Mitu nic nie ruszy
Cezary Łazarewicz dla „Polityki”: W sprawie śmierci Pyjasa coś przestało mi się zgadzać
JOANNA PODGÓRSKA: – Wydawało się, że o sprawie Pyjasa nie da się powiedzieć już nic nowego. Gdy zaczynałeś pracę nad książką, miałeś nadzieję, że tobie się uda?
CEZARY ŁAZAREWICZ: – Gdy napisałem książkę o śmierci Grzegorza Przemyka, pojawiło się pytanie, o kim ma być następna. Wszyscy mówili: pisz o Pyjasie. Ale ja właśnie miałem to poczucie, że trudno będzie dodać do tej historii coś nowego; sprawa jest oczywista i nie ma w czym grzebać. I że byłaby podobna do książki o Przemyku, bo opowiadałaby o tych samych mechanizmach. To mnie zniechęcało. Dopiero Dorota Nieznalska, która przygotowywała wystawę o Staszku Pyjasie w 2019 r., namówiła mnie do napisania tekstu wstępnego do jej katalogu. Podrzuciła mi trochę dokumentów z IPN, przeczytałem kilka książek, porozmawiałem z jego kolegami i pomyślałem, że w sumie to niewiele wiemy o sprawie Pyjasa. Zaczęła się w 1977 r., a gdy ja zaczynałem nad nią pracę, śledztwo prowadzone przez IPN jeszcze się nie zakończyło. Ciągle pojawiały się w nim przeciwstawne teorie. Chciałem to opowiedzieć tak, żebym sam to zrozumiał i żeby zrozumieli inni. A w tej historii jest trup, narodziny mitu, przekupny medyk sądowy, zdrada przyjaciela, kłębią się agenci. Wszystko niby wyjaśnione, ale jakoś nie do końca.
Powszechne było przekonanie, że jedno w tej sprawia jest pewne: maczało w niej palce SB. Też w to wierzyłeś?
Oczywiście. Byłem wychowany na kulcie zakatowanego przez SB studenta. Jedyne, co mi się w tej historii potem przestało zgadzać, to postać prof. Zdzisława Marka, którego zespół przeprowadzał sekcję. W sprawie Grzegorza Przemyka był niezłomnym medykiem sądowym, który, mimo nacisków, nawet na jotę nie ustąpił i upierał się, że wszystkie ślady wskazują, że Przemyka pobili na komisariacie.