„W takiej sytuacji jeszcze nie byłam”. Przedszkola czynne krócej? Nie ma kto pracować z dziećmi
Już prawie 25 tys. ofert pracy dla nauczycieli dojrzewa w sierpniowym słońcu na stronach kuratoriów oświaty. Jak zwraca uwagę Robert Górniak, twórca serwisu „Dealerzy Wiedzy” poświęconego edukacji i nauce, to o 15 proc. więcej niż rok temu.
Dyrektorzy szukają nauczycieli
Wiatr hula nie tylko po pracowniach matematycznych, językowych czy przedmiotów zawodowych w szkołach średnich. W skali kraju do pracy z dziećmi w przedszkolach brakuje 3,3 tys. osób, przy czym powiększające się dziury kadrowe zioną przede wszystkim w dużych i średnich miastach.
– Przyzwyczaiłam się, że co roku w wakacje szukam jakiejś pracowniczki, ale w tak podbramkowej sytuacji jestem pierwszy raz – wyznaje dyrektorka przedszkola z Zabrza. O tym, że trzy osoby z kadry odejdą, wiedziała wcześniej i już w maju zaczęła poszukiwania. Ale w kolejnych tygodniach zaskoczyły ją jeszcze dwie nauczycielki. Jedna zdecydowała, że przejdzie na emeryturę, inna przeniosła się do pracy w szkole. – W tej chwili brakuje mi trzech osób, czyli jednej czwartej kadry. Wystawiam ogłoszenia w serwisie kuratorium, ale też w mediach społecznościowych. Odzew jest znikomy. Zastanawiam się, gdzie się podziały wszystkie absolwentki studiów pedagogicznych. Od dawna nie zgłosiła się do mnie żadna.
Rozmowę podejmują ewentualnie osoby, które chcą dorobić do emerytury albo przechodzą z innych placówek. Dyrektorka przyznaje, że argumentów, żeby przyciągnąć do swojej oferty, ma niewiele – zasadniczo to miła atmosfera pracy.
W mniejszych miejscowościach bynajmniej też nie ma pełnej stabilizacji: – Moje dwie nauczycielki przeszły na urlopy macierzyńskie i nie mam kandydatek na ich miejsce – opowiada dyrektorka z 20-tysięcznego miasteczka na południu Polski. Wyjaśnia, że poszukuje osób na zastępstwo, czyli umowy czasowe. A gdy niemal wszędzie można przebierać w umowach na czas nieokreślony, taka oferta dla potencjalnie rozważających pracę w przedszkolu to już w ogóle żadna atrakcja.
Dyskryminowane wśród dyskryminowanych
Przedszkole w Warszawie, w dzielnicy Włochy, precyzyjnie wyłuszcza listę możliwych do uzyskania dodatków dla osób, które podjęłyby się pracy (do obsadzenia są dwa etaty). Dodatek za wychowawstwo: 380 zł, dodatek motywacyjny uznaniowy: ok. 500 zł, dodatek za wysługę lat: do 20 proc., do tego możliwość dofinansowania studiów. Ale i z tego przy dobrych wiatrach wychodzi ok. 4 tys. zł na rękę. Toteż chętnych wciąż brak, jak niemal w całym mieście.
– Za pensję nauczycielki przedszkola w Warszawie, nawet z dodatkiem motywacyjnym i za wychowawstwo, po prostu nie sposób się utrzymać, wynająć mieszkania. Jednocześnie do tej pracy konieczne są szerokie kwalifikacje – zarówno wykształcenie, kreatywność, jak i odporność na stres. Moje nauczycielki mają kilka fakultetów i bardzo często się zdarza, że np. po roku u nas przechodzą do szkół, gdzie warunki zatrudnienia są mimo wszystko lepsze – opowiada Katarzyna Dreksler-Kowalik, dyrektorka Przedszkola nr 424 na warszawskim Wilanowie.
Do jej placówki właśnie udało się znaleźć trzy poszukiwane nauczycielki, ale, jak relacjonuje dyrektorka, w przeszłości bywało, że umówione osoby rezygnowały w ostatniej chwili, bo znalazły coś lepszego, lub po prostu nie pojawiały się we wrześniu. – W ubiegłym roku załogi nie udało mi się skompletować do maja. Nasza placówka miała skrócony czas pracy – zamykaliśmy o godz. 16, a i tak, żeby zapewnić obsadę godzin, połowa nauczycielek pracowała ponad etat – podkreśla dyrektorka.
Zniechęcenie nauczycielek przedszkoli nie dziwi Violetty Kalki prowadzącej facebookową – wciąż rosnącą – społeczność „Nauczyciel zmienia zawód. Grupa wsparcia” (już ponad 37 tys. członków). – To profesjonalistki wykonujące ciężką i odpowiedzialną pracę, docenianą jeszcze mniej niż praca w szkole.
Jest to zresztą dziwny paradoks. Oczekiwania i różnego rodzaju niepokoje rodziców dzieci przedszkolnych są zazwyczaj silniejsze niż później, gdy synowie i córki idą do szkoły. – Jednocześnie nauczycielki pracujące w przedszkolach często uznaje się za w jakiś sposób „słabsze”, mniej ważne. Z moich obserwacji wynika, że w tych placówkach częstszym problemem niż w szkołach jest przemocowość dyrekcji czy starszych pracowniczek wobec młodszych – podkreśla Violetta Kalka. Zarobki są takie jak wszędzie w oświacie, za to dłuższe jest tzw. pensum, czyli tygodniowa liczba godzin pracy z dziećmi w ramach etatu (25 – podczas gdy w szkołach to 18). Nie ma też osławionych wolnych ferii czy dwumiesięcznych wakacji. Sumując to wszystko, można powiedzieć, że nauczycielki przedszkoli są grupą dyskryminowanych wśród dyskryminowanych.
Niania zamiast przedszkola?
Odpytane przez nas dyrektorki przedszkoli przyznają, że dokładanie pracowniczkom godzin w nadchodzącym roku szkolnym będzie nieuniknione, ale i to nie rozwiąże wszystkiego. Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek w ramach walki z problemem wakatów umożliwił zatrudnianie nauczycielek i nauczycieli nawet na dwa etaty, jeśli ktoś to wytrzyma, tyle tylko, że wytrzymać trudno.
Osiem godzin pracy jednej osoby z grupą 25 czterolatków to balansowanie na granicy bezpieczeństwa dzieci. Zresztą np. w przedszkolu z 20-tysięcznego miasta na południu Polski to wielce ryzykowne rozwiązanie i tak może okazać się niewykonalne, gdy któraś z nauczycielek zachoruje. Nie będzie miał kto jej zastąpić, grupę trzeba będzie odesłać do domu lub zamykać wcześniej całą placówkę.
Doraźne lub stałe skracanie godzin działania przedszkoli – czy to popołudniami, czy to rano – i otwieranie placówek później przewija się jako najbardziej racjonalne obejście kadrowych dziur w wielu środowiskowych dyskusjach. Wygląda więc na to, że rodzice przedszkolaków powinni oswoić się z myślą, iż pobyt dzieci w placówkach i możliwość spokojnej pracy przez cały dzień stanie się minionym luksusem. I że dobrze byłoby odkładać co miesiąc 200–300 zł na poczet opłacania doraźnie potrzebnych niań. Na szczęście zasiłek wychowawczy 500 plus lada chwila ma wzrosnąć.