pudeł z książkami, tymczasem Gosia nie miała gdzie pomieścić nawet swojej literatury z singielskich czasów. Wyburzyły więc aneks kuchenny, a zaoszczędzoną przestrzeń przeznaczyły na bibliotekę.
Kiedy remont się skończył, po prostu padły na kanapę. – Po raz pierwszy nie było obok nas żadnych pudeł. Zmęczone wpatrywałyśmy się przed siebie… i nagle Patrycja wyjęła pierścionek, po czym zapytała, czy chciałabym zostać jej żoną. Wybrała idealny moment, wśród naszych książek i roślin, patrząc na otwarte niebo, poczułam się z nią po prostu bezpiecznie.
– W Warszawie planowałyśmy stworzyć dom pełen zaufania, wsparcia i troski, ale również szacunku dla własnej niezależności. I to się udało – ocenia Sikora. – Ale tak naprawdę mogłabym się oświadczyć nad miską lodów, składając wspólnie LEGO albo słuchając w piżamach latających za oknem jerzyków. A dom stworzyłybyśmy wszędzie. Bo dom jest dla mnie tam, gdzie jest Gosia.
Marta i Asia: Pandemiczne żony
Marta i Asia zaczęły pracować – wbrew wykształceniu – w branży gier. Osobno; razem odnalazły w sobie za to żyłkę do grzybiarstwa, zaczęły uprawiać rośliny na działce i gotować. – Nie zawsze było łatwo, bo przecież poznałyśmy się jako zupełnie inne osoby. Z czasem odkryłyśmy natomiast, że lubimy nie tylko siebie, ale i sposób, w jaki się zmieniamy. Z dwóch dziewczyn, które nie do końca wiedziały, co zrobić z życiem, stałyśmy się dojrzałymi kobietami. Jasne, ciągle musimy nad tym związkiem pracować… Ale, koniec końców, my się po prostu bardzo kochamy.
Asia przestała być w słowniku Marty dziewczyną, a stała się żoną dopiero po wypełnieniu upoważnień administracyjnych, założeniu rodzinnego konta i – co obie wówczas przeżyły – spisaniu testamentów. – Pretekstem była pandemia. Zdałyśmy sobie sprawę z bolesnej prawdy: jeśli któraś z nas trafi do szpitala, druga nie będzie miała prawa do żadnych informacji o jej zdrowiu – mówi Fijak. –Chcę, żeby to Asia w sytuacjach ciężkich, ostatecznych, mogła o mnie zadecydować.
– Jesteśmy razem szmat czasu i wspólnie pracowałyśmy na wszystko, co mamy. Dlaczego, gdy któraś z nas odejdzie, druga ma nie otrzymać po niej spadku bez podatku? Czemu w świetle prawa jesteśmy sobie obce? Cholera, przecież nawet z awizo w ręku nie mogę odebrać za nią przesyłki na poczcie! – grzmi.
Ostatnio Marta przeszła operację. Gdy musiała wskazać w formularzu osobę upoważnioną do informacji o jej stanie zdrowia, zdębiała przy przegródce „stopień pokrewieństwa”. – No bo co miałam wpisać? „Przyjaciółka”? „Współlokatorka”? „Koleżanka”? Nie, dziękuję, mam awersję. Właśnie tak o Asi mówiła przez lata moja mama.
Mateusz i Kuba: Chcemy pchnąć Polskę do przodu
– Kiedy w 2014 r. wypadł mi dysk i musiałem jechać nocą na ostry dyżur, pielęgniarka wpuściła do mnie Kubę wyłącznie z uprzejmości. Tymczasem gdyby nie on, nie mógłbym nawet zdjąć sobie butów – mówi Mateusz. – Ślub zdecydowaliśmy się wziąć, jak większość ludzi, z miłości, choć względy pragmatyczne również odegrały w naszej decyzji pewną rolę – dodaje Jakub. – Poza tym chcieliśmy w ten sposób przyczynić się do zmiany społecznej w Polsce. Jeszcze w 2018 r. złożyliśmy wniosek o transkrypcję aktu małżeństwa. Przeszliśmy już przez wszystkie krajowe instancje, naszą sprawę rozpatruje obecnie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu. Spodziewamy się rozstrzygnięcia pod koniec tego lub na początku przyszłego roku.
