Przeżyć, ale przeżyć
Turystyka ekstremalna: do wraku „Titanica”, w kosmos, na wojnę. Wszystko musi być „naj”
„Najbardziej uderzyło mnie, jaki to piękny wrak. Większość wraków, na których byłem, jest szara, a »Titanic« to żywy morszczyn z jego czerwieniami, błękitami, szarościami, rzadki widok” – zachwalał kilka lat temu Stocton Rush, angielski konstruktor i pomysłodawca komercyjnych wypraw do „Titanica”. Przyznawał, że spośród wszystkich wraków wycieczki do niego sprzedadzą się najlepiej. Tym bardziej że naukowcy twierdzą, że „Titanic” coraz bardziej niszczeje, rozpada się i za 10 lat pewnie w ogóle zniknie. Paul-Henri Nargeolet, badacz „Titanica”, widział w tym nawet dobre strony: „W miarę rozpadu wraku można zobaczyć coraz więcej wnętrza statku. Możliwość oglądania wraku na własne oczy to zupełnie inne doświadczenie niż oglądanie go przez kamerę robota. To trzeba zobaczyć, by zrozumieć”. Nic dziwnego, że gdy w 2019 r. Rush ogłosił plan organizowania wypraw do „Titanica”, okrzyknięto je od razu hitem.
Bo też dotąd nikt nawet nie myślał, że będzie można kupić bilet, wsiąść do batyskafu jak do windy i popatrzeć z bliska na słynny wrak. Taka wyprawa wymaga specjalistycznego sprzętu, który wytrzyma panujące w głębinach ogromne ciśnienie.
Coraz niżej, w głębiny
Wrak „Titanica” leży na głębokości 3,8 tys. m, a to oznacza, że na każdy metr kwadratowy powierzchni takiego batyskafu napiera siła aż 3,8 tys. ton. Rush uspokajał, że okna z pleksiglasu akrylowego mają 7 cali grubości (18 cm) i przy takim ciśnieniu „wcisnęłyby się tylko na trzy czwarte cala”. „Po prostu się deformuje” – powiedział, odnosząc się do ogromnego ciśnienia podwodnego, któremu batyskaf będzie musiał stawić czoło. Tłumacząc, że „zanim pęknie lub ulegnie awarii, zaczyna trzeszczeć, więc otrzymasz ogromne ostrzeżenie, jeśli zawiedzie”.