Prokurator w mowie końcowej zwróciła uwagę na fakt, że niedługo po zabójstwie zatrzymany Stefan W. mówił policjantom, że „celował w serce”. A także, iż przygotowywał się do zabójstwa. Już wcześniej podczas odsiadki wyroku za napady na banki zapowiadał współwięźniom, że świat o nim usłyszy. Prokurator wnioskowała o wymierzenie Stefanowi W. kary dożywotniego pozbawienia wolności (z możliwością ubiegania się o warunkowe zwolnienie najwcześniej po 40 latach) i o pozbawienie go praw publicznych na lat 10. Oskarżony miałby również wypłacić zadośćuczynienie finansowe 100 tys. zł wdowie Magdalenie Adamowicz i po 60 tys. zł matce oraz bratu zamordowanego.
Oskarżyciele posiłkowi, pełnomocnik rodziny Adamowiczów mec. Jerzy Glanc oraz Piotr Adamowicz, brat zamordowanego prezydenta, przywoływali poglądy polityczne Stefana W. – zdeklarowanego wroga PO, zwolennika PiS. Adamowicz cytował jego wypowiedzi świadczące o sympatii do PiS i polityków związanych z obozem rządzącym – do Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniewa Ziobry, Andrzeja Dudy. Czyn, jakiego się dopuścił, określił mianem „publicznej egzekucji”.
Głos zabrała też nieobecna wcześniej na rozprawach Magdalena Adamowicz, wdowa po prezydencie Gdańska, która również ma status oskarżycielki posiłkowej. „Po raz pierwszy – mówiła – stoję naprzeciw człowieka, który zamordował mojego męża. (…) Chcę, by wszyscy wiedzieli, że by mnie tu nie było, gdyby człowiek, który zamordował mojego męża, okazał choć cień skruchy i przeprosił za swoje zbrodnie”.
Magdalena Adamowicz jest przekonana, że sprawca był w chwili zbrodni poczytalny. Wiedział, że zamordował, że czeka go kara, po zabójstwie sam ze sceny opowiedział, dlaczego to zrobił. Uważa, że z niepoczytalności uczynił linię obrony: „Wysoki Sądzie, ja, Magdalena Adamowicz, żona Pawła Adamowicza, nie czuję nienawiści do człowieka, który zabił mojego męża. Ale proszę z całej mocy, aby człowiek ten został sprawiedliwie osądzony. Bo nadzieja na sprawiedliwy wyrok jest tym, co przed nienawiścią mnie chroni. Proszę ja, proszą moje córki”. Zwróciła też uwagę na kwestię odpowiedzialności telewizji publicznej, która rozdmuchiwała nienawiść do jej męża, co mogło skłonić Stefana W. do obrania prezydenta Gdańska za cel ataku.
Obrońca stawia na niepoczytalność
Marcin Kminkowski, obrońca oskarżonego, zważywszy postawę swego klienta w trakcie procesu (milczenie), nie miał wielkiego pola manewru, tylko skupić się na kwestii niepoczytalności lub ograniczonej poczytalności. Na tej podstawie domagał się umorzenia postępowania bądź kary 15 lat pozbawienia wolności. Odwoływał się do trzech opinii biegłych, jakie zostały sporządzone na etapie prokuratorskiego śledztwa. Pierwsza wskazywała na niepoczytalność sprawcy (co wykluczałoby jego odpowiedzialność karną). Autorzy dwóch następnych uważali, że Stefan W. miał poczytalność ograniczoną, czyli może odpowiadać przed sądem. Adwokat wskazywał, że te dwie opinie były sporządzane później. Zastanawiał się, „czy nie doszło do zatarcia ewentualnych śladów w psychice oskarżonego”.
Mec. Kminkowski apelował do sądu o odcięcie się przy orzekaniu kary od emocji, jakie towarzyszą tej sprawie. Podkreślał, że wszystkie trzy opinie biegłych są równoprawne i kwestią sądu będzie ocena ich wiarygodności. Jeżeli sąd oprze się na tej zakładającej niepoczytalność, to umorzy sprawę. Jeśli uzna za bardziej przekonujące dwie pozostałe, to obrońca uważa za karę adekwatną 15 lat pozbawienia wolności.
Wiedza i ogląd sądu
Czyn, o jaki został oskarżony Stefan W. – „dokonanie zabójstwa w zamiarze bezpośrednim w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie” – jest zagrożony karą od 12 lat pozbawienia wolności do dożywocia. To znaczy, że sąd, jeśli przyjmie ograniczoną poczytalność oskarżonego, może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, czyli zejść poniżej kodeksowego minimum.
Może, ale nie musi. Także opinie biegłych nie są dla sądu wiążące i podlegają ocenie. To znaczy, że sąd może nawet, wbrew wszystkim opiniom, dojść do wniosku, iż sprawca był poczytalny. Ale to mało prawdopodobne. Z reguły w takich sprawach sędziowie mocno się posiłkują ustaleniami specjalistów od ludzkiej psychiki.
Do ich opinii dochodzą jeszcze naoczne spostrzeżenia z czasu trwania procesu, no i przesłuchania biegłych przed sądem. Treść tych przesłuchań w tym przypadku jest niedostępna dla opinii publicznej – odbywały się one przy drzwiach zamkniętych (bez udziału publiczności i mediów). Ich uczestnicy zostali zobowiązani do nieprzekazywania dalej tego, o czym mówiono w niejawnej części rozprawy. W grę wchodzą bowiem informacje na temat zdrowia, do których dostęp jest ograniczony, także gdy chodzi o osoby, które dopuściły się zbrodni. Krótko mówiąc, na temat stanu psychicznego Stefana W. sąd wie więcej niż media sprawozdające proces.
Natomiast zachowania oskarżonego zmieniały się w trakcie procesu. Przez kilka miesięcy Stefan W. milczał jak zaklęty. Nieobecny, apatyczny, momentami wyglądał jakby spał, był i jakby go jednocześnie na sali rozpraw nie było – tak go opisywali sądowi sprawozdawcy. Nie reagował na pytania ani sądu, ani własnego obrońcy. Z informacji, które media uzyskały nieoficjalnie, wynikało, że w areszcie zachowuje się inaczej – kontaktuje z otoczeniem. Później zmienił nieco swe postępowanie na sali rozpraw – a to zareagował śmiechem na dramatyczne zeznania świadka, a to zerwał policjantowi naramiennik, a to zakrzyknął „Allah akbar”. Słał też do sądu pisma bez składu i ładu. W jednym stwierdził, że „odpowiada za mord polityczny, ale prokuratura to zatuszowała”. W innym domagał się „wypuszczenia go z aresztu, bo jest niewinny”. Wcześniej zaś, jeszcze w fazie śledztwa, w liście skierowanym do rodziny Adamowiczów przepraszał za to, że „zabił dobrego człowieka”.
Oskarżyciele te zachowania interpretowali jako grę, próbę wzmocnienia tezy o niepoczytalności. W nurcie niedorzeczności mieściły się też ostatnie słowa Stefana W. wypowiedziane na sali sądowej po mowach oskarżycieli i obrońcy: „Bóg mi świadkiem, to nie ja, nie ma żadnych dowodów. Bez dowodów nie można nikogo skazać. Jestem poczytalny, najbardziej poczytalny w Gdańsku”.
Jak całość zebranego materiału (zeznania, opinie biegłych, zachowania oskarżonego) odczytał sąd, dowiemy się z wyroku. Jego ogłoszenie zapowiedziano na 16 marca br.
Cztery lata po zbrodni
Zabójstwo prezydenta Pawła Adamowicza wywołało wielkie społeczne poruszenie. Bo i moment był szczególny – 13 stycznia 2019 r., finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, zwany „światełkiem do nieba”. Do tego ostatnie słowa prezydenta, że Gdańsk jest szczodry i dzieli się dobrem, które zostały zderzone z manifestem nienawiści wykrzyczanym ze sceny przez Stefana W. Może poczytalnego, może niepoczytalnego mniej lub bardziej. Nieprzypadkowo wielu obserwatorom życia publicznego ten mord kojarzył się z zabójstwem prezydenta II RP Gabriela Narutowicza. Tam sprawca też miał kłopoty z psychiką. Też wpływ na jego decyzje miał klimat życia politycznego – wrogość, podziały i coś, co dziś nazywamy hejtem. Bo klimat bywa katalizatorem zła. Zachęca ludzi o zaburzonej psychice do czynów podyktowanych nienawiścią. Ktoś za ten klimat ponosi odpowiedzialność, nawet jeśli przed sądem staje tylko Stefan W.
W styczniu 2019 r. tłumy stały na zimnie w długiej kolejce do trumny zamordowanego, by oddać hołd. Płonęły serca układane z nagrobnych świateł. Hejterzy telewizyjni i inni na moment przycichli. Ludzie dyskutowali, że tak dalej być nie może. Naiwni wyrażali przekonanie, że teraz to już na pewno coś się musi zmienić. A potem można było zaobserwować, że faktycznie się zmienia. Tyle że na gorsze. Opadały emocje społeczne, malało zainteresowanie najpierw śledztwem (przecież wszystko już wiadomo), a następnie procesem (przecież są nowe awantury i polityczne naparzanki). TVP ze świeżą energią wskazywała wrogów, choć równolegle przegrywała procesy z tymi, którzy winili ją za przyczynienie się do śmierci Adamowicza.
Za trzy dni zapadnie wyrok w sprawie sprzed czterech lat. A my jako zbiorowość – gdzie jesteśmy w tym momencie? W przestrzeni publicznej trwa dyskurs o samobójczej śmierci 16-letniego syna posłanki Magdaleny Filiks, który stał się ofiarą politycznych gierek działaczy obozu rządzącego i związanych z tym obozem mediów. I teraz te media i ci politycy w oczy mówią publiczności, że czarne jest białe, że to nie oni, tylko ich polityczni adwersarze. Ba, starają się nawet przerzucić winę na matkę chłopca.
Jest gorzej i jeszcze gorzej będzie, jeśli wyborców w końcu nie ruszy sumienie bez względu na polityczne sympatie. Jeżeli pozostaną biernymi obserwatorami takich sytuacji. Biernymi albo – co gorsze – czerpiącymi pewną satysfakcję ze zła, które dotyka ludzi po drugiej stronie politycznej barykady. W myśl zasady: Słychać wycie? Znakomicie.