Dziwne to czasy, kiedy poważne tytuły prasowe, radni wielkiego miasta i kto wie, jakie jeszcze ważne gremia, muszą zajmować się procedurą korzystania z ubikacji szkolnych w czasie lekcji. Tak właśnie stało się w Gdańsku, gdzie dyrektorka IX LO wydała zarządzenie w tej sprawie. Jeśli ucznia przypili w czasie lekcji, to nauczyciel ma następujące możliwości: 1. przejść z uczniem do toalety, by pilnować bezpieