KATARZYNA KACZOROWSKA: Do Sejmu wpłynął projekt ustawy, który ma naprawić wszystko, co złego w polskich rzekach. Fundacja Greenmind do tego projektu dotarła kilka tygodni temu. Jak?
JACEK ENGEL: Powiedzmy, że ktoś go znalazł na ulicy i nam podrzucił.
Projekt przewiduje powołanie służby wodnej z bardzo szerokimi uprawnieniami.
To kolejna służba, która będzie miała uprawnienia do broni, paralizatora, pałki… Jakiś czas temu powiedziałem i uparcie to powtarzam, że ta wodna policja nadzorowana przez Wody Polskie jest jak powołanie przez lisa kuny do ochrony kurnika. To właśnie Wody Polskie odpowiadają za krajowe zasoby wodne, ale niestety nic nie robią w kierunku ochrony rzek i poprawy ich kondycji. Koniec końców nie będziemy mieli wody w kranie. W wariancie równie mało optymistycznym będziemy płacić horrendalne rachunki za uzdatnianie wody. A przypomnę, że już są wysokie. Ta policja wodna ma mieć głównie uprawnienia kontrolne. To m.in. pobieranie próbek wody. Tylko że są już służby, które to robią, i nie ma potrzeby powielania tych zadań.
Bat na ekologów i wędkarzy
To co jest tu istotne?
Nowa służba zyskuje uprawnienia do kontrolowania prawidłowości i przestrzegania ustawy o rybactwie śródlądowym, czym zajmuje się obecnie Straż Rybacka. I wychodzi na to, że z tą bronią i paralizatorami ma kontrolować wędkarzy, ewentualnie ekologów, którzy jej zdaniem łamią prawo.
Skąd więc dwie służby o podobnych uprawnieniach?
Wygląda na to, że mamy konflikt kompetencyjny pomiędzy resortem rolnictwa i rozwoju wsi a resortem infrastruktury i Wodami Polskimi. Minister rolnictwa jest ministrem właściwym do spraw rybołówstwa, który za pomocą Departamentu Rybołówstwa zarządza m.in. gospodarką rybacką na wodach śródlądowych, a tymczasem Wody Polskie uzurpują sobie prawo do zarządzania okręgami rybackimi, które, jak wiemy, przejmują od Polskiego Związku Wędkarskiego pod każdym pretekstem. Powołanie tej policji wodnej to skutek i zarazem wyraz tej cichej wojny między resortami. Ministerstwu Infrastruktury chodzi najwyraźniej o to, by ograniczyć kompetencje i działalność Państwowej Straży Rybackiej. I pewnie też o stanowiska dla swoich.
Katastrofa w 2022 r. pokazała chaos kompetencyjny i decyzyjny.
O tym piszemy w „Białej księdze polskich rzek” i nie jest to nowa sytuacja, bo pierwsze nasze ekspertyzy pokazujące chaos w zarządzaniu wodami w Polsce powstały 20 lat temu. Ta reforma gospodarki wodnej, która miała wszystko uprościć, jednak wszystko gmatwa. Mamy bowiem decydenta zarządzającego, czyli Wody Polskie, który podlega ministrowi infrastruktury, choć woda to nie jest infrastruktura. Jak już, to zasób, dobro, cenna część środowiska, które – co zaskakujące – nie podlega ministrowi klimatu i środowiska, choć podlega mu Główny Inspektorat Ochrony Środowiska. Za to już wojewódzkie inspektoraty są podległe wojewodom. W 2022 r. widzieliśmy chaos i ogromne problemy w komunikowaniu się tych struktur. A przecież powinno być jedno miejsce, gdzie wszystko spinamy. Tym miejscem jest resort klimatu i środowiska.
Ani grosza na ochronę Odry
W projekcie ustawy jest mowa o renaturyzacji rzeki.
Precyzyjniej: nie tyle o renaturyzacji, ile o budowie przepławek, a więc rozwiązań technicznych, które umożliwiają rybom pokonywanie zbudowanych przez człowieka barier przegradzających rzeki. W Polsce dobrych przepławek mamy niewiele, więc ich budowa ma sens, ale nazywanie tego renaturyzacją jest grubą przesadą. To najczęściej są urządzenia techniczne, choć czasami „udają” naturalne.
Są też propozycje dotyczące rozbudowy infrastruktury wodnej.
Ponad 150 inwestycji hydrotechnicznych w całej zlewni. Zdecydowana większość to inwestycje, które niszczą rzeki. W art. 2 projektu ustawy o rewitalizacji Odry mowa jest o przebudowie infrastruktury regulacyjnej od 683. do 600. km Odry, budowie stopni wodnych Lubiąż i Ścinawa, jazu na 180. km Odry, stworzeniu kilkunastu zbiorników wodnych i remontach wałów. Jazy mają też powstać na Nerze, Obrze, Łobżonce i Męcince, przebudowane ma być koryto Warty. Decyzje administracyjne dla tych inwestycji mają być wydawane w terminie nie dłuższym niż miesiąc od dnia złożenia wniosku, a w sprawach szczególnie skomplikowanych – nie dłuższym niż 45 dni. „Decyzje podlegają natychmiastowemu wykonaniu” – mówi ustawa. To oznacza wyrzucenie do kosza procedury oddziaływania na środowisko i naraża nas na kolejny konflikt z Unią Europejską. Kwoty dotacji dla Wód Polskich to w 2024 r. ponad 48 mln zł, w 2026 – 220 mln, 2027 – 351 mln. W roku bieżącym na ochronę Odry nie zaplanowano ani grosza.
Jest coś dobrego w tych zapisach?
Zmiany dotyczące gospodarowania ściekami, w tym wodami odpompowanymi z kopalń. Art. 7 projektu przewiduje budowę lub modernizację oczyszczalni ścieków, a także budowę sieci kanalizacyjnej. Kluczowe pytanie jednak brzmi: kiedy, ile, jak szybko? I czy potrzeba do tego kolejnej specustawy?
Konsultacji nie przewidziano
Po katastrofie pojawiły się głosy, by w dolinie dolnej Odry, gdzie jest w tej chwili park krajobrazy, powstał park narodowy. Czy to w ogóle ma szanse powodzenia?
Utworzenie jakiegokolwiek parku narodowego w Polsce ma mikre szanse powodzenia przy obecnym brzmieniu ustawy o ochronie przyrody, która samorządom daje prawo weta. Ostatni park narodowy powstał, bo udało nam się namówić samorządy w ujściu Warty do wsparcia tego pomysłu. Czy w gminach w dolinie dolnej Odry samorządy są otwarte na stworzenie parku narodowego, nie wiem. Niewątpliwie teren zasługuje na ochronę w formie parku narodowego.
W ustawie są też zapisy o bardzo szybkim procedowaniu, bez jakichkolwiek konsultacji. Dlaczego?
Sami byliśmy bardzo zaskoczeni, że tak się dzieje. Kiedy dotarł do nas projekt ustawy, usłyszałem od człowieka, który go znalazł na ulicy, że nie będzie żadnych konsultacji. A przecież konsultacje obiecywał minister Gróbarczyk. Na posiedzeniu sejmowej komisji ochrony środowiska w lutym tego roku pan Paweł Jabłoński, wicedyrektor Departamentu Gospodarki Wodnej i Żeglugi Śródlądowej, też zapewnił, że będą, i to szerokie. A tu bach! Czytamy w uzasadnieniu, że ich nie będzie, bo nie ma czasu i trzeba szybko chronić Odrę.
Może rzeczywiście trzeba się spieszyć?
Zgodnie z regulaminem pracy Rady Ministrów każda ustawa idzie do uzgodnień międzyresortowych i konsultacji. O tym, że nie jest konsultowana, decyduje przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów. Wystąpiliśmy do niego z wnioskiem o standardowe procedowanie, nie znajdując uzasadnienia, by tym razem miało być inaczej. A on nam nie odpowiedział, tylko nasze pismo przesłał do ministra infrastruktury, czyli tego, który konsultacji nie chce. Interweniowała Rada Działalności Pożytku Publicznego, sprawa była przedmiotem posiedzenia zespołów ds. interwencji oraz ds. klimatu i ochrony środowiska, bo do nich też się zwróciliśmy z prośbą o wsparcie. Nawet było posiedzenie tych komisji, w którym brałem udział, i oni byli mocno zbulwersowani.
Czym?
Normalnie na takie posiedzenia zapraszają przedstawicieli różnych organizacji z zewnątrz. Przedstawiciele resortów też przychodzą. Przecież Rada Działalności Pożytku Publicznego działa przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, więc to nie jest jakiś obóz harcerski, tylko ciało ustawowo umocowane. A tym razem dostali maila z Ministerstwa Infrastruktury, nomen omen podpisanego przez tego samego pana dyrektora Jabłońskiego, że nikt się nie wybiera na to posiedzenie.
Co napisał wiceminister?
Że to, czy konsultacje będą, czy nie, nie jest przedmiotem negocjacji z organizacjami pozarządowymi, tylko jest to autonomiczna decyzja rządu. A ponieważ się spieszymy, to ich nie będzie.
Słona woda w słodkiej rzece
Czy istnieje ścieżka prawna pozwalająca oprotestować tę ustawę?
Tylko wystąpienia w Sejmie. Zaczęliśmy analizę prawną ustawy, czekaliśmy z tym, aż pojawi się informacja, że wpłynęła do laski marszałkowskiej. Ale już na pierwszy rzut oka widać, że tego typu ustawa powinna podlegać strategicznej ocenie oddziaływania na środowisko, bo zawiera całą listę inwestycji, co nadaje jej kształt programu. To, co czytaliśmy, pokazuje przede wszystkim, że ta pilność to lipa. Zapisy o policji wodnej mają wejść w życie w 2024 r., o stopniu wodnym w Lubiążu czy Wiosce Klasztornej słyszę od kilkunastu lat, zapisy o zmniejszeniu zawartości soli w wodzie mają wejść w życie w 2027. W wersji przesłanej do Sejmu podwyższone opłaty za zrzuty soli do rzek zostaną wprowadzone jeszcze później – w 2030 r. To jest pośpiech?
Jest pan współautorem „Białej księgi polskich rzek”, czyli raportu o ich stanie. Czy Odra, na której w 2022 r. doszło do katastrofy ekologicznej, jest wyjątkiem?
Raczej przykładem fatalnego stanu wód powierzchniowych w całym kraju, bo sytuacja wygląda podobnie na innych rzekach. Odra jest tylko jednym z przypadków. Bardzo tragicznym z uwagi na ogrom strat, ale większość polskich rzek jest zanieczyszczona, przekształcona, uregulowana.
Większość, czyli ile?
Według danych Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska prawie 99 proc. polskich rzek ma zły stan chemiczny lub ekologiczny. Wynika to oczywiście z aktywności człowieka, ale też jego bierności. Ściślej: bierności tych, którzy za ten stan odpowiadają, a więc Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie.
Po katastrofie na Odrze powstały dwa raporty, polski i niemiecki. Polski sygnalizuje problemy, ale nie stawia kropki nad „i” – nie wskazuje wprost winnych zatrucia rzeki solanką. Czy dlatego, że chodzi o państwowych gigantów?
Niekoniecznie. Wszystko wskazuje na to, że te państwowe spółki, mówimy o Górnośląskim Okręgu Węglowym i KGHM, mają wszystkie pozwolenia wodnoprawne na zrzuty solanki. Tyle że te pozwolenia wydawane wcześniej przez marszałków, a teraz przez Wody Polskie, w ogóle nie biorą pod uwagę oddziaływań skumulowanych.
To znaczy?
Efektu końcowego, jakim jest wysokie stężenie soli w Odrze, które w połączeniu z niskim poziomem wody i wysoką temperaturą stwarza warunki do zakwitów złotych alg. Wie pani, co się teraz dzieje? Jaka jest przewodność rzeki wody w rzece, która jest miarą stężenia soli? We Frankfurcie nad Odrą jest niemiecka automatyczna stacja pomiarowa, która to przewodnictwo mierzy na okrągło. Przy przepływach, wyższych niż latem 2022 r., od miesiąca ta przewodność przekracza tysiąc, a w ostatnich dniach – półtora tysiąca mikrosimensów na centymetr (μS/cm). To dwukrotnie więcej od pierwotnej normy, znacząco podniesionej po katastrofie przez Ministerstwo Infrastruktury. Bałtyk ma ok. 3 tys. μS/cm. A więc dopuszczamy – legalnie! – że w rzece, która w teorii jest słodkowodna, tak naprawdę płynie woda tak słona jak w morzu. Zwiększenie dopuszczalnej przewodności dla Odry z 850 μS/cm do 2740 μS/cm porównałbym z sytuacją, kiedy lekarz powie pani, że teraz normy temperatury ludzkiego ciała się zmieniły. I co prawda ma pani temperaturę 42 st., ale ponieważ teraz to jest norma, to znaczy, że jest pani w świetnym stanie.
Wracając do raportów dotyczących katastrofy – wydaje mi się, że najbardziej wiarygodny jest raport Komisji Europejskiej, bo uwzględnia zarówno ten polski, jak i niemiecki. Ten niemiecki zresztą nie odnosi się do tego, co się dzieje w górnym biegu Odry. Więc w gruncie rzeczy potrzebny jest nam raport czesko-polsko-niemiecki, bo Czesi też zrzucają sól ze swoich kopalń węgla kamiennego. Powoli je wygaszają, ale problem solanki jest, tak samo jak u nas. I taki wspólny, trójstronny raport powinna zainicjować Międzynarodowa Komisja Ochrony Odry, która de facto zarządza całym dorzeczem. Sęk w tym, że wiceminister infrastruktury Marek Gróbarczyk ma jakąś obsesję na punkcie Niemców – że chcą nam odebrać żeglugę, której nie ma.
Rzeczywiście nie ma?
Zgodnie ze statystykami żegluga towarowa w Polsce to ułamek procenta całego transportu. Myśmy analizowali bardzo wnikliwie możliwości rozwoju polskiej żeglugi śródlądowej. I powiem wprost: to, co proponuje rząd, to jest kompletna utopia. Co więcej, my z żeglugą nie walczymy i nie jesteśmy jej przeciwni. Na pewno jest lepsza od transportu drogowego. Ale trzeba mieć świadomość, że w Polsce ona się nie rozwinęła.
Dlaczego?
Bo w Europie rozwijała się na początku XIX w., kiedy byliśmy pod zaborami. To wtedy transport schodził z furmanek. Jak weszła kolej, to żegluga wielkogabarytowa pozostała, ale na Renie, Dunaju i niektórych kanałach w zachodniej Europie. Ale nie na Wiśle i Odrze. Ta druga rzeka, owszem, była regulowana przez Niemców, ale w XIX w., który można by nazwać tłustym czasem żeglugi śródlądowej. Skrócono bieg rzeki, wybudowano ostrogi, częściowo ją skanalizowano, czyli pobudowano stopnie wodne. Działały porty w Kędzierzynie-Koźlu, Wrocławiu, Nowej Soli, Kostrzynie. W czasach, kiedy po rzece pływały barki, oczywiście dużo mniejsze od tych reńskich. Protokół bogumiński z 1819 r. precyzował, jak ma być uregulowana Odra. I mówił o wymaganym metrze głębokości rzeki. A nie o 1,80 cm trzeciej klasy żeglowności czy 2,80 cm dla klasy czwartej, jak mówi minister Gróbarczyk. Nawet ludzie, którzy są zwolennikami żeglugi, śmieją się z tych wielkich i kompletnie nierealnych planów.
I wrócę do Niemców – to naprawdę są jakieś fobie. Usłyszałem ostatnio, że wiceminister infrastruktury planuje przekopać nowy tor łączący port w Świnoujściu z Bałtykiem, żeby był tylko polski, a nie graniczny.