Prokuratura Okręgowa z Ostrowa Wielkopolskiego prowadzi w sumie dwie sprawy przeciwko Annie S., właścicielce schroniska w Wojtyszkach. W pierwszej z nich do sądu w Sieradzu trafił 29 czerwca akt oskarżenia. W drugiej Beata Czernecka, która razem z Elżbietą Rolnik przez wiele lat walczyła o zlikwidowanie „schroniska”, gdzie tysiące psów odbywało karę dożywocia, została właśnie skazana za publiczne pomawianie Anny S. o... znęcanie się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem. Sąd w Myślenicach uznał Czernecką za winną i zasądził grzywnę w wysokości 3,5 tys. zł, bo pisała w sieci, że Anna S. znęca się nad podopiecznymi, nie zapewnia im opieki, głodzi, bije je, traktuje jak przedmiot dochodowego biznesu. Zarzucała jej też bogacenie się na cierpieniu zwierząt, wyłudzanie pieniędzy od gmin, prowadzenie pseudoschroniska i mordowni dla psów.
– Będziemy się odwoływać od wyroku – mówi pełnomocnik Beaty Czerneckiej mec. Marcin Jaklewicz. – Czekamy teraz na dostęp do uzasadnienia. Jestem naprawdę ciekawy, jak sąd opisze winę mojej klientki, która miała pomawiać Annę S. o to samo, co zarzuca jej prokuratura.
Psy żyły w ścisku, nie miały bud ani misek
Przypomnijmy: „schronisko” powstało w 2004 r. Longin S., właściciel Hotelu dla Zwierząt i Ptactwa Domowego, wiedział, że zarobi duże pieniądze tylko pod warunkiem masowej skali przedsięwzięcia, więc z 400 psów szybko zrobiło się 3,5 tys. (tyle w 2016 r. naliczył Tadeusz Wypych z Biura Ochrony Zwierząt Fundacji Argos). Właściciel oszczędzał na infrastrukturze. Psy żyły pod gołym niebem na olbrzymich wybiegach, po kilkadziesiąt na jednym. Wybiegi z trzech stron miały pełne ogrodzenie z betonowych półfabrykatów, z czwartej kratę, a za nią dzień i noc stał człowiek z batem.
Gdy psy zaczynały się gryźć, strażnik wchodził i robił porządek. Jedzenie dostawały wcześnie rano, górę surowych odpadów poubojowych lub tzw. MOM: rozdrobnioną surową masę mięsno-tłuszczową. Wyrzucano to na drewniany, zadaszony podest ciągnący się wzdłuż jednego boku wybiegu. Tam też spały psy. Nie miały bud ani misek. Ale były – jak na schroniskowe warunki – wręcz grube. Chodziło o to, by nie marzły i nie walczyły o jedzenie. Do Wojtyszek nie wpuszczano wolontariuszy, nie było adopcji – po co? Każda sztuka to (wtedy) 5–7 zł dziennie. Tyle płaciły gminy.
Kiedy „Polityka” opisała i pokazała na zdjęciach to więzienie dla zwierząt, w którym jedynym wybawieniem dla psa było zagryzienie przez kompanów w niewoli (co zdarzało się rzadko, bo pracownicy schroniska, byli więźniowie i bezdomni, wiedzieli, że za taką wpadkę wylecą z roboty), o Wojtyszkach zrobiło się głośno. Inspekcja weterynaryjna nakazała Longinowi S. zmianę systemu trzymania psów. Wybudował zatem ciągi pojedynczych betonowych boksów, każdy dwa na dwa metry. Psów mieściło się w nich znacznie mniej. Potem Longin S. zmarł, a biznes przejęła jego żona.
Kiedy po raz pierwszy w listopadzie 2021 r. weszli tam funkcjonariusze organów ścigania razem z fundacją Liberandum (założoną przez Elżbietę Rolnik i Beatę Czernecką) i Pogotowiem dla Zwierząt, psów było 1,2 tys. Większość wyraźnie niedożywiona. Odebrano 104 w stanie zagrożenia życia i zdrowia. Właścicielka Anna S., wdowa po Longinie S., usłyszała zarzuty znęcania się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem i nakaz powstrzymania się od prowadzenia wszelkiej działalności związanej z opieką nad zwierzętami.
Liczyła się „psiodniówka”
Jednak prokuratura nie zamknęła schroniska. Formalnie wszystko było w porządku, co potwierdzały kontrole inspekcji weterynaryjnej, więc gminy nie widziały powodu, żeby rezygnować ze współpracy. Zwłaszcza że „psiodniówka” była tu najniższa. Dwadzieścia gmin podpisało z Wojtyszkami umowy na odbiór bezdomnych zwierząt z ich terenu, zasilając przestępczy biznes z pieniędzy podatników.
Prokuratura ponad rok gromadziła materiał dowodowy, co zaowocowało teraz skierowaniem aktu oskarżenia do sądu. W tym czasie Elżbieta Rolnik i Beata Czernecka naciskały gminy, by zabrały z Wojtyszek swoje zwierzęta. Pomagały też w adopcjach. Większość psów, które udało im się wyciągnąć, była w takim stanie, że złożyły do prokuratury kolejne zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, poparte opiniami lekarzy weterynarii. Stąd drugie postępowanie i kolejne interwencje.
Podczas drugich oględzin psów było znacznie mniej – ok. 400. Siedziały pojedynczo, w betonowych boksach, już większych, bo w międzyczasie zmieniły się przepisy. Kojce powiększono, wybijając jedynie dziurę między dwiema celami, czasem tak małą, że większe psy musiały się przeciskać. Budy – często bez zadaszenia, w niektórych jest słoma, w innych tylko przegniłe resztki. Betonowa podłoga zalana wodnistą biegunką. Miski puste. Niemal wszystkie psy w bardzo złym stanie psychicznym, widać, że prawie nigdy nie opuszczały klatek. Bo wybiegi – ustawa nakazała, że mają być – były raczej nieużywane, trawa na tych ogrodzonych fragmentach terenu z tabliczką „Wybieg” na furtce niezadeptana.
Podczas tej drugiej interwencji prokurator Sylwia Wróbel zdecydowała o odebraniu ponad setki psów, jednej czwartej wszystkich przebywających w Wojtyszkach. Obie powołane przez nią biegłe twierdziły, że zabrać trzeba stamtąd wszystkie. Prokurator zadecydowała więc, że pozostałe zwierzęta mogą odebrać organizacje ochrony zwierząt – Liberandum i Mondo Cane, które uczestniczyły w interwencji, w trybie art. 7,3 ustawy o ochronie zwierząt. Nie wydała jednak decyzji o zamknięciu schroniska, mimo że opinie biegłych były jednoznaczne: nie spełniało żadnych standardów.
W Wojtyszkach niewiele się zmieniło
Dziś w Wojtyszkach nie ma już schroniska. Teren wydzierżawił od Anny S. Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt (także organizacja pozarządowa, choć nazwa mogłaby sugerować instytucję urzędową). DIOZ dogadał się z właścicielką, która odmawiała wpuszczenia aktywistów na teren, więc nie mogli odebrać zwierząt. Uznali zatem, że to jedyny sposób na zabranie stamtąd psów. Od razu zaczęli zbierać pieniądze (5 mln) na dzierżawę dla Anny S. i rekultywację terenu, gdzie mieli stworzyć „raj dla zwierząt”. Na razie niewiele się w Wojtyszkach zmieniło, mimo że internauci wpłacają datki. Wielu oburza się, że DIOZ finansuje osobę, która przez lata żerowała na krzywdzie zwierząt.
Anna S. wyprowadziła się z Wojtyszek. Na posesji jej nowego domu są psy. Przez lata małżeństwo S. prowadziło hodowlę psów rasowych zarejestrowaną w ZKwP. Jak widać, Anna S. robi to nadal, łamiąc zakaz wydany przez prokuraturę w momencie postawienia jej zarzutów.