Teoria łajdactwa
Łajdactwo. Świństwo, draństwo, nikczemność. Dlaczego ludzie się tego dopuszczają?
W czasie wielkanocnym nieuchronnie nasuwają się ewangelijne przenośnie i analogie. Przypomnijmy sobie, ile podłości wydarzyło się w ciągu jednego Wielkiego Tygodnia w Jerozolimie. Zdrada, korupcja, manipulacja tłumem, podżeganie do linczu, szyderstwo, agresja, umywanie rąk od odpowiedzialności...
Historia ludzkości jest obficie tym łotrowskim repertuarem przesycona, a obecna polska rzeczywistość społeczno-polityczna – zdumiewająco i przerażająco. Kiedy świeżo komentowano tragedię rodzinną posłanki Magdaleny Filiks, kiedy wróciła do nas historia medialnego zaszczuwania Pawła Adamowicza, wracało także pytanie: jak to możliwe, że po doświadczeniach PRL w kolejnych pokoleniach znajdują się zastępy ludzi gotowych uczestniczyć w cynicznym „froncie ideowo-propagandowym”? W odwracaniu znaczeń słów podstawowych, jak demokracja, prawo, sprawiedliwość? W braniu milionowych srebrników za wierność i usłużność wobec władzy?
Czyżby wewnętrzne brudne kompromisy moralne (bo przecież wiele z tych osób pewnie ma jakiś instynkt etyczny) były zawierane za wulgarną kasę? Za awans, za jakoś tam wywindowany status społeczny? Zbyt proste. Korzyści psychiczne z bycia łobuzem są bardziej wyrafinowane i zgubnie ponętne. Oto ich pobieżny przegląd, w którym materialny wymiar nieprzypadkowo znalazł się na ostatnim miejscu.
1. Potwierdzenie (strasznej) wizji świata
Każdy dąży do stworzenia sobie spójnego obrazu rzeczywistości, bo życie w poznawczym chaosie, w stałej niepewności, byłoby dla ludzkiego umysłu nie do zniesienia. Wypracowujemy sobie punkty odniesienia, poznawcze drogi na skróty, by czuć się w miarę bezpiecznie. Paradoksalnie duży komfort daje wizja świata jako miejsca skrajnie niebezpiecznego. Konsekwentnie utrwalany pejzaż odwiecznej walki dobra ze złem, w której notorycznie trzeba stawać po stronie dobra.