Gdynianie poszli w eksperyment, prezydentką została Kosiorek. Pomógł fakt, że jest kobietą?
Wynik pierwszej tury wyborów samorządowych w Gdyni był jednym z największych, o ile nie największym zaskoczeniem w skali kraju. Wtedy gdynianie wybierali między kontynuacją (Wojciech Szczurek) a zmianą (inni kandydaci). Zdecydowanie wybrali to drugie, nie dając dotychczasowemu włodarzowi, rządzącemu miastem od 26 lat, nawet szansy startu w drugiej turze.
Teraz wybierali między świeżością a doświadczeniem. Postawili na zupełną nowość w osobie 39-letniej Aleksandry Kosiorek, bezpartyjnej radczyni prawnej i aktywistki. Oddali na nią 62,49 proc. głosów. Jej rywal – 47-letni Tadeusz Szemiot, lider gdyńskiej PO, wieloletni (od 2006 r.) radny miasta, który szedł do wyborów szerokim frontem (koalicja Wyborcza KO z Lewicą, Razem, Zielonymi i ruchami miejskimi) – uzyskał 37,51 proc. głosów. I nie pomogło poparcie ani Donalda Tuska, ani byłego prezydenta Wojciecha Szczurka.
Anatomia sukcesu
Debaty z udziałem obojga, wywiady, których udzielali, wskazywały, że ich diagnozy i plany w sprawach kluczowych dla Gdyni (np. dialog z mieszkańcami, transport publiczny, mieszkania komunalne) niemal się nie różnią. Oboje w tych debatach byli aż do bólu układni i poprawni. On podkreślał swoje doświadczenie samorządowe. „To jest bardzo ważne – mówił – żeby przeprowadzić nasze miasto przez zmianę, która już jest faktem, w sposób bardziej uporządkowany, bezpieczny”. Ona eksponowała swoją bezpartyjność. Jej „Moim szefem jest Gdynia, nie mam szefa w Warszawie” to nowa wersja Szczurkowego „Moją partią jest Gdynia”. Ona, podczas tej kampanii mocno obecna na ulicach i w dzielnicach, wykazywała, jak się zdaje, większą determinację w tym wyścigu do prezydenckiego fotela. Jeden ze świeżo wybranych radnych (z koalicji Szemiota) powiedział obrazowo, że gdynianie są w dobrej sytuacji, bo nie muszą wybierać między dżumą a cholerą, tylko między lodami waniliowymi a czekoladowymi. Jedne i drugie są smaczne.
Jej chyba pomógł fakt, że jest kobietą. Media ochoczo uwodziły wyborców chwytliwą wizją Trójmiasta, którym mogłyby władać trzy prezydentki. Właściwie trochę zapominając, że te prezydentki Gdańska i Sopotu, wybrane już w pierwszej turze, mają jednak za sobą mniejsze lub większe doświadczenie związane z pracą w samorządzie. Aleksandra Dulkiewicz była wiele lat radną, a potem wiceprezydentką. Magdalena Czarzyńska-Jachim sporo lat przepracowała w urzędzie miasta, a potem krótko jako wiceprezydentka. Nawiasem mówiąc, obie panie w pierwszej turze poparły Wojciecha Szczurka, w drugiej Tadeusza Szemiota.
Politolożka dr Anna Materska-Sosnowska, komentując wybory samorządowe, zwróciła uwagę na fakt, że łatwiej komuś świeżemu, bez doświadczenia wejść do polityki ogólnopolskiej niż do miejskiej, że w mieście trzeba niejako więcej umieć. Nic dziwnego, tu jest realna władza, która sprawia, iż prezydenci i burmistrzowie niespecjalnie się rwą do tego, by zostać posłem czy senatorem i głosować zgodnie z dyscypliną. Gdynianie z dwóch wariantów zmiany, które mieli do dyspozycji, wybrali ten obarczony większym ryzykiem. Poszli w eksperyment. Inna kwestia, że ciesząca się w mieście wielką estymą Franciszka Cegielska, prezydentka zmiany systemowej (1990 r.), zwana Żelazną Franką, obejmując urząd, też nie miała doświadczenia.
