Kręta droga sprawiedliwości
Tragedia na A1: dlaczego sprawca zapadł się pod ziemię i kiedy dojdzie do ekstradycji
Dramat na A1 zbulwersował opinię publiczną i zapoczątkował obywatelskie śledztwo, które przyparło do muru organa ścigania, a polityków wezwało do tablicy. W sobotę 16 września 2023 r. Martyna, jej mąż Patryk i ich pięcioletni syn Oliwier wracali znad morza do rodzinnego Myszkowa (woj. śląskie). Ich Kię zahaczyło gnające na złamanie karku BMW. Samochód odwrócił się o 180 stopni, uderzył w barierę, buchnął ogień. Świadkowie nie byli go w stanie ugasić, słyszeli wzywanie pomocy i krzyki płonących. Pisaliśmy o tym w publikacji „Zaciemniona autostrada” (POLITYKA 41/23).
– Jadąc co najmniej 253 km/h przy dozwolonej prędkości 120 km/h, kierowca musiał liczyć się z tym, że doprowadzi do tragedii – mówi Łukasz Kowalski, częstochowski adwokat rodzin ofiar. Sebastiana M. nazywa autostradowym zabójcą i domaga się najostrzejszej kwalifikacji prawnej czynu. Od początku października M. siedział w areszcie w Dubaju, ale wyszedł za kaucją. Sąd odrzucił wniosek o list żelazny, aby więc stanął przed polskim sądem, trzeba czekać na ekstradycję. Nikt nie wie, jak długo.
Niewyjaśnione przyczyny
Nie byłoby żadnego problemu z ekstradycją, gdyby Sebastiana M. zatrzymano tuż po wypadku. Był pod ręką: siedział obok swojego auta, ok. 200 m od płonącej Kii. Front BMW był rozbity, na autostradzie walały się fragmenty obu pojazdów, strażacy potwierdzali, że jego samochód uczestniczył w wypadku. – Co więcej, policjanci w sporządzonej na miejscu notatce wprost wskazali go jako sprawcę – podkreśla mec. Kowalski.
W tej sytuacji zatrzymanie, a potem aresztowanie Sebastiana M.