W imieniu syna
Rodzice Igora Stachowiaka uczą, jak się bronić przed policją. „Nie tylko my przeszliśmy piekło”
Igor Stachowiak. Tamtej nocy z soboty na niedzielę zadzwonił do taty. – Mama nie odbiera telefonu – powiedział, a ten go zwyczajnie objechał. Dorosły facet i skarży się jak dzieciak? Nie odbiera, to pewnie oddzwoni. I obiecał, że przypomni jej o telefonie do Igora. Była godzina 23, sobota, 15 maja 2016 r. Mama do Igora się już nie dodzwoniła. Ojciec wstał po 8 rano w niedzielę. Ona sprawdzała wiadomości. Jakiś wypadek nie daj Boże się zdarzył? No bo jak wytłumaczyć ten irracjonalny wydawałoby się niepokój, z którym obudziła się wcześnie rano?
W południe pojechali na obiad do rodziców. A o 12.30, może o 13 pod dom podjechał nieoznakowany samochód policyjny – Igor był zameldowany u dziadków. Zaraz po nim pojawiła się karetka pogotowia.
– Weszli policjanci. Powiedzieli, że Igor nie żyje. Na komisariacie spadł z krzesła i nie wiadomo, co się stało. Lekarka od razu chciała nam podawać leki uspokajające. Odmówiłem – opowiada Maciej Stachowiak, dodając, że usłyszeli wtedy, że wszystko jest nagrane na monitoringu. I będą mogli zobaczyć to nagranie. Bo oni, czyli ci policjanci, co przyjechali, to nagranie widzieli. I policja nie ma nic do ukrycia. – Tylko że nie mogli tego nagrania widzieć, bo go po prostu nie było – mówi Stachowiak, który od razu powiedział, że chce zobaczyć syna. Nie uwierzy, że Igor nie żyje, dopóki nie zobaczy jego ciała.
• • •
Ojciec chłopaka, którego śmierć zobaczyła w telewizji cała Polska rok później, nie wie, jak wyglądałaby jego walka o prawdę, gdyby nie kolega – dzisiaj były już policjant, detektyw Wojciech Kosarzycki „Kosa”. W tamtą niedzielę Maciej Stachowiak najpierw pojechał na komisariat policji przy Trzemeskiej we Wrocławiu, gdzie zmarł Igor.