Społeczeństwo

Godek żąda w sądzie „dowodu” na bycie gejem. A nowa koalicja kręci bicz na homofobów

Kaja Godek Kaja Godek Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl
Sąd już piąty rok rozpatruje, czy Kaja Godek mogła nazwać osoby LGBT+ „zboczeńcami”. Ośmielona jego indolencją aktywistka przemienia proces w koncert uprzedzeń.

30 maja 2018 r. Kaja Godek skomentowała na antenie Polsat News wyniki irlandzkiego referendum, które otworzyły Dublinowi drogę do liberalizacji przepisów aborcyjnych. Jak mówiła w rozmowie z Agnieszką Gozdyrą: „Irlandia nie może być określana jako kraj katolicki. Jeżeli tam premierem jest zadeklarowany gej, który obnosi się ze swoją dziwną orientacją, swoim zboczeniem publicznie (...). Dla mnie to jest straszne!”.

Indagowana przez prowadzącą potwierdziła, że osoby homoseksualne są jej zdaniem „zboczone”, i na te właśnie słowa powołało się 16 polityków, prawników i akademików, którzy wytoczyli aktywistce proces. W większości europejskich krajów zakończyłby się wyrokiem na ich korzyść, ale nie w Polsce.

Nie ma w kodeksie karnym przestępstw motywowanych homo- czy transfobią, nie prowadzimy więc na ich temat statystyk. Nasz kraj nie dostrzega dyskryminacji osób LGBT+, a obecna władza udaje, że problemu nie ma – mówi Krzysztof Śmiszek (wiceprzewodniczący Nowej Lewicy i jeden z powodów). I gorzko zauważa, że pismo ws. nowelizacji kk skierował do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry jeszcze za czasu rządu PiS w 2015 r. Tymczasem – podnosi – ochrona przed mową nienawiści stała się na świecie standardem. Fundacja Helsińska, ONZ i Europejski Trybunał Praw Człowieka od lat napominają, że krajowy prawodawca za nim nie nadąża.

Kodeks do poprawki!

Głównym winowacją jest słynny (choć może jednak sławetny?) art. 256 par. 1 kodeksu karnego, w myśl którego: „Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.

Trzeci sektor od lat apeluje, by poszerzyć katalog przestępstw z nienawiści o kryteria orientacji psychoseksualnej i tożsamości płciowej (a także niepełnosprawności czy wieku). W mijającym tygodniu o sprawie przypomniały delegacje 50 queerowych organizacji, które spotkały się z przedstawicielami Koalicji Obywatelskiej, Polski 2050 i Lewicy. Politycy otrzymali od nich „Pakiet Pierwszej Pomocy dla społeczności LGBT+”, a więc pięć zachowawczych (ani słowa o związkach partnerskich) postulatów, których realizacja w szybki sposób poprawi życie osób nieheteronormatywnych i transpłciowych. Listę otwiera właśnie nowelizacja kodeksu karnego.

Bodnar i Ziobro w jednym się zgadzają

W teorii kodeks karny pozostawia osobom LGBT+ alternatywę: możliwość złożenia pozwu o zniesławienie (art. 212). Sprawcy grozi kara grzywny lub ograniczenia wolności, a jeśli dopuści się przestępstwa, wykorzystując środki masowego przekazu – nawet do roku więzienia. To jednak przepis nieprecyzyjny i stosowany wybiórczo, często jako środek represji względem mediów czy osób aktywistycznych. Jego usunięcie (lub zmianę) postulowały środowiska od Sasa do PiS: m.in. Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Rzecznik Praw Obywatelskich (wówczas Adam Bodnar), Suwerenna Polska Zbigniewa Ziobry, Izba Wydawców Prasy i Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.

Być może to właśnie nieostrość art. 212 czyni z niego jedyną furtkę do ochrony przed homo- i transfobią na gruncie prawa karnego? Z sukcesem skorzystał z niej m.in. Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych z Kulturą Równości, wytaczając prywatny akt oskarżenia wobec byłego księdza Jacka Międlara. Pretekstem był jego felieton („Porno spektakl pedofilów i nosicieli HIV, czyli jak samorządy łamią polskie prawo”), który szybko zniknął z sieci. Do materiału dowodowego włączono jednak także nagrania z wrocławskiej parady równości, na których kapelan narodowców wykrzykiwał w stronę tłumu: „pedały”, „zboczeńcy”, „nosiciele HIV-a” czy „pederaści”.

