Rok temu obchodziliśmy hucznie i z pompą 200-lecie polskiego romantyzmu. Nauczyciele spodziewali się więc, i tę opinię przekazywali uczniom, że w najbliższych latach na egzaminach z języka polskiego będą pojawiały się tematy związane z tą epoką. Spodziewano się zatem, że na egzaminie ósmoklasistów będzie dzieło któregoś z polskich wieszczów, ewentualnie Aleksandra Fredry.
Twórcy arkusza dla ósmoklasistów mieli w czym wybierać, gdyż większość lektur zawartych w wymaganiach egzaminacyjnych na rok 2023 i 2024 pochodzi z polskiego romantyzmu (jest ich aż siedem). Tekstów nieromantycznych jest znacznie mniej (fraszki i treny Jana Kochanowskiego, „Quo vadis” i „Latarnik” Henryka Sienkiewicza, „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego). W kanonie są jeszcze dwa dzieła obce: „Opowieść wigilijna” Charlesa Dickensa i „Mały Książę” Antoine’a de Saint-Exupery’ego. Na egzamin w tym roku wybrano „Balladynę”.
Dramaty się przede wszystkim ogląda
Spełniły się więc podejrzenia nauczycieli i uczniów, że to będzie dzieło romantyczne. Niespodzianką była jednak ilość tekstu, który dano 14–15-latkom do przeczytania na egzaminie: cztery strony dramatu romantycznego. Choć obecność „Balladyny”, utworu wałkowanego przez polonistów na wielu lekcjach, ucieszyła, to konieczność wbicia się w trudny tekst Słowackiego podziałała paraliżująco. Wielu uczniów po raz pierwszy czytało ten dramat.
Nie chodzi mi o to, że młodzież nie czyta lektur. Problem polega na tym, że twórcy egzaminu kazali ósmoklasistom czytać dramat, a dramaty się przede wszystkim ogląda. „Balladyna” jest utworem, który należy obejrzeć w teatrze, a jeśli nie jest to możliwe na żywo, to chociaż w formie spektaklu telewizji. Mamy wiele inscenizacji tego dramatu, nie ma więc potrzeby ślęczeć nad tekstem, można widowisko obejrzeć. Nakaz czytania dramatów i organizowanie egzaminu ze znajomości zapisu tekstowego, a nie gry aktorskiej, to oryginalny wymysł polskiej oświaty. Gdyby w podstawie programowej języka polskiego muzyka Chopina była na liście lektur, też kazano by ją czytać i z tego egzaminowano.
A zatem ósmoklasiści musieli pochylić się nad dramatem Słowackiego i wgryźć się w takie frazy, jak: „Przy samym tronie wodzowie i sędzie,/ Szafarze zboża, dolewacze dzbana”; „Na tron upadła i nam na oblicza:/ Jak zaćmionego słońca tajemnicza/ Zieloność”; „Nad blaszaną banią/ Królewskich zamków, skąd w niebo wytryska/ Igła złocona”; „ja pierwszy otwieram/ Grobowiec ciemny dla ludzi tysiąca,/ Co będą̨ żyli pod nią̨”; „Życie pełne trudu/ Na dwie połowy przecięła korona”; „Jeśli fałsz wydam, niechaj będzie ze mnie/ Gniazdo robaków!”. Autorzy arkusza zdawali sobie sprawę z trudności w zrozumieniu tekstu z XIX w., dlatego opatrzyli go wieloma przypisami, ale to na egzaminie wcale nie pomaga. Jeśli tekst źródłowy nie jest zrozumiały, tylko wymaga serii objaśnień, nie nadaje się na egzamin. Współczuję nastolatkom, że musieli czytać coś, co powinni oglądać w interpretacji aktorów. Nie ma jednak w Polsce zwyczaju egzaminować z rozumienia tego, co się ogląda i słyszy, a szkoda, przecież to egzamin także z języka, a nie tylko z pisma.
Najbardziej dziwi temat wypracowania
W ogóle ósmoklasistów potraktowano jak studentów filologii polskiej. Musieli bowiem odpowiadać na pytania z teorii literatury, jakby znajomość tych akademickich zagadnień była istotą nauki języka polskiego w szkole podstawowej. A zatem ósmoklasiści musieli rozstrzygnąć kwestię, czy czas akcji w „Balladynie” nie przekracza jednej doby (problem jedności czasu w dramacie), a wydarzenia rozgrywające się w dziele umiejscowione są w jednym miejscu (jedność miejsca jako cecha sztuki dramatycznej). Otrzymali też pytanie, które w tym roku pojawiło się na maturze rozszerzonej z języka polskiego, czyli o połączenie realizmu z fantastyką w jednym dziele literackim (temat nr 1 w arkuszu maturalnym). Czy cechą charakterystyczną świata przedstawionego w „Balladynie” jest łączenie elementów fantastycznych i realistycznych (zadanie nr 6)? Ósmoklasista, który zna odpowiedź na to pytanie, mógłby już pisać egzamin maturalny. Po co męczyć się cztery lata w liceum, skoro maturę – i to na poziomie rozszerzonym – można zdać po podstawówce?
Najbardziej jednak dziwi temat wypracowania. Otóż pedagodzy i psycholodzy alarmują, że nastolatki mają przerażająco niską samoocenę. Nauczyciele są uświadamiani, żeby w rozmowach wychowawczych nie mówić uczniom, że wszystko jest w ich rękach. Że będą mieć takie życie, jakie sobie wypracują. Że powinni się ogarnąć, wymyślić siebie na nowo, zapanować nad swoich życiem. Że jak sobie pościelą, tak się wyśpią. Nauczyciele próbują się oduczyć takiego języka, gdyż on nie pomaga, lecz szkodzi dzieciom, które chorują na depresję i uważają, że są niewiele warte. Mamy w szkołach epidemię syndromu presuicydalnego. Sytuacja egzaminacyjna to przede wszystkim wielka próba dla psychiki dziecka, które nie wierzy w siebie i z tego powodu miewa myśli samobójcze.
Tymczasem Centralna Komisja Egzaminacyjna wkłada do arkusza dla ósmoklasistów temat, który działa jak trucizna na osoby pozbawione wiary w siebie. Temat brzmi tak: „Czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, że to, jakimi jesteśmy ludźmi, zależy od nas samych?”. Nie wiem, jak jest w szkołach podstawowych, ale w liceach wkładamy wiele wysiłku, aby wydobyć uczniów z psychicznej mielizny, w jakiej utknęli przekonani, iż nie mogą liczyć na nikogo, a sami są do niczego. CKE powinna konsultować arkusze egzaminacyjne z psychologami. Tegoroczny z języka polskiego ewidentnie nie był konsultowanym z nikim, kto pracuje z nastolatkami zmagającymi się z depresją. A szkoda.
Fachowcy z CKE nie mają pojęcia
W ogóle cały arkusz przepełniony jest albo drażniącym hurraoptymizmem (np. zad. nr 17: W wypowiedzeniu „W kuchni sprawdzasz się najlepiej przy robieniu herbaty” podkreślony wyraz to…). Albo pesymizmem. W zadaniu nr 12 uczeń ma rozstrzygnąć, czy prawdą jest, iż „Z tekstu wynika, że tylko nieliczne osoby obdarzone są talentami”. Należy się też ustosunkować do opinii Adama Małysza, że sam dar talentu nie wystarczy, trzeba go bowiem obudzić. A w tle tych optymistyczno-pesymistycznych poleceń jest historia Balladyny, która wzięła sprawy w swoje ręce i dla osiągnięcia celu zabiła siostrę. Potem okazało się, że to dopiero początek pasma sukcesów tytułowej bohaterki dramatu romantycznego. Odkryła bowiem w sobie prawdziwy talent do zabijania. Doprawdy zestawienie „Balladyny” z tekstem o odkrywaniu w sobie talentów i wypracowaniem o tworzeniu samego siebie tchnie grozą. Nie tylko arkusz egzaminacyjny należało skierować na badanie psychiatryczne, ale przede wszystkich jego autorów.
Nie wątpię, że nastolatki sobie poradzą z tym durnym arkuszem, gdyż są przyzwyczajone do polskiej oświaty, gdzie absurd goni absurd. Razi mnie jednak brak wyczucia, jakim wykazali się autorzy zadań. Przydałoby się okazać więcej szacunku dla problemów, z jakimi zmaga się młodzież. Czyżby fachowcy z CKE nie mieli bladego pojęcia, co się dzieje w szkołach? W pełni świadomi skłonności samobójczych nastolatków, powszechności poczucia beznadziei u osób młodych są pedagodzy. Nie tylko szkolni, ale także akademiccy, którzy naukowo badają gwałtowny wzrost depresji wśród młodzieży, myśli o śmierci i przekonania, że najlepszą decyzją jest uwolnienie od siebie rodziców, nauczycieli, przyjaciół. A tu taki egzamin, który pogłębia problem! Kiedy się zapoznałem z arkuszem, sam poczułem się zdołowany.
Jeden z uczonych prof. Bogusław Śliwerski kilka dni temu na swoim blogu zwrócił uwagę na dyskusję, jaka toczy się w środowisku pedagogicznym. Otóż zaproponowano tam wcale nie prowokacyjnie, lecz na serio, aby uwolnić młodzież od literatury romantycznej. Niektórzy uczeni twierdzą, iż to są dzieła, które całkowicie straciły kontakt z rzeczywistością. Kazać nastolatkom czytać i objaśniać te romantyczne bzdury to prosić się o kłopoty. Zmieniła się perspektywa życia młodzieży i jej system wartości. Czas to zauważyć i swoimi działaniami na rzecz dzieci przede wszystkim – najważniejszy cel pedagogiczny – nie szkodzić. Tegoroczny arkusz egzaminacyjny z języka polskiego dla ósmoklasistów, niestety, szkodzi.