SOR-ry, mamy problem
SOR-ry, mamy problem! Odsyłani pacjenci umierają w domach. System nam się wali
W połowie maja na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym szpitala im. Alfreda Sokołowskiego w Wałbrzychu zmarła 85-latka. Czekała na swoją kolejkę, bo na triażu dostała zieloną opaskę, czyli dopuszczalny czas oczekiwania do czterech godzin. Prokuratura prowadzi postępowanie, szpital twierdzi, że starsza pani była w stanie terminalnym. Ale czy musiała umierać sama na szpitalnym korytarzu, bo jej bliskim kazano zostać w poczekalni? Nikt ze szpitalnego personelu nie zauważył nawet, że nie żyje. Jej śmierć odkryła żona wnuka, która po dwóch godzinach postanowiła wśliznąć się za drzwi oddzielające poczekalnię od korytarza, w którym czekali pacjenci już po segregacji, i sprawdzić, czy babci niczego nie trzeba.
Przedostatniego dnia kwietnia 30-latek zgłosił się na SOR szpitala MSWiA w Rzeszowie z bólem w klatce piersiowej. Po kilku godzinach badań został odesłany do domu. Zmarł na przystanku przed szpitalem. Sprawą zajmują się prokuratura i rzecznik praw pacjenta.
Dzień wcześniej, w sobotę, na jeleniogórski SOR trafił mężczyzna po czterdziestce z ostrym bólem brzucha. Rejestratorka poradziła mu, że szybciej dostanie się do lekarza z nocnej pomocy lekarskiej (NPL) w tym samym budynku. Lekarka z nocnej pomocy wystawiła skierowanie na SOR, podejrzewając ostre zapalenie wyrostka robaczkowego, więc pan Sebastian wrócił na SOR. Kiedy wreszcie dostał się do lekarza, ten po zrobieniu kilku badań, mimo wcześniejszej diagnozy z NPL, stwierdził, że mężczyzna nie ma zapalenia wyrostka, i odesłał pana Sebastiana do domu. Po kolejnej dobie (niedziela) lekarz rodzinny ponowił diagnozę. Operowano go w trybie pilnym w szpitalu w Złotoryi. Przeżył, ale robiono mu już trzy operacje, teraz ma stomię, plastikowy worek, znaczny stopień niepełnosprawności, jest niezdolny do pracy i czeka go kolejna operacja.