Minister nauki Dariusz Wieczorek ogłosił prowizoryczną nową listę czasopism punktowanych, częściowo naprawiającą najbardziej rażące nadużycia niechlubnego ministra Przemysława Czarnka. Tak naprawdę to nie minister powinien osobiście decydować, ile punktów ma być przyznawane autorom artykułów zamieszczanych w poszczególnych periodykach naukowych, gdyż są to merytoryczne kwestie leżące w gestii ludzi nauki. Podobnie jak w innych krajach również w Polsce istnieje instytucja, która odpowiada za punktację. Dawniej zajmowały się tym komitety naukowe Polskiej Akademii Nauk, a obecnie Komitet Ewaluacji Nauki. Minister w zasadzie nie ma kwestionować rekomendacji naukowców, powinien przenosić je bez zmian do odpowiedniego rozporządzenia.
Niestety, za czasów PiS władza robiła, co chciała, a poszczególni ministrowie traktowali swoje obowiązki urzędnicze jako uprawnienia do kierowania się osobistą wolą. Wiele takich obowiązków związanych jest z nadzorowaniem i kontrolą rozmaitych procedur, w normalnej administracji kończącą się „dekretacją”, czyli ich skwitowaniem własnym podpisem i autorytetem. I tak np. prezydent w roli urzędnika państwowego ma obowiązek nadać tytuł profesora osobie, którą to rekomenduje odpowiednie gremium naukowe i odpowiednia instytucja (Rada Doskonałości Naukowej). Jeśli tego nie robi, dopuszcza się nadużycia władzy, jakkolwiek bezkarnego. I tak samo właśnie czynił Czarnek, obdarowujący wedle własnego widzimisię stoma i dwustoma punktami (a to jest największa możliwa ich liczba, przypisana do takich czasopism, jak „Nature” czy „Science”) periodyki kościelne pozbawione wszelkiego znaczenia i autorytetu.
Byleby tylko minister się nie wtrącał
Nowy minister ad hoc wycofał najbardziej bezczelne i absurdalne ingerencje Czarnka, w zasadzie dekretując to, co rekomendował Komitet Ewaluacji Nauki w czerwcu minionego roku. Jest to rozwiązanie tymczasowe i podyktowane zasadą nieodbierania nabytych już uprawnień. Chodzi o to, żeby osoby publikujące w minionym roku nie dowiedziały się nagle, że będą miały mniej punktów niż sądziły. Przede wszystkim ma to chronić rzetelnych naukowców, a nie ludzi poszukujących łatwych, a w sposób oczywisty nienależnych im punktów za artykuły drukowane w niszowych pisemkach wyznaniowych. Minister zapowiedział, że powoła zespoły merytoryczne, które przygotują nowe wykazy czasopism, wspierając w tym Komitet Ewaluacji Nauki, dzięki czemu być może powstanie wreszcie rozsądniejsza lista czasopism punktowanych. Obecna ma bowiem znacznie więcej wad niż tylko „teologiczne wypaczenia” Czarnkowego woluntaryzmu. Chodzi np. o tzw. czasopisma drapieżne, gdzie standardy recenzyjne są niskie, a za to obowiązują wysokie opłaty za druk. Inny problem wiąże się z wyrównaniem punktacji pomiędzy różnymi subdyscyplinami w ramach jednej dyscypliny, np. nauk medycznych. Dla środowiska naukowego te szczegółowe kwestie są bardzo istotne, bo przekładają się na finansowanie jednostek naukowych oraz postępy w osobistych karierach naukowców.
W aktualnym wykazie obniżono ze 140 do 100 pkt rangę cenionego przez fizyków amerykańskiego czasopisma „Physical Review A.”. W ministerstwie zapomniano zapewne o staraniach polskich fizyków, żeby skorygować wcześniejszą rekomendację Komitetu Ewaluacji Nauki. Takich sporów o konkretne tytuły należy się spodziewać więcej i jest to rzecz naturalna. Byleby tylko minister sam nie zabierał w nich głosu i się do nich nie wtrącał. Nie ma do tego żadnych kompetencji.