– Żadne zaplute dziady nie będą nam mówić, czy możemy wziąć ślub, tu nie ma nad czym deliberować! – burzy się Mateusz. – Jest trzecia dekada XXI w., prawa człowieka naprawdę nie są nowym konceptem. Jednopłciowe małżeństwa funkcjonują na całym świecie, kury nie przestały się nieść, krowy nadal dają mleko, a z nieba nie spadł deszcz żab – pokpiwa. – Wierzymy też, że nasz kazus może nieco pchnąć Polskę do przodu i uczynić z niej normalny, europejski kraj.
Patrycja i Gosia: Nie chcemy heterowesela
– Po wyborach w październiku zastanawiałyśmy się, czy nie warto jednak poczekać na związki partnerskie. Stwierdziłyśmy, że nie, nie warto. Zaczynamy wspólne życie, chcemy mieć nad nim kontrolę i ożenić się na takich samych zasadach, na jakich ślub biorą inne pary – mówi Tarnowska. – Związki partnerskie nas nie zadowalają.
Zdecydowały się na ślub w Kopenhadze. W dopięciu formalności pomogły koleżanki, przede wszystkim: nominowana właśnie do Nagrody Nike Renata Lis („Moja ukochana i ja”), która poleciła narzeczonym tłumaczkę przysięgłą i podpowiedziała, jakie dokumenty powinny wyciągnąć z urzędu stanu cywilnego. – Ogarnięcie wniosku było nawet prostsze niż wypełnienie formularzy zakupowych – śmieje się Gosia.
„Tak” powiedzą sobie nie w ratuszu czy przed ołtarzem, ale na świeżym powietrzu. Na świadków wybrały brata Patrycji oraz przyjaciółkę Małgosi. Poza tym towarzyszyć im będą rodzice oraz – okazało się – queerowa społeczność Danii. Przypadkiem wybrały termin, gdy w mieście odbywa się Pride.
– Gdybyśmy pobierały się w Polsce, pewnie zaprosiłybyśmy więcej osób, ale i tak byłoby kameralnie. Nie chcemy tradycyjnego heterowesela: wujków, oczepin, wodzireja, „kaczuszek” i wódki do rana. Białych sukni też nie planujemy. Patrycja założy koronkową sukienkę z folkowymi motywami i złoty diadem, ja pewnie przyjdę w czymś lnianym i przewiewnym. Chcemy się w tym dniu dobrze czuć i ładnie wyglądać, ale na naszych własnych zasadach.
***
Prawdopodobnie na jesieni do laski marszałkowskiej trafi rządowy projekt ustawy o związkach partnerskich. To zwycięstwo Kotuli, ale zwycięstwo pyrrusowe; społeczność jest już bowiem zmęczona trwającym od niemal ćwierć wieku „trzaskaniem drzwiami” kolejnych Marków Sawickich. Efektem koalicyjnych „kompromisów” będzie zresztą sytuacja, o której nie śniło się Barei: organizacje LGBT+ zapowiedziały właśnie manifestację nie za, ale przeciw okrojonym („na miarę naszych możliwości”) związkom partnerskim.
– Mam wielki szacunek dla ministry Kotuli, która zdecydowała się wykonać polityczne salto mortale, a mimo to walczyła o nas do samego końca – komentuje Hubert Sobecki z zarządu stowarzyszenia Miłość nie wyklucza. – Na dziś społeczność czuje się jednak potraktowana jak gorszy sort, choć głosując na obecną władzę, liczyliśmy i liczyłyśmy, że czasy gorszych sortów się skończyły – dopowiada. – Tęczowe rodziny mogą zrezygnować ze wszystkiego, ale nie z troski o dobro własnych dzieci. Dlatego już teraz zapraszamy pod Sejm 11 lipca na demonstrację, która przypomni panom z PSL-u, że nie mogą segregować dzieci na lepsze i gorsze.