Zabrali telefon, kazali robić przysiady podczas krwawienia. Horror, horror Joanny z Krakowa
Na nagraniu pracowników szpitalnego oddziału ratunkowego Joanna zakrywa sobie twarz dłońmi. Z niedowierzania, przerażenia, szoku. Płacze. Odwraca głowę w lewo, w prawo, liczy, że ktoś coś zrobi, szuka pomocy. Niewiele jej w tamtej chwili otrzyma, bo jest otoczona kordonem policjantów, którzy mówią o popełnieniu przestępstwa, ale nie potrafią pracownikom SOR wytłumaczyć, jakiego dokładnie.
Po pierwsze, lekarka złamała zaufanie
Materiał o tym, co się zdarzyło w dwóch krakowskich szpitalach, wyemitowały „Fakty” TVN. Joanna planowała i chciała mieć dziecko. Jednak kiedy zaszła w ciążę, okazało się, że kontynuowanie jej może zagrażać jej zdrowiu. Zamówiła przez internet tabletki poronne – po wyroku pseudo-TK z jesieni 2020 r. wiedza o tym, gdzie szukać w takiej sytuacji pomocy, jest powszechna. Coś jednak poszło nie tak, Joanna poczuła się źle – fizycznie i psychicznie. Skontaktowała się ze swoją lekarką, a potem zaczął się horror.
Kobieta, będąc w trakcie poronienia, zgłosiła się na oddział ratunkowy szpitala wojskowego w Krakowie. Tam, jak relacjonuje reporterka TVN, czekali już na nią policjanci. Lekarka złamała zasadę zaufania pomiędzy nią a pacjentką. Wezwała policję, choć nie musiała tego robić, nie miała takiego obowiązku.
Policjanci otoczyli Joannę jak w kordonie. „Czterech mężczyzn pilnowało jednej przestraszonej kobiety. Utworzyli kordon dookoła pacjentki, utrudniali nam pracę” – mówił w reportażu TVN anonimowo jeden z lekarzy dyżurujących wtedy na SOR. Gdy Joanna nie patrzyła, policjanci przeszukali jej bagaż. Na nagraniu ze szpitala widać, jak płacze i stwierdza, że w torbie miała laptop. Jeden z lekarzy pyta ją, czy policjanci zabrali jej komputer. Na to jeden z policjantów odpowiada, że „został zabezpieczony na protokół zatrzymania”, i apeluje, żeby nie utrudniać pracy mundurowym.
Między policjantem a lekarzem dochodzi do słownej utarczki, medycy są legitymowani. Joanna cały czas powtarzała policjantom, że nikt jej do aborcji nie zmuszał, sama zamówiła tabletki i zdecydowała o ich zażyciu, a za to się w Polsce nie karze. Nikt jej nie słuchał.
Pani Joanna chciała zażyć tabletkę poronną. Do szpitala przyjechali policjanci, zabrali jej laptop i telefon.
— Fakty TVN (@FaktyTVN) July 18, 2023
- Rozebrałam się. Nie zdjęłam majtek, ponieważ wciąż jeszcze krwawiłam i było to dla mnie zbyt upokarzające, poniżające, i wtedy właśnie pękłam, wtedy wykrzyczałam im w… pic.twitter.com/c4DB1TyU2r
Po drugie, policja mnie zniszczyła
Do szpitala im. Narutowicza w Krakowie na badanie ginekologiczne Joannę eskortowała liczna grupa policjantów. Było dokładnie jak u Margaret Atwood. Naprawdę różnic na próżno szukać.
Tam czekali już kolejni policjanci, wezwano następny patrol. Próbowano wykonać rewizję przez odbyt. Kobieta wtedy krwawiła... „Kazano mi się rozebrać, robić przysiady i kaszleć. (...) Rozebrałam się. Nie zdjęłam majtek, ponieważ wciąż jeszcze krwawiłam i było to dla mnie zbyt upokarzające, poniżające, i wtedy właśnie pękłam, wtedy wykrzyczałam im w twarz: czego wy ode mnie chcecie?” – opowiedziała reporterce TVN Joanna.
Miała jeszcze przy sobie telefon, jedyną wtedy możliwość komunikacji ze światem, więc go też zebrano. „Proszę się nie wtrącać w czynności, które wykonujemy” – mówili policjanci. „Policja mnie złamała, kompletnie zniszczyła”, będzie opowiadać potem o tym dniu Joanna.
Po trzecie, chcę odszkodowania
Policja w poczuciu nieomylności nie chciała się tłumaczyć ze swojego postępowania. Prokuratur postanowił skupić się na wyjaśnieniu, że obecność policji wynikała z „konieczności asystowania zespołowi ratownictwa w przewiezieniu pani Joanny”. Cokolwiek to w prokuratorskim języku znaczy. Sąd uznał zatrzymanie za niezgodne z prawem. Podkreślił, że nie było żadnych podstaw, by sądzić, że rzeczy Joanny mogą stanowić dowód w sprawie – nie było tu bowiem udziału osób trzecich, a wywołanie u siebie aborcji jest legalne i kobieta nie jest za to karana. Następny planowany krok to domaganie się odszkodowania od państwa.
Wiele razy w gabinecie ginekologicznym kobiety słyszą takie pytania: „Czy była pani w ciąży?”, „Czy były jakieś poronienia?”. Wiele razy zastanawiałam się, jak można jeszcze dziś w Polsce o to pytać i co się właściwie może wydarzyć, kiedy zaczną padać twierdzące odpowiedzi. Teraz już wiem. Wiadomo też, że z listy miejsc bezpiecznych do kobiecych zwierzeń znikają gabinety psychiatrów. Bo lekarka, która doniosła na Joannę, jest psychiatrą. Także dziś pewnie przyjmuje inne pacjentki. Może ma dyżur w jakimś szpitalu? Mieszkanki Krakowa chciałyby znać jej nazwisko.