Temperatura dyskusji o tym, czego i jak powinny, a czego nie powinny uczyć się polskie nastolatki, osiąga coraz to wyższe rejestry. W najnowszym numerze „Gościa Niedzielnego” larum wywołane przez kształt nowych podstaw programowych gra związany z prawicą (i Uniwersytetem Jagiellońskim) historyk prof. Andrzej Nowak.
Prof. Nowak bije na alarm
W felietonie „Pamiętanie i wymazywanie”, wychodzącym od upamiętnienia 650. rocznicy urodzin królowej Jadwigi, wzywa do poszanowania i odnawiania pamięci, „która pozwala nam zachować świadomość tego, kim jesteśmy, co dziedziczymy i jakie stąd wynikają dla nas obowiązki”, co „brutalnie zderza się z rzeczywistością współczesną, w której wymazywacze pamięci wydają się znów być górą”.
Dalej Nowak „relacjonuje” modyfikowanie przez ministerstwo edukacji listy lektur oraz treści obowiązkowych w podstawie programowej. Załamuje ręce, że „np. przy zapisie »(uczeń) charakteryzuje różne postawy polskiego społeczeństwa wobec polityki okupantów« usunięto przykłady Witolda Pileckiego i św. Maksymiliana Kolbego”. Że „z listy osób i wydarzeń, o których uczeń pierwszych lat nauczania historii powinien umieć opowiedzieć, skasowano: Zawiszę Czarnego, zwycięstwo grunwaldzkie, przeora Augustyna Kordeckiego, hetmana Stefana Czarnieckiego i Danutę Siedzikównę „Inkę”. „Ani hołdu pruskiego, ani Jadwigi i jej ojca Ludwika, o przywileju koszyckim nie mówiąc – już nie musimy pamiętać…” – pisze autor w tonie, który może wskazywać, że ostateczny kształt podstawy został oficjalnie ogłoszony, a wyrok zapomnienia na męczenników i twórców polskiej chwały – wydany.
Uporządkujmy więc fakty.
Do MEN wpłynęło ok. 50 tysięcy uwag
Od czasu publikacji propozycji zmian w podstawie programowej w połowie lutego MEN podkreśla, że chodzi właśnie o to – o propozycje. Zostały skierowane do prekonsultacji (krótkich, bo krótkich, ale każdy chętny mógł wziąć w nich udział, wystarczyło wypełnić formularz internetowy). Potem były wideokonsultacje kierownictwa resortu z przedstawicielami nauczycieli, dyrektorów i organizacji pozarządowych. Następnie muszą być przeprowadzone konsultacje publiczne i uzgodnienia międzyresortowe. Ministra Barbara Nowacka w ostatnich dniach powtarzała, że dotychczas do propozycji podstawy wpłynęło ok. 50 tys. uwag i część z nich na pewno zostanie uwzględniona.
Może ta jasna deklaracja pojawiła się już po skierowaniu felietonu Andrzeja Nowaka do druku. Ale nawet jeśli tak, autor pomija to, co wcześniej zostało zakomunikowane (a w prezentacji podstaw powtórzone): usunięto uszczegółowienia innych wymagań, uznając, że nauczyciel/ka sam/a zdecyduje o tym, jak ująć jakiś wątek w ramach szerszego zagadnienia, a także dokładniejsze listy wydarzeń czy osób, uznając, że w większości takich przypadków naruszana jest pożądana granica między podstawą programową a programem nauczania.
W treściach nauczania dla podstawówki jest przy tym wskazane, że uczeń klasy piątej „porządkuje i umieszcza w czasie najważniejsze wydarzenia związane z relacjami polsko-krzyżackimi w XIV–XV wieku” – trudno sobie wyobrazić, jak można by to zrobić, omijając bitwę pod Grunwaldem. Ponadto część postaci, nad których „wymazaniem” rwie sobie włosy z głowy prof. Nowak, wciąż jest w podstawie wymieniona, jak np. Witold Pilecki czy królowa Jadwiga (prostej dziennikarce znalezienie jej zajmuje ok. 2 sekund, i to w treściach już dla czwartej klasy podstawówki; pozwolę sobie polecić Panu Profesorowi funkcję Ctrl+F w popularnych programach tekstowych).
Czy ktoś tu celowo manipuluje faktami?
W odniesieniu do zmienianej podstawy programowej od kilku tygodni pojawia się natłok emocji, informacji niedokładnych, a może i dezinformacji, które grupa historyków – m.in. dr Agnieszka Jankowiak-Maik, znana jako „Babka od histy” – cierpliwie próbuje prostować. Stoi za tym przekonanie, że jako żywo w Polsce mamy nadmiar pól konfliktów, by sztucznie tworzyć następne.
Dziw bierze, że najwyraźniej nie rozumie tego uznawany przez wielu za ozdobę tej grupy zawodowej, zatroskany o wspólnotę intelektualista, autor wielotomowego opus magnum „Dzieje Polski”.
Trudno rozstrzygnąć, czy na łamach jednego z najpoczytniejszych tygodników w Polsce celowo manipuluje faktami, czy jednak nie potrafi czytać informacji źródłowych. I trudno rozstrzygnąć, co gorsze.