Społeczeństwo

Podwyżki dla nauczycieli. W szkołach zaczęło się nerwowe liczenie, ile to może być

W szkołach zaczęło się nerwowe liczenie, ile będzie podwyżki. W szkołach zaczęło się nerwowe liczenie, ile będzie podwyżki. Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja Wyborcza.pl
Nie będzie wcale łatwo podnieść się z tego zawodowego dna, w które zepchnął nas PiS. A jednak nowa sytuacja – znaczące podwyżki i okazywany nam przez władzę szacunek – zobowiązuje do tego, żeby się z tej degrengolady wyciągnąć.

W pokojach nauczycielskich trwa gorączkowe liczenie, ile tak naprawdę wyniosą obiecane przez nowy rząd podwyżki. Choć premier zapewnił, a nowa ministra oświaty potwierdziła, że będzie to 30 proc. od 1 stycznia (wypłacone z wyrównaniem miesiąc lub dwa później, czyli nawet 1 marca), wciąż nie ma jasności, ile to będzie kwotowo. Czy nie mniej niż 1500 zł, jak w czasie kampanii obiecywała ówczesna opozycja, czy jednak wcale nie aż tak dużo?

Podwyżki dla nauczycieli. Znacząca i niepewna

Podwyżka 30-procentowa odbierana jest przez nauczycieli jako bardzo znacząca i przez to nadal niepewna, dla wielu wręcz nierealna. W szkołach wciąż jest dużo zwolenników PiS, którzy śpiewają tę samą śpiewkę, że Tusk kłamie i żadnej podwyżki nie będzie. Kilka dni temu założyłem się z jednym z kolegów o butelkę dobrego wina, gdy przekonywał mnie, że nie zobaczymy nawet złotówki. „To jest rząd – twierdził kolega – który przejdzie do historii jako ten, który obiecał najwyższą w historii podwyżkę dla nauczycieli, a nie dał żadnej”.

Jakiejś podwyżki jednak nauczyciele się spodziewają. Dlatego szukają sposobu, jak wyliczyć, ile to będzie dokładnie. Niestety rząd nie ułatwia nam tego liczenia. Gdy ministerstwo edukacji opublikowało 19 grudnia informację, że średnie wynagrodzenia nauczycieli wyniosą od 1 stycznia od 6211 zł (brutto; nauczyciel początkujący) do 9523 zł brutto (dyplomowany), zawrzało nie tylko w sieci, ale i w pokojach nauczycielskich. Nauczyciel dyplomowany miałby bowiem zarabiać średnio – podało ministerstwo – 2197,80 zł więcej. Natychmiast interweniował prezes ZNP Sławomir Broniarz, wyjaśniając, iż średnie wynagrodzenie to biurokratyczny twór, który nijak ma się do rzeczywistości.

W średniej płacy zawarte są bowiem wszystkie możliwe dodatki, nawet odprawa emerytalna i rentowa. To wynagrodzenie na papierze, wyłącznie teoretyczne, które służy do planowania budżetu. Realia są zaś zupełnie inne, bo żaden nauczyciel nie otrzymuje wynagrodzenia wypełnionego wszystkimi dodatkami, a tylko nielicznymi, np. za wychowawstwo czy staż pracy. Broniarz zaapelował więc do rządu, aby nie wprowadzać opinii publicznej w błąd, gdyż faktyczne wynagrodzenia są znacznie mniejsze od teoretycznych średnich. Jaka więc będzie rzeczywista kwota podwyżek, dowiemy się dopiero, gdy ministra oświaty wyda rozporządzenie płacowe, czyli po przyjęciu budżetu przez Sejm. Do tego czasu możemy jedynie gdybać.

Praca na dwa etaty musi się skończyć

Coś jednak o podwyżkach wiemy już teraz. Rząd zaplanował bowiem w budżecie na 2024 r. wzrost kwoty bazowej, od której liczone są wynagrodzenia nauczycieli według stopnia awansu zawodowego, z obecnej 3981 zł do 5176 zł, czyli dokładnie o 30 proc. (wzrost o 1195 zł). Gdy doda się dodatki, musi wyjść obiecane nie mniej niż 1,5 tys. zł brutto. Rząd bardzo się stara, aby nie było to nawet 1 zł mniej, czyli np. 1499 zł, gdyż dałoby to PiS pretekst, aby oskarżyć Tuska o niedotrzymanie obietnicy. Dlatego nauczyciele początkujący, którym przysługuje najmniej dodatków, np. stażowego jeszcze nie otrzymują, mają zagwarantowaną podwyżkę o 33 proc. Wszystko po to, aby każdy zarabiał co najmniej 1,5 tys. zł więcej niż za Czarnka.

Ostatnio w pokoju nauczycielskim zwyciężyła opcja, że trzeba do dotychczasowych zarobków, które wpływają na nasze konta pierwszego dnia miesiąca, po prostu dodać 30 proc., i wszystko będzie jasne. Grono dyplomowanych, czyli o najwyższym stopniu awansu, w mojej szkole natychmiast policzyło, że będzie to 1200–1350 zł netto (bo zarabiamy 4–4,5 tys. zł netto). Zatem po podwyżce najwyższej klasy specjaliści od nauczania będą otrzymywać między 5200 a 5850 zł netto (w tej kwocie są wszystkie faktycznie otrzymywane dodatki, w tym stażowy, motywacyjny i za wychowawstwo). Więcej w szkole nie można zarobić na jednym etacie, tzw. szóstki z przodu raczej nikt na swoim koncie nawet po podwyżce nie zobaczy, ale będzie już blisko. Kto chce mieć tę szóstkę z przodu już teraz, musi pracować ponad etat, najlepiej w kilku szkołach. Kto nie jest dyplomowanym, lecz początkującym, musi dorabiać, inaczej się nie utrzyma (zarabia dwie trzecie tego, co dyplomowany).

W dużych miastach nauczyciele, szczególnie początkujący, pracują znacznie ponad etat. To wyczerpujące i wypalające zawodowo zatrudnienie powinno się skończyć, gdyż tak znaczne podwyżki zapewne zaczną przyciągać do pracy nowych chętnych. Oby skończyła się praca na dwa etaty. Dodatkową motywacją do podjęcia się tej profesji przez młodych ma być odbudowa prestiżu zawodu. Barbara Nowacka podkreśla, że to drugi po wzroście płac najważniejszy cel rządu: koniec z poniżaniem nauczycieli przez rządzących. „Bez dobrze zarabiającego nauczyciela nie ma dobrej edukacji. Nauczyciele mają gwarancję podwyżki, jakiej nie było od lat. Cieszę się, że tę informację mogliśmy przekazać jeszcze przed świętami. To także wyraz naszego szacunku do całego środowiska nauczycielskiego” – powiedziała ministra Nowacka 20 grudnia na spotkaniu z ZNP. Czarnkowi słowa szacunku dla nauczycieli nigdy nie przeszły przez gardło.

Zamęt w pokojach nauczycielskich

A mimo to wśród nauczycieli wciąż są zwolennicy PiS, którym nie w smak nowy styl pracy i zapowiadane nowe porządki, jak chociażby zmniejszenie godzin religii do jednej w tygodniu, prawo do obchodzenia Tęczowego Piątku przez młodzież, likwidacja HIT czy rozdział szkoły od Kościoła. Takie osoby podsycają w pokojach nauczycielskich uczucie niepewności, czy naprawdę rząd Tuska wypełni obietnicę 30-procentowych podwyżek.

Ciało pedagogiczne jest podzielone w nie mniejszym stopniu niż wszyscy Polacy. Te podziały są jeszcze bardziej widowiskowe niż w innych grupach zawodowych, gdyż usprawiedliwiane troską o dobro ucznia, chęcią ochrony przed rzekomą demoralizacją, która może nastąpić, gdy ze szkół zostanie usunięta pisowska indoktrynacja i urabianie dzieci na zagorzałych katolików. Przez osiem lat sprawowania władzy przez PiS i siania zamętu w głowach Polek i Polaków także w szkołach przybyło fanatyków. Część z nich jest gotowa przeboleć brak podwyżek, byle tylko nie skończyło się religijne urabianie uczniów przez władze oświatowe, odpowiednio skrojone podstawy programowe (choćby przez specjalnie do tego celu stworzony HIT) i samych nauczycieli. Takie osoby marzą, aby nowy rząd potknął się o jakąś kłodę i wypłatę podwyżek odwlekał, pomniejszał, a w końcu wcale nie wypłacił. Z jedną z takich osób założyłem się o butelkę dobrego wina i teraz trzymam kciuki, aby o żadne kłody rząd Tuska się nie potykał. Głęboko wierzę, że niebawem 30-procentowe podwyżki staną się faktem, więc kolega przegra zakład.

Zbiednieliśmy, zdziadzieliśmy

Zarówno tak znaczący wzrost wynagrodzeń, jak i gesty szacunku ze strony ministry edukacji i innych członków rządu zobowiązują nas do szczególnej troski o wysoką jakość nauczania. Aby nie zarzucano rządowi, iż wyrzuca pieniądze w błoto, gdyż nauczyciele to – jak wmawiał społeczeństwu PiS podczas strajku w 2019 r. – lenie i obiboki, więc na żadne podwyżki nie zasługują. Nie będzie wcale łatwo dać odpór tym oskarżeniom, gdyż praca za najniższą krajową i serie upokorzeń ze strony ministra Czarnka i jemu podobnych zrobiły swoje. Zbiednieliśmy, podupadliśmy na zdrowiu, zdziadzieliśmy, niejednokrotnie sprawiamy złe wrażenie na rodzicach czy uczniach. Walono w nas złym słowem i jeszcze gorszym czynem jak w bęben, to musiało wpłynąć negatywnie na naszą pracę.

Nie będzie wcale łatwo podnieść się z tego zawodowego dna, w które zepchnął nas PiS. A jednak nowa sytuacja – znaczące podwyżki i okazywany nam przez władzę szacunek – zobowiązuje do tego, żeby się z tej degrengolady wyciągnąć. Musimy się po prostu postarać, aby to był początek dobrych zmian także w stylu naszej pracy, a nie tylko miły dla portfela strzał gotówki. Na pewno zastrzyk świeżej krwi w postaci młodych nauczycieli bardzo by wszystkim pomógł. W pokojach nauczycielskich przydałby się twórczy ferment wynikający z napływu nowych pracowników. Ale to możliwe dopiero od września. Na razie trzeba samemu odpowiednio na wyższe wynagrodzenia zareagować. Postawa „te pieniądze nam się po prostu należały, więc nic nie musimy robić”, jest nie do przyjęcia. Trafił nam się złoty róg, obyśmy go nie zaprzepaścili.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama