Ciąży strach
Lekarzom ciąży strach, zwłaszcza w małych miastach. „Ich najłatwiej o wszystko winić”
PAWEŁ WALEWSKI: – Czy lekarzom trzeba przypominać o tym, że nie muszą się bać ratować życia chorym?
HUBERT HURAS: – Chciałbym wierzyć, że nie.
To dlaczego nie uratowali pani Izabeli w szpitalu w Pszczynie, Justyny w Wodzisławiu Śląskim, Doroty w Nowym Targu?
Bo w XXI w. medycyna wciąż bywa bezradna. I choć karmieni jesteśmy jej wspaniałymi sukcesami, trzeba umieć znaleźć chwiejną równowagę między optymizmem a realizmem. Nawet w najlepszej klinice lub izbie porodowej może dojść do nieprzewidzianych powikłań, z którymi nie zawsze możemy sobie poradzić.
Ale przykłady, które głośnym echem odbiły się w Polsce, nie wynikały najpewniej z nieprzewidywalności przebiegu ciąży lub porodu, tylko odroczonych decyzji. Może właśnie ze strachu przed ich podjęciem?
Tak przedstawiają je media, dla których wszystko jest zero-jedynkowe. Tymczasem problemy związane z zagrożeniem ciąży są dużo bardziej skomplikowane. Ostatnie takie zdarzenie, z Nowego Targu, w które jestem włączony jako konsultant z tego regionu, nie doczekało się jeszcze rozstrzygnięcia, bo postępowanie prokuratorskie trwa. I nawet jeśli przyjąć, że doszło tam do opóźnienia w podjęciu decyzji przez lekarzy, to proszę pamiętać, że jeżeli pacjentka wpada we wstrząs septyczny w położnictwie, to czy jej ciążę zakończymy o godzinie 10, czy dwie godziny wcześniej, nie daje jeszcze szansy, że uratujemy jej życie. A z drugiej strony chcę stanowczo zaprotestować przeciwko temu, co czytałem w mediach: odejście płynu owodniowego w 20. tygodniu ciąży nie jest jednoznaczne z jej zakończeniem!
W przestrzeni publicznej zawsze ukazują się uproszczenia i emocjonalne komentarze, ale czy nie ma pan poczucia, że przyszło wam pracować w kraju z jednym z najbardziej restrykcyjnych praw określających warunki przerywania ciąży, co nie pozostaje bez wpływu na swobodę podejmowania decyzji?