Larum w sprawie hejtu
W ostatnim tygodniu kampanii wyborczej Aleksandra Kosiorek i jej Gdyński Dialog skarżyli się bardzo na hejt, budując obraz strony prześladowanej. Padały mocne odwołania – a to do prezydenta Pawła Adamowicza, a to do Magdaleny Filiks. Przesadne, wręcz niestosowne. Kosiorek apelowała, żeby Szemiot powstrzymał hejt. Można było się zastanawiać, czy kandydatka w swej świeżości nie wie, jak wyglądają naprawdę wrogie kampanie. Czy jest aż tak delikatna i krucha, czy może próbuje zyskać sympatię wyborców jako osoba krzywdzona. Bo chodziło głównie o próby zgłębienia, jakie ma poglądy i czym jest Gdyński Dialog, jej wehikuł wyborczy. W jakiejś mierze sama sprowokowała to zainteresowanie, gdy podczas jednej z debat zdeklarowała się, że nie poszłaby w Marszu Równości, gdyby w Gdyni był takowy. To wydawało się niespójne z jej dotychczasową aktywnością – z organizacją protestów kobiet czy współpracą z Prawniczkami Pro Abo. Wyglądało na ukłon w stronę własnego zaplecza, które skupia ludzi o bardzo różnych poglądach (publicysta Onetu określił to jako „jakiś kompletny miszmasz lewicowego światopoglądu i konserwatywno-liberalnych polityków”). Pojawiły się pytania, kto stoi za kandydaturą Kosiorek, kto ile wpłacił na kampanię. Uwagę skupił Zygmunt Zmuda-Trzebiatowski, były radny Samorządności Wojciecha Szczurka, były wiceprzewodniczący rady miasta, który wprawdzie krótko, ale pracował też dla Marcina Horały.
Są osoby, które pamiętają, że to Zmuda-Trzebiatowski był autorem konceptu, że z Wojciechem Szczurkiem może wygrać kobieta, o pokolenie młodsza i o postępowych poglądach. Zatem wątpliwości budziła nie tyle Aleksandra Kosiorek, ile wspierające ją środowiska. W sytuacji, gdy na samorządowej scenie pojawia się nowy aktor czy aktorka i podejmuje grę o tak wysoką stawkę jak władza w mieście liczącym ćwierć miliona mieszkańców, rozpoznanie tych kwestii jest ważniejsze niż wiedza, że osoba ta ma dwójkę dzieci (7 i 10 lat), męża zawodowego żołnierza, a wakacje spędza, podróżując w przyczepie kempingowej. I naprawdę nie ma się o co obrażać.
Bez koalicji ani rusz
Gdynianie obdarzyli Aleksandrę Kosiorek zaufaniem, ale nie dali jej pełnej władzy, jaką do teraz miał Wojciech Szczurek. Gdyński Dialog wprowadził do 28-osobowej rady miasta siedmioro swoich przedstawicieli, koalicja pod wodzą Szemiota – 13, Samorządność Szczurka – pięcioro, PiS – troje. Chcąc realizować swoje projekty i sprawnie rządzić Gdynią, nowa prezydent będzie musiała się porozumieć albo z KO, albo z Samorządnością i PiS (to ostatnie mniej prawdopodobne). W trakcie kampanii wyborczej Szemiot deklarował, że gdyby on wygrał, to zaproponuje rywalce stanowisko wiceprezydentki. Kosiorek w tej kwestii była mniej jednoznaczna, kluczyła. Mówiła, że chce podobną propozycję złożyć „merytorycznemu” kandydatowi z KO. A potem, że „środowisko Koalicji Obywatelskiej robi wszystko, żeby ich współpraca po wyborach nie była możliwa”. Chodziło o ten rzekomy hejt.
Kampania minęła. Czas, by nowa prezydentka pokazała, co potrafi. Że gdynianie, wybierając ją, nie poszli w swej odwadze o jeden most za daleko. Że odniesienie do Franciszki Cegielskiej jest trafne. Może na początek dobrze byłoby darować sobie piarową frazę o „turkusowej rewolucji”, powtarzaną przy każdej okazji w ostatnich dniach przed drugą turą: „To był dla mnie czas ogromnie trudny, ale i ogromnie przyjemny” – mówiła Aleksandra Kosiorek. „Turkusowa rewolucja, która przetoczyła się przez miasto moimi rękami, już się dokonała”. Chodziło prawdopodobnie o kolor plakatów i billboardów Gdyńskiego Dialogu, a może też o kolor strojów, w których najczęściej pojawiała się kandydatka. Ale zabrzmiało pretensjonalnie i nieskromnie. Pokazało chęć autokreacji. A jeśli w Gdyni można mówić o rewolucji, to dokonała się ona rękoma gdynian. Niesie dla nich pewne ryzyko, ale i nadzieję, a dla zwyciężczyni poważne zobowiązanie.