Młodzież mamy wygadaną i biegłą w pisaniu, ale nie tak, jak życzą sobie nauczyciele języka polskiego. Pisać i mówić nastolatki uczą się poza szkołą, gdyż na lekcjach nie mogą. Podstawa programowa wymaga wprawdzie, aby uczeń „doskonalił umiejętności wyrażania własnych sądów, argumentacji i udzielania się w dyskusji”, jednak wyłącznie „na temat dzieł literackich oraz innych tekstów kultury”.
Problemy nieliterackie, za to będące w obiegu medialnym, nie mają żadnego znaczenia w edukacji polonistycznej. Jak ucznia nie interesuje literatura, nie ma szans nauczyć się poprawnie pisać i mówić po polsku. Tymczasem uczenie się przez kilkanaście lat sztuki komentowania lektur, i właściwie niczego innego, to fanaberia, która ma szansę przydać się tylko przyszłym filologom.
Tworzenie wypowiedzi, których bazą nie byłyby dzieła Kochanowskiego, Mickiewicza, Prusa, Szymborskiej, Tokarczuk i innych pisarzy, nie jest z uczniami ćwiczone. Na maturze praca pisemna czy ustna bez odniesień do lektur zostałaby wyzerowana. A przecież jest wiele ważnych tematów, o których nie śniło się pisarzom. A już na pewno nie mieli o nich pojęcia autorzy dzieł umieszczonych w szkolnym kanonie. Szkoda, że celem nauczania nie stało się skuteczne opanowanie narzędzia, jakim jest mowa i pismo, lecz – głosi podstawa programowa – „rozwijanie świadomości historycznoliterackiej uczniów”.
Co Prus sądziłby o rapie?
Podpisana w zeszłym tygodniu przez Barbarę Nowacką zmieniona podstawa programowa do nauczania polskiego daje nauczycielom szansę na złapanie oddechu, jednak nie na tyle, aby przestali wciąż odwoływać się do literatury.