Popsiowa depresja
Popsiowa depresja po nieudanej adopcji. „Szczekał, warczał, na człowieka się rzucił”
Film jest czarno-biały. Duży piętrowy dom, kawałek placu. Kamera jest skierowana wprost na otwarte drzwi. W progu leży wielki pies, tarasuje niemal całe wejście. Z budynku wychodzi mężczyzna. Śmiało stawia duży krok i przechodzi nad psem. Skręca w prawo, idzie wzdłuż budynku, znika. Chwila bezruchu, potem w kadr wchodzi kobieta, zbliża się do wejścia. Mija psa. Jest już w środku, obraz staje się mniej wyraźny, ale można dostrzec, że odstawia torbę, na ławę czy stół. Odwraca się w stronę psa i pochyla nad nim. Wyciąga dłoń...
To miłością trzeba
Agnieszka była gotowa adoptować psa z problemami. W lockdownie pracowała z domu i miała dużo wolnego czasu. Uznała, że to idealny moment, o adopcji myślała od dawna. Kiedy dowiedziała się, że do jednego ze stowarzyszeń trafiła nierozłączna para, chciała wziąć oba psy. Złapano je pod lasem. Pierwszy był śmiały i lubił ludzi. Drugi ich się bał, prawdopodobnie nigdy nie miał kontaktu z człowiekiem. Gdy Agnieszka zadzwoniła pod podany numer telefonu, okazało się jednak, że pierwszy pies już ma dom, a dwupaku nikt nie chciał. Nie ukrywała, że dotąd jedyny pies, jakiego miała, to ten w domu rodzinnym wiele lat temu. Uspokojono ją, że to nie problem. Kilka dni później przedstawicielka stowarzyszenia przywiozła jej przerażoną Oreo. Wypuszczona z transportera wbiegła pod stół w salonie, który stał się dachem jej nowego domu.
Oreo nie miała obroży ani szelek, ale kuliła się ze strachu, gdy Agnieszka próbowała się zbliżyć. Pierwszego dnia kobieta pomyślała, że nie będzie ich siłą zakładać, że przez dzień czy dwa pies może się załatwiać w mieszkaniu. Ale dni mijały, a Oreo nie była ani odrobinę śmielsza, nie dawała do siebie podejść. Agnieszka zadzwoniła do stowarzyszenia z prośbą o pomoc, usłyszała: „To miłością trzeba”.