Jakby nas tu nie było
Białorusini w Polsce niezbyt mile widziani. Urzędnicy rozbijają rodziny. „Jakby nas tu nie było”
Pierwszy przyjechał do Polski Vitali. W 2020 r., z Kartą Polaka w kieszeni, prawo pobytu dostał szybko. Przez rok pracował w fabryce, żeby uzbierać pieniądze na ściągnięcie żony i córeczki. A jak już przyjechały z Grodna do Wrocławia, to założył firmę i razem w Dolnośląskim Urzędzie Wojewódzkim złożyli dokumenty o przyznanie Irinie i małej prawa pobytu w Polsce. I wtedy zaczęły się schody. Irina Stotska: – Ja rozumiem, że po wybuchu wojny w Ukrainie wszyscy są ostrożni. Rozumiem, że tych zgód nie wydaje się na lewo i na prawo. Ale nie rozumiem tego, jak potraktowano nas.
Bo w styczniu tego roku wojewoda dolnośląski (a dokładniej, w jego imieniu zastępca kierownika Oddziału Legalizacji Cudzoziemców III w Wydziale Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego – nazwisko na pieczątce nie do odczytania) odmówił Irinie prawa pobytu po trzech latach starań. W piśmie urzędnik wyjaśnia, że cudzoziemka dostarczyła stosowne dokumenty: poświadczenie ubezpieczenia zdrowotnego w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, odpis zezwolenia na pobyt stały męża, przetłumaczony akt ślubu (zawartego w Grodnie w 2014 r.), umowę najmu mieszkania potwierdzającą, że ma gdzie mieszkać (mieszka z mężem). Jednak nie potwierdziła posiadania stabilnego i stałego źródła dochodów pozwalającego utrzymać się w Polsce, bo przedłożyła umowę-zlecenie, z której uzyskuje dochód poniżej 600 zł netto. A warunkiem utrzymania się jest dochód powyżej 600 zł netto na członka rodziny. I co prawda na wezwanie urzędnika przedstawiła podatkową księgę przychodów i rozchodów męża, z którym prowadzą jedno gospodarstwo domowe, ale księga nie stanowi żadnego dowodu, bo dokumenty „nie posiadają pieczęci ani podpisu, z racji tego nie mogą być potraktowane jako dokumentacja księgowa”.