To jakieś kuriozum z innej planety
A jeśli już mowa o kompetencjach, to obecnej wstępnej korekcie listy czasopism towarzyszy zabawna, choć może nie do końca taka zabawna anegdota. Otóż niejaki ks. prof. Jan Zimny, redaktor naczelny półrocznika „Pedagogika Katolicka”, naurągał ministrowi, nazywając go „perkusistą ze Szczecina”, bo ten ośmielił się zmniejszyć punktację tego sławetnego periodyku z 200 (tak!) do „nędznych” 70 pkt. Każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o nauce, a wejdzie sobie na archaiczną stronę „Pedagogiki Katolickiej”, łatwo przekona się, jaką arcybezczelnością było przyznanie mu punktacji równej najpoważniejszym światowym czasopismo naukowym, lecz również jakim absurdem jest przyznanie mu punktów 70, jak zechciał to w swej niepojętej łaskawości uczynić min. Wieczorek.
Kto ma w dodatku jakiekolwiek pojęcie o redagowaniu czasopism akademickich (a piszący te słowa był naczelnym jednego z nich przez okrągłe ćwierć wieku), wyczyta wszystko z tego oto cytatu z instrukcji dla autorów „Pedagogiki Katolickiej”: „Jeśli liczba wymaganych tekstów / artykułów (max. 30) wpłynie do Redakcji przed wyznaczonym terminem, wówczas dany numer czasopisma jest wysawany [tak w oryginale] bez względu na termin przesyłania artykułów. Koszt opublikowania artykułu od nr 1/2024 wynosi 1 tys. zł. *recenzenci, korekta, druk, koszty, administracyjne, skład, opłaty baz zagranicznych itp.)”. Trudno to nawet nazwać amatorszczyzną. To raczej jakieś kuriozum z innej planety. Dla porządku wspomnę, że czasopisma z górnej półki, takie za sto i więcej punktów, odrzucają w następstwie procesu recenzyjnego 80, a nawet 90 proc. proponowanych tekstów. Bardzo zachęcam nowego ministra nie tylko do spojrzenia trzeźwym okiem na periodyki wyznaniowe, lecz przede wszystkim do zastanowienia się nad tym, czy honorowanie jakichś „nauk teologicznych”, finansowanie ze środków publicznych „wydziałów teologii” i przyznawanie punktów wyznaniowym czasopismom da się pogodzić z art. 25 konstytucji, mówiącym o neutralności religijnej państwa.
Albo nauka, albo ideologia
Swoją drogą przydałoby się czasopismo „Pedagogika Katolicka”. Oczywiście naukowe, a nie kościelne. Bo kościelne nie ma i nie może mieć z nauką nic wspólnego. Deklarują to sami redaktorzy, upominając autorów, aby pamiętali, że ich teksty muszą być oparte na „wartościach katolickich”. Co to za wartości, tego jakoś nie napisali, lecz możemy się domyślać, że artykuł na temat doskonalenia edukacji seksualnej w szkole raczej by się nie przebił, nawet gdyby był wybitny. Bo też albo nauka, albo ideologia. Pogodzić się tego nijak nie da. Gdyby powstała prawdziwie naukowa „Pedagogika Katolicka”, to byłaby pismem poświęconym – jak sam tytuł wskazuje – badaniom nad katolickimi praktykami i instytucjami wychowawczymi i edukacyjnymi. Można by tam na przykład pisać o znęcaniu się nad dziećmi w katolickich ochronkach w Irlandii albo o zadziwiającym fenomenie niespotykanej nigdzie indziej skali pedofilii w katolickich palcówkach wychowawczych na całym świecie. Takiemu pismu po kilku latach działalności pewnie należałoby się te 70 pkt. „Pedagogice Katolickiej” ks. Zimnego należy się punktów okrągłe zero. Nie 40, panie ministrze. Nie 20. Zero.