Obywatelski projekt ustawy „Aborcja to Zabójstwo” to podpisany przez ok. 150 tys. osób projekt ustawy o planowaniu rodziny, złożony w końcu ubiegłego roku przez fundację działaczki antyaborcyjnej Kai Godek. Zabrania on informowania o możliwości aborcji w kraju bądź za granicą.
Kaja Godek chce ostrzejszego prawa
Godek od lat usiłuje zaostrzyć obowiązujące prawo, tym razem na cel wzięła organizacje wspierające kobiety w aborcjach. W uzasadnieniu mówi się bez ogródek, że „zwolennicy aborcji robią się coraz bardziej śmiali”, z czego wynika „potrzeba” ukrócenia ich działań. Aborcyjny Dream Team jest tu wymieniony z nazwy, a gdyby projekt wszedł w życie, uderzyłby również w Aborcję Bez Granic czy Federację na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Zagrażałby także redakcjom i dziennikarzom piszącym o aborcji.
Projekt zawiera propozycję stworzenia nowych kategorii przestępstw – „propagowania przerywania ciąży”, „nawoływania do przerwania ciąży”, „publicznego informowania o możliwości przerwania ciąży” oraz „produkowania, utrwalania, sprowadzania, nabywania, przechowywania, posiadania, prezentowania, przewożenia lub przesyłania druku, nagrań lub innych przedmiotów lub nośników danych” zawierających treści proaborcyjne.
Zapisy te stanowią praktycznie kopię wywodzącego się z Kremla zakazu propagowania homoseksualizmu, który Godek chce wprowadzać do polskiego prawa za pomocą złożonego w zeszłym roku obywatelskiego projektu „Stop LGBT”, również firmowanego przez fundację Życie i Rodzina.
Godek groziła, straszyła. Nieskutecznie
Krzysztof Kasprzak, przedstawiciel komitetu obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej, przedstawiając wspomniany projekt w Sejmie – w ostatniej chwili przesunięto pierwsze czytanie z 8 na 7 marca, by pogarda PiS dla kobiet aż tak nie kłuła w oczy – używał typowego dla fundamentalistów zestawu skojarzeń. Porównywał informowanie o aborcji do ludobójstwa III Rzeszy oraz komunizmu. Mówił o „ideologii aborcjonizmu”, o „polityce niosącej skutki dużo poważniejsze niż segregacja rasowa w USA czy polityka apartheidu w RPA”. Nie dało się tego słuchać, jeśli ma się podstawową wiedzę z historii oraz odrobinę empatii. Swoje trzy grosze dorzuciła też Kaja Godek: „od razu mówimy, że jeśli też projekt zostanie dzisiaj odrzucony, to rozpocznie debatę o aborcji. Ta debata nie będzie toczyła się w Sejmie, będzie toczyła się w okręgach”. Groziła, że „jeśli Polska nie zrobi porządku z aborcją”, to „spłynie krwią”, bo „Putin popiera aborcję”.
Już od lutego wiadomo było, że PiS odrzuci ten projekt w pierwszym czytaniu. I to się we wtorek potwierdziło: Elżbieta Płonka z PiS zapowiedziała, że „reklamy kryptoaborcyjne wymagają postępowania na drodze prokuratorsko-sądowej”. „Za” odrzuceniem ustawy w pierwszym czytaniu było 300 posłów i posłanek, „przeciw” głosowało 99, a 27 wstrzymało się od decyzji.
Aborcyjna hipokryzja PiS
Kaja Godek liczy na kolejne, po wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej, utwardzenia systemu prawnego, pokazując de facto zagrożenia i nonsensy wynikające z utrzymywania fikcji zakazu aborcji w Polsce.
Żyjemy w praktyce z pełnym zakazem przerywania ciąży, równolegle toczy się pokazowy proces Justyny Wydrzyńskiej w sprawie pomocnictwa w aborcji. Mamy dużą dozę hipokryzji państwa, które niechętnie i grożąc paluszkiem, pozwala na istnienie samopomocy aborcyjnej. Większość kobiet ma poczucie, że nawet gdyby projekt Godek został wprowadzony w życie, nie zmieniłoby to ich realnej sytuacji. Nie przełożyłoby się na ich codzienne życie. Tabletki aborcyjne wciąż będzie można ściągać z internetu, wiele młodych kobiet zna adresy tych stron na pamięć. Podobnie jak numer telefonu do Federy czy adresy czeskich klinik. Można więc powiedzieć: projekt Kai Godek przepadł... tylko właściwie co z tego? Już dawno zabrnęliśmy za daleko. Polki umierają w szpitalach z powodu praktycznego zakazu aborcji.
Jednocześnie ostatnie lata pokazy, że koalicja rządząca nie chce wziąć politycznej odpowiedzialności za zaostrzanie prawa aborcyjnego. Już raz wysłużyła się w tej sprawie Trybunałem. Teraz może – i będzie – wysługiwać się prokuraturą, sądami i CBA.