Rozmówki rakowe
„Trzymaj się, walcz, będzie OK, cześć, cześć”. Jak rozmawiać z chorymi na raka
Umarł Łukasz. Miał zaledwie 51 lat. Koledzy dziennikarze w najlepszej intencji podkreślają: imponował – bo nie epatował CHOROBĄ, nie mówił o niej. Nie jest tak, że nie mówił o swoim raku. Zapytany – mówił otwarcie. Rozmawialiśmy, również specjalnie na potrzeby tego tekstu – Łukasz Lipiński był entuzjastą kolegialnego pomysłu, by o tym pisać. Był więc jednym z rozmówców. Tak jak P. (rak płuca), jak A. (białaczka), jak Z. (rak prostaty), jak B. (rak nerki) i jak kilkanaście raków piersi.
Zachorowanie na raka wrzuca człowieka w rzeczywistość, w której głównymi czynnościami wydają się zrazu siedzenie i czekanie. „A pani to ma damskiego czy męskiego? Damski jest gorszy, bo się rozmnaża. Ciekawe, jakie włosy pani odrosną. Jak kręcone, to będą przerzuty”. To było 20 lat temu, ot, taki dialog na zabijanie czasu w niekończącej się kolejce na plastikowych krzesełkach w poczekalni Instytutu Onkologii.
„A pani to po tabletki? Jak pani mówi? Drobnocząsteczkowy inhibitor kinazy tyrozynowej. Jak pani to spamiętała?!”. Scyntygrafia, tomografia, PET, nagromadzenie radioznacznika, badania kliniczne – w cichych rozmowach międzyzydelkowych padają trudne słowa, w ruch idą komórki, googlowanie, próby zrozumienia. To 2024 r., zydelki bardziej ergonomiczne, czekanie takie samo, bywa, że nawet dłuższe niż 20 lat temu.
Rozmowy już nie tak zabobonne, ale o to samo w nich chodzi: o nadzieję, o jakiś mały znak. Medycyna już o kosmos nie ta sama, postęp w sposobach terapii – niewyobrażalny. Ale większości chorych towarzyszy wciąż przeświadczenie, że trafiło się człowiekowi coś wrednie wyjątkowego, coś wymykającego się poza logikę „normalnej” choroby, poza schemat: objawy – leczenie – wyzdrowienie; cierpienie – poprawa – ulga.