Sąd rejonowy uniewinnił Międlara (uzasadnienie wyroku zataił, acz nieoficjalnie wiemy, iż nie uznał osób nieheteronormatywnych za grupę w rozumieniu kodeksu karnego). Tęczowi społecznicy bynajmniej nie składali broni. W drugiej instancji Międlar usłyszał wyrok czterech miesięcy prac społecznych, musiał zwrócić koszty sądowe i opublikować przeprosiny dla Wojciecha Szejny z Kultury Równości. Również Bart Staszewski z powodzeniem skorzystał z ochrony prawnej z art. 212 w procesie o zniesławienie przeciwko jednemu z radnych Lublina.

Sąd: Niech orientację potwierdzi seksuolog

Wróćmy do Kai Godek, dla której osoby homoseksualne „są zboczone”. W 2018 r. 16 oburzonych jej wypowiedzią powodów i powódek nie mogło powołać się na boleśnie niepełny art. 256 kk, zaś art. 212 stanowił opcję tyleż kuszącą, co niepewną (w dodatku procesowo trudniejszą). Ostatecznie zeszli więc ze ścieżki karnej, oskarżając katoinfluencerkę o naruszenie dóbr osobistych (art. 24 kodeksu cywilnego). Jak wspomina w rozmowie z „Polityką” prof. Jakub Urbanik (Uniwersytet Warszawski), pozew wywołał ferment. – Zarzucano nam, że próbujemy ograniczyć wolność wypowiedzi i wolność światopoglądową. Zostawmy z boku, czy to prawda, i zauważmy, że wartości konstytucyjne nie są równe. Najważniejszą z nich jest ochrona ludzkiej godności, a przecież dokładnie o to walczymy – wyjaśnia.

Do akt sprawy dołączono późniejsze wypowiedzi Godek, podług których homoseksualność „bardzo często” idzie w parze z pedofilią, a „geje chcą adoptować dzieci, bo chcą je molestować i gwałcić”. Sąd Okręgowy w Warszawie nie bardzo się nimi przejął, w styczniu 2021 r. oddalił powództwo. W ustnym uzasadnieniu polecił „szukać sprawiedliwości w innych systemach karnych”. W pisemnym argumentował, że Godek nie przekroczyła dopuszczalnych granic wolności wypowiedzi. Powołując się na dotychczasową linię orzeczniczą, dowodził, że społeczność LGBT+ jest zbiorowością trudną w definicji, tymczasem proliferka nie naruszyła przecież dóbr osobistych konkretnych jednostek albo „ściśle określonej grupy”.

Największą konsternację wzbudził inny fragment uzasadnienia: „W ocenie Sądu fakt przynależności każdego z powodów do grupy osób o orientacji homoseksualnej (czy biseksualnej) winien zostać przez nich wykazany za pomocą dowodu w postaci opinii biegłego sądowego seksuologa lub przynajmniej za pomocą dowodu z zaświadczenia lekarza seksuologa, potwierdzających orientację seksualną każdego z powodów”.

Na nic się zdały działalność w równościowych organizacjach, wypowiedzi medialne na temat społeczności queer, publiczne coming outy, a nawet akty ślubu z osobą tej samej płci. Sąd uznał, że nie ma dowodów, iż pozew złożyli geje i lesbijki.

„Hetero nie robią przedstawienia”

Zapytany, jak udowodnić na sali rozpraw, że jest się osobą LGBT+, Śmiszek wybucha śmiechem. Zaraz jednak poważnieje. – Jeśli sąd żąda „dowodów” na nieheteronormatywność, dyskwalifikuje to jego kompetencje prawnicze – ocenia. I pyta, jak chciałby dowieść orientacji psychoseksualnej czy tożsamości płciowej. – Jeszcze kilkanaście temu w Czechach „badano”, jak penisy uchodźców, którzy ubiegali się o azyl ze względu na dyskryminację, reagują na homo- i heteroseksualną pornografię. Unia – i słusznie – stanowczo potępiła takie praktyki.

Śmiszek nie ukrywa, że „uzasadnienie” sądu go oburzyło: – Toczy się proces o ochronę godności, dóbr osobistych, dobrego imienia i czci nie tyle naszej „szesnastki”, ile dwumilionowej społeczności osób LGBT+, którą bezkarnie można nazywać w Polsce „zboczeńcami”. Celem sądu nie powinno być dywagowanie, czy ktoś jest albo nie jest homoseksualistą, ale walka z mową nienawiści w przestrzeni publicznej.

Przeciwnego zdania jest Fundacja Życie i Rodzina. W przesłanym naszej redakcji oświadczeniu jej przedstawicielka Laura Lipińska pisze: „Gdybym powiedziała, że mieszkańcy jakiegoś bloku to idioci, to pozwać mogliby mnie wszyscy lokatorzy. Natomiast sąd na starcie sprawdziłby, czy oni rzeczywiście ten blok zamieszkują (a jeśli nie – nie mieliby legitymacji procesowej). Dlaczego dla homoseksualistów mamy robić wyjątek? Ich oburzenie, że mają coś udowadniać, pokazuje, że środowisko LGBT jest roszczeniowe i stawia się ponad prawem”. Dopytywana, dlaczego podobnej „weryfikacji” nie wymaga się od heteroseksualnej większości, odpisuje: „Bo ona nie chodzi do sądu robić przedstawienia wokół swoich preferencji łóżkowych i wobec tego nie spoczywa na niej ciężar dowodu”.

„Godek będzie pozować na męczennicę”

Tęczowi aktywiści nie złożyli broni. Rok później osobliwy wyrok udało im się uchylić w sądzie apelacyjnym, który skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. Jak wspomina prof. Urbanik: – W przełomowym orzeczeniu sędzia negatywnie oceniła wypowiedzi Kai Godek, uznając, że „mają one charakter bardzo ostry, są wręcz rażące i stanowią tzw. mowę nienawiści”. Zauważyła ponadto, że zbiorowość oczernienia nie dyskwalifikuje możliwości dochodzenia przed sądem swoich praw przez poszczególnych członków zbiorowości – pod warunkiem że udowodnią, że zostały naruszone ich indywidualnie, określone dobra osobiste.

Sprawa wróciła na wokandę we wtorek 7 listopada. Kaja Godek zrobiła zaś wiele, by zamienić rozprawę w performans. Jej Fundacja Życie i Rodzina zorganizowała pod gmachem sądu pikietę – działacze rozstawili plandeki z przekreśloną tęczą i manipulacjami na temat rzekomych związków homoseksualności z pedofilią. Dwóm osobom udało się wnieść na salę tęczowe torby z Ikei, na których wypisano flamastrami: „AIDS, HIV”, „gwałty na dzieciach”, „demoralizacja”, „sodomia”. Śmiszek twierdzi, że w tym szaleństwie jest metoda: – To oczywista strategia: Godek kieruje w ten sposób uwagę na siebie i swoją organizację, wraca na pierwsze strony gazet i przed kamery. Jeśli natomiast przegra proces, będzie mogła pozować na męczennicę za wolność słowa.

Sąd przesłuchiwał troje powodów. Artysta Michał Korchowiec tłumaczył, że słowa Godek o „zboczeńcach” wywołały w nim lęk i poczucie zagrożenia. „Jako scenograf, pracujący także przy spektaklach z dziećmi, nie chcę, żeby rodzice moich przyszłych widzów musieli zastanawiać się, czy ich dzieciom wydarzy się krzywda” – wyjaśniał. „Czy można poznać geja po głosie?” – zapytała go Godek. „Chciałabym, żeby pan udowodnił, że jest gejem”.

Radczyni prawna i przedsiębiorczyni Katarzyna Wiśniewska zeznała, że wypowiedzi pozwanej wpłynęły na jej życie rodzinne i sprowokowały w mediach społecznościowych lawinę negatywnych komentarzy na temat jej sklepu internetowego. Godek wypaliła wówczas: „Czy ma pani dowód, że nie jest heteroseksualna?”. Adwokatka Emilia Barabasz tłumaczyła przed sądem, że urodziła się ze swoją homoseksualnością. „Czy przed tym, jak zawarła pani ślub w Niemczech z kobietą, w urzędzie sprawdzali zaświadczenie, że jest pani lesbijką?” – nie odpuszczała proliferka.

Zboczenie zboczeniu nierówne

Fundacja Życie i Rodzina wydaje się mieć pomysł na strategię procesową. Jak pisze mi jej przedstawicielka: „Pamiętajmy, że Kaja Godek nie użyła słowa »zboczeniec«, a słów »zboczony« i »zboczenie«. Normą jest heteroseksualizm. Odstępstwo od normy – zwyczajowo nazywamy zboczeniem. Słowo to występuje w słownikach właśnie z podobną definicją”.

Tymczasem sama zainteresowana narzeka w skierowanym do zwolenników newsletterze, że wizyta w sądzie była dla niej doświadczeniem traumatycznym. „Minęły już blisko dwie doby, a ja wciąż nie mogę się otrząsnąć. (...) Zeznawały osoby twierdzące, że są homoseksualistami. Dość szczegółowo opowiadali, jak to jest być gejem. (...) Po wyjściu z sądu cały dzień walczyłam z mdłościami i do wieczora prawie nie mogłam jeść”. Nudności przeżyje ponownie 27 lutego 2024 r., na kolejnej rozprawie.

Pierwszy ukłon demokratów w stronę LGBT+

Epilog tej historii pisze się na naszych oczach. Niespełna 24 godziny po tym, jak Godek i powodzi opuścili gmach sądu, „Gazeta Wyborcza” opublikowała szczegóły umowy koalicyjnej. Choć przyszły rząd zrejterował przed wystosowaniem wspólnego stanowiska na temat aborcji czy związków partnerskich, każda z jego składowych (z PSL włącznie) zaakceptowała nowelizację kodeksu karnego, która ma ułatwić ściganie mowy nienawiści wobec mniejszości.

Czas najwyższy – komentuje Monika Tichy, aktywistka Lambda Poznań. – Nienawiść jest w Polsce karana w odniesieniu do rasy, narodowości i wyznania, ale już nie w stosunku do orientacji psychoseksualnej czy tożsamości płciowej. Nowelizacja kk to pierwszy krok ku temu, by zaczęto się o nas wypowiadać w sposób cywilizowany.

Zaraz jednak dodaje, że to nawet nie jest obiecane przez demokratów „minimum”, zwłaszcza że KO wpisała związki partnerskie do „100 konkretów”. – W większości parlamentarnej, która szykuje się do utworzenia rządu, nie ma również zgody co do równości małżeńskiej i adopcji. Natomiast priorytetowo powinna zająć się ustawą o uzgodnieniu płci, której brak zbiera śmiertelne żniwo wśród transpłciowej młodzieży.

Szansa na wprowadzenie związków partnerskich istnieje – zapewnia Śmiszek. – Rozmawiam z osobami z Polski 2050 i PSL, partii, które są postrzegane jako hamulcowe. Wielu i wiele z nich – chociażby posłanka Urszula Pasławska – jest za. Sam Szymon Hołownia w kwestii aborcji wydaje się dość konserwatywny, ale wielokrotnie prezentował się jako zwolennik związków partnerskich. Niespodziewanym sojusznikiem (?) reformy okazała się nawet Konfederacja. Przemysław Wipler stwierdził w tym tygodniu na łamach „Super Expressu”, że jeśli miałaby ona „zmniejszyć poziom biurokracji” i ułatwić życie konkubinatom, jego klub podniesie za nią rękę.

Tymczasem musi nam wystarczyć, że już wkrótce Kaja Godek i jej podobni będą musieli albo ugryźć się w język, albo liczyć z kosztownym procesem.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną