Społeczeństwo

Happening z granatnikiem ratującym życie kobiet

Jarosław Szymczyk Jarosław Szymczyk Adam Chełstowski / Forum
Wychodzi na to, że w kwestiach aborcji (i nie tylko) ludzie Szymczyka i funkcjonariusze Ziobry idą ręka w rękę, a mówiąc bardziej obrazowo: paralizator w granatnik.

Tytuł jakoś nawiązuje do powiedzenia „jak słoń w składzie porcelany” („zachowywać się w sposób nieumiejętny lub niezgrabny”). Pan Szymczyk, generał policji i jej komendant główny, ma ponoć przydomek „granatnik”, nadany mu przez podwładnych w związku z użyciem urządzenia miotającego pociski przeciwpancerne w budynku Komendy Głównej Policji. Szczegóły tego, najwyraźniej komicznego, wydarzenia są objęte tajemnicą „policyjną” i słusznie, bo mogłyby spowodować utratę zaufania obywatelskiego do coraz ważniejszej służby mundurowej, pilnie strzegącej porządku publicznego, zwłaszcza w czasie pikników rodzinnych urządzanych w związku z podróżami Prezesa the Best po kraju, czynionymi z miłości do ojczyzny.

Szymczyk i „jego ludzie”

Gdy ktoś zapyta, dlaczego kordony policji nie strzegą p. Tuska, kiedy spotyka się z obywatelstwem miast i wsi, odpowiedź jest banalnie prosta: nikt nie dybie na „ryżego”, jak to zgrabnie ujął p. Kaczyński, natomiast Jego Ekscelencja jest narażony na ciągłe i rozliczne niebezpieczeństwa czyhające na niego ze strony totalnej opozycji.

Okazuje się, że generał-komendant ma także inne funkcje do spełnienia, w szczególności doprowadzenie do (to jego słowa) „podniesienia świadomości prawnej” w związku z działaniem służby, którą dowodzi. Tak było przy okazji ratowania życia p. Joanny z Krakowa przez podwładnych („moich ludzi”, jak ich familiarnie określił) p. Szymczyka. Sprawa wzbudziła rozliczne kontrowersje. Gdy jedni wskazywali, że działania policji wobec p. Joanny były nieuzasadnione, a nawet prawnie niedopuszczalne, inni oceniali je zgoła przeciwnie.

Pan Szymczyk opowiedział się za tą drugą oceną. Nie twierdził, że „jego ludzie” działali z miłości do ojczyzny, ale argumentował, że służba nie drużba i polega na sumiennym wykonywaniu obowiązków, co wymaga zajęcia postawy asertywnej. Moim zdaniem obrona „jego ludzi” przez p. Szymczyka jest niezgrabna i nieumiejętna dlatego, że policjanci użyli czegoś w rodzaju granatnika, zamiast zachowywać się zgodnie z racjonalnymi zasadami i przestrzegać przepisów prawnych. Jeśli ktoś woli, może powiedzieć, że ludzie p. Szymczyka (i on sam) przypominali słonia w składzie porcelany.

Czytaj też: Dwa oblicza człowieka, który wysadził reputację polskiej policji

Domniemanie niewinności (policji)

Przypomnijmy fakty. Joanna zaszła w ciążę, ale podejrzewając, że kontynuacja tego stanu zagraża jej życiu, zażyła ok. 20 kwietnia (w siódmym tygodniu ciąży) tabletkę wczesnoporonną, co skutkowało aborcją farmakologiczną dokonaną na samej sobie. Wyjaśniła to tak: „Wzięłam leki aborcyjne po bardzo długich przemyśleniach, po konsultacjach z osobami wykwalifikowanymi medycznie, z farmaceutami, którzy potwierdzili, że obawy o moje życie nie są bezzasadne. Była to dla mnie bardzo ciężka decyzja. Ale ją podjęłam w trosce o rozwój płodu i swoje życie”.

Po tygodniu od zażycia poczuła się źle i zaczęła krwawić. Skontaktowała się (27 kwietnia) telefonicznie ze znajomą lekarką (specjalistką w zakresie psychiatrii), powiedzmy p. X, informując ją, że źle się czuje – zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Rozmówczyni p. Joanny uznała, że ta może próbować samobójstwa. Zadzwoniła na numer alarmowy 112 i poinformowała dyspozytora o problemie. Ten posłał zespół ratownictwa medycznego, ale – zgodnie z procedurami obowiązującymi w przypadku podejrzenia o próbę samobójstwa – poinformował policję. Do p. Joanny przyjechała karetka oraz patrol policyjny. Razem zawieźli ją do szpitala wojskowego w Krakowie na SOR, a potem na oddział ginekologiczny innego szpitala. Już w pierwszym szpitalu policjanci zabrali jej laptop i telefon, a także dopytywali, w jaki sposób znalazła się w posiadaniu tabletek wczesnoporonnych. Do drugiego szpitala wezwano kolejny patrol, tym razem składający się z policjantek. Te kazały jej się rozebrać i dokonały przeszukania. Kazały robić przysiady i kaszleć.

Sprawa zrobiła się głośna w połowie lipca i ma kilka wersji. Najważniejsze są scenariusze zarysowane przez zainteresowaną, lekarzy i policję. Pani Joanna twierdzi, że nie zamierzała sobie zrobić niczego złego. Tłumaczy, że tabletki aborcyjne nabyła przez internet i zażyła na podstawie samodzielnej decyzji, powtarzając, że uczyniła to pod wpływem konsultacji na temat ewentualnego dalszego przebiegu ciąży. Dalej wyjaśnia, że o tych okolicznościach (zwłaszcza o tym, że nikt jej nie pomagał) od razu poinformowała funkcjonariuszy policji. Skarży się, że została upokorzona, bo potraktowana jak winna przestępstwa. Policja wydała w tej sprawie dwa oświadczenia różniące się zakresem informacji. W pierwszym zacytowano rozmowę z p. X, tj. lekarką, która zadzwoniła na numer alarmowy, i ujawniono informacje będące przedmiotem tajemnicy lekarskiej. Fakt ten został negatywnie oceniony przez p. X.

Pan Szymczyk przyznał, że pierwsze oświadczenie policji „było nieprofesjonalne i nie opierało się o fakty. Przekazałem, by wyciągnąć konsekwencje od osób, które je przygotowały”. Argumentował, że w ogólności policja działała zgodnie z procedurami, a w szczególności musiała sprawdzić, skąd p. Joanna miała tabletki wczesnoporonne, ponieważ zachodziło podejrzenie, że mogła nabyć je nielegalnie. Powiedział tak: „Z materiałów, którymi dysponujemy na ten moment, nie potwierdza się polecenie, żeby pani Joanna miała kaszleć. Była próba kontroli osobistej, skontrolowania dolnej części bielizny i wynikało to z konieczności przeszukania pod kątem m.in. niebezpiecznych narzędzi”.

Bronił „swoich” ludzi słowami: „Nie godzę się na to, żeby ferować wyroki, linczować funkcjonariuszy, przekładać sytuację na całą formację. Zasada domniemania niewinności istnieje w każdym postępowaniu, nie tylko karnym. Tu już podano wyroki, osądzono i podjęto decyzje. Proszę, żebyśmy tego nie robili”. Pani X powiada, że dzwoniąc na telefon alarmowy, działała zgodnie ze swoim powołaniem (utrzymuje, że gdyby coś podobnego się powtórzyło, zachowałaby się podobnie, ale ograniczyłaby się do wezwania pogotowia ratunkowego). Lekarze, którzy mieli kontakt z p. Joanną, twierdzą, że policjanci utrudniali im pracę, spisywali ich, gdy ci domagali się swobodnego dostępu do pacjentki.

Joanna dla „Polityki”: Czekam na ustawę o dekryminalizacji aborcji

Policja na tropie afery aborcyjnej

Mamy trzy częściowo różniące się wersje wydarzeń. Przyjmijmy, że – po pierwsze – p. X miała powody, aby zadzwonić na numer alarmowy, po drugie – że obecność policji w całej akcji była zasadna, a po trzecie – że lekarze w obu szpitalach uznali, że p. Joannie trzeba pomóc. Zdumiewająca jest postawa policjantów i policjantek, zdecydowanie ignorujących to, że oto jest osoba, która być może chce się targnąć na swoje życie i dlatego trzeba jej pomóc, w szczególności chronić przed samobójczym zamachem. Nie znam się na procedurach regulujących działania w takich okolicznościach, ale zdrowy rozsądek sugeruje, aby główną rolę odgrywał personel medyczny, a nie policja. Wszystko wskazuje na to, że p. Joanna nie przejawiała agresji wobec samej siebie lub otoczenia. Jeśli już było podejrzenie o samobójstwo z powodów psychiatrycznych, sugerowane przez p. X, to trudno zrozumieć działania policji (przeszkadzanie lekarzom, pytania, przeszukania, zabranie laptopa i telefonu), które mogły pogłębić kryzys psychiczny, a nie zapobiec mu.

Wszystko wskazuje na to, że policja była zainteresowana przede wszystkim zakupem tabletek, a nie bezpieczeństwem osoby, o której zakładano, że może popełnić samobójstwo. Czyżby uznano, że p. Joanna P. może zabić się laptopem lub telefonem? Nie chcę być przesadnie złośliwy, ale słowa p. Szymczyka o „konieczności przeszukania pod kątem m.in. niebezpiecznych narzędzi” można interpretować jako obawę, że p. Joanna ukrywa w swoim wnętrzu granatnik, który wybucha, gdy nikt nie naciska spustu (tak tłumaczy przypadek, który zdarzył się w jego gabinecie).

Dwie dodatkowe okoliczności każą wątpić w wiarygodność policyjnej relacji. Po pierwsze, zawiera taki fragment: „Patrol policji na miejscu zastał zapłakaną kobietę, która krzyczała, odpowiadała na pytania w sposób chaotyczny i wyczuwalna była od niej woń alkoholu”. Wszelako inne dokumenty tego nie potwierdzają, a wiadomo, że policja na całym świecie chętnie korzysta z argumentu alkoholowego dla usprawiedliwienia swych działań. Po drugie, ponoć jedna z krakowskich prokuratur prowadzi śledztwo w sprawie nielegalnego zakupu tabletek wczesnoporonnych. Byłoby interesujące znać datę wszczęcia tego postępowania, czy to było przed 27 kwietnia, czy potem – w przypadku tej drugiej ewentualności można przyjąć, że policja chciała „zasłużyć się” w wykryciu „afery” aborcyjnej.

Czytaj też: Polskim służbom włączył się tryb „nadgorliwość”

Paralizator w granatnik

Kodeks karny stanowi: „Art. 152. §1. Kto za zgodą kobiety przerywa jej ciążę z naruszeniem przepisów ustawy, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. § 2. Tej samej karze podlega, kto udziela kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepisów ustawy lub ją do tego nakłania. § 3. Kto dopuszcza się czynu określonego w § 1 lub 2, gdy dziecko poczęte osiągnęło zdolność do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8”.

Jasne, że p. Joanna nie popełniła przestępstwa. Policji „chroniącej” p. Joannę mogło chodzić o ustalenie, kto jej pomagał w aborcji, czego zakazuje art. 152 kk. Posiadanie i kupowanie tabletek aborcyjnych nie jest zakazane przez prawo polskie, a skoro p. Joanna stwierdziła, że kupiła je przez internet, zastosowanie art. 152 kk nie wchodzi w rachubę, ponieważ trzeba by wykazać, że sprzedawca chciał pomóc w aborcji. Można by jeszcze myśleć o zastosowaniu prawa farmaceutycznego, zabraniającego nielegalnego wprowadzania medykamentów do obrotu, ale nie to troskało ludzi p. Szymczyka.

Biorąc pod uwagę prawo, od razu widać rodzime absurdy na temat aborcji. A oto jeden z ich skutków (przykładów jest więcej). Prasa podała, że pewna kobieta poroniła w domowej toalecie w 18. miesiącu ciąży. Trafiła do szpitala, gdzie już czekała na nią policja. Prokuratorka kazała opróżnić szambo i poszukiwać płodu w ściekach. Dalsze postępowanie trwało pół roku, po czym zostało umorzone. Wychodzi na to, że w kwestiach aborcji (faktycznie nie tylko w nich) ludzie p. Szymczyka i funkcjonariusze p. Zbyszka (pardon za poufałość) idą ręka w rękę, a mówiąc bardziej obrazowo: paralizator w granatnik. Trzeba mieć niezłą szajbę na punkcie aborcji, żeby się tak zachowywać. Może jest to zrozumiałe u przeciętnego księdza proboszcza, ale dziwaczne u normalnego funkcjonariusza państwowego, ale obecni aktywiści rządowi nie należą do tej kategorii.

Czytaj też: Gdzie jest Bruno? Skandaliczna akcja warszawskiej policji

Dowcipnisie i poszukiwacze rakiet

Początkowo dobrozmieńcy sugerowali, aby wyciszyć sprawę p. Joanny w jej interesie i korzystać z oficjalnych wyjaśnień o ludziach p. Szymczyka ratujących życie kobiet, np. w programie „Kawa na ławę” 23 lipca p. Semeniuk-Patkowska, wiceministerka, i p. Sałek od p. Dudy ostrzegali przed straszliwymi krzywdami, jakie mogą spotkać Joannę przez roztrząsania jej przypadku. Ponieważ jednak sama bohaterka nie zamierzała milczeć, pojawił się przekaz dnia z następującymi zaleceniami: „TVN w sprawie pani Joanny zrobił materiał pod polityczną tezę. Nie uwzględnił przy tym faktów, czyli zagrożenia życia i zdrowia pani Joanny w związku z jej myślami samobójczymi. Nie uwzględnił dobra osobistego pani Joanny, nie zatroszczył się o jej zdrowie i sytuację osobistą. Można tu mówić o wykorzystaniu osoby z zaburzeniami do uzasadnienia nieprawdziwej, uderzającej w prawdę tezy. (...) [Trzeba] mówić o celowej manipulacji i mistyfikacji. Policja była wezwana do samobójstwa, a nie do aborcji” – mają podkreślać politycy.

Nie bez znaczenia może być zaangażowanie p. Joanny w środowiska proaborcyjne. Od razu zaświrował p. Świrski i wszczął postępowanie w sprawie niewłaściwego przedstawiania historii Joanny przez TVN. Pan Zbyszek mocą swego „ałtorytetu” prawniczego ustalił, że p. Joanna „zabiła dziecko i chciała się zabić z powodu wyrzutów sumienia” – każdy, kto ma do czynienia ze środowiskiem prawniczym w Krakowie, wie, że p. Ziobro ma poważne problemy z odróżnianiem zamiaru działania od dokonania go.

Pan Błaszczak, zręczny poszukiwacz rakiet w lasach, zapodał: „Zaczęło się od narracji, którą narzuciła pewna prywatna stacja telewizyjna związana z opozycją. Tusk próbuje to wykorzystać. To jest działanie haniebne, dlatego że krzywdę tej kobiety próbuje się wykorzystać, przekuwając ją na zyski polityczne, które uważa, że w ten sposób zdobędzie”.

Pan Suski, czołowy „myśliciel” tzw. dobrej zmiany, oznajmił: „A ta pani Joanna, zdaje się, brała udział w różnego rodzaju happeningach. Nie wiadomo, czy to nie był kolejny happening”. Dodał, że Polska ma jedno z bardziej liberalnych praw aborcyjnych. Niezły z niego dowcipniś.

Tomczyk dla „Polityki”: Kaczyński traktuje policję jak własną firmę ochroniarską

Konsekwencje z błota

Nie zabrakło również głosów ze strony internautów. Oto przykłady: „Jak tam ta wasza krakowska »artystka«, ta, co się miała zabić po autoporonce? Już mówią na mieście, z którego miejsca na liście z waszej partii wystartuje?”; „Po tym, jak wszystkie polskie media kształtujące opinię publiczną już ponad tydzień z tak ogromną atencją traktują kobietę podejrzanej konduity po sztucznie wywołanej przez TVN grandzie? Pani Joanna to, pani Joanna tamto, pani Joanna powiedziała, pani Joanna przybyła... et cetera. Nadobna matrona o wojowniczym nastawieniu, nazywana panią marszałek, zasiadająca z »panią Joanną« przy wspólnym stole, z ochotą legitymizuje patologię w trwającej kampanii wyborczej”; „Pani Joanna jest nie do ruszenia. Spryciula ma żółte papiery”.

Głos dał także mój ulubiony fizyk prof. Rafał Broda: „Mamy kolejną parszywą manipulację ze strony TVN i innych zaprzyjaźnionych z totalną opozycją mediów. Już po ujawnieniu, że wydarzenia »dramatu Joanny« miały miejsce blisko trzy miesiące przed rozpoczęciem manipulatorskiej ofensywy, trzeba było poczekać na jakieś szczegóły wyjaśniające tę sprawę i przedstawiające kontekst sytuacyjny. Dzisiaj już wiemy, że atak na policję nie miał żadnych podstaw, a nowe okoliczności, takie jak zaskakująco negatywny profil polityczno-ideologiczny p. Joanny, skłaniają do wyczekiwania na dalsze informacje. Doraźne lekcje wynikające z tej sprawy są raczej trywialne, bo przecież każdy wie, że totalna opozycja, Donald Tusk i TVN notorycznie kłamią, manipulują i nie cofną się przed żadnym podłym uczynkiem”.

To są niezłe przykłady opacznych percepcji i paralogizmów, np. ktoś zauważył spryciulę z żółtymi papierami, a prof. Broda wydedukował, że każdy wie to, co on. Jak mawiał Lec: „niektórzy wyciągają konsekwencje z błota”. Łacnie w tym pomagają happeningi z granatnikiem, wybuchającym bez naciśnięcia spustu, ale niweczącym rozum – celuje w tym TVP, która odkryła tylko 50 twarzy Joanny. Pan Matyszkowicz chyba przebija p. Kurskiego (Jacka) w służbie na rzecz tzw. dobrej zmiany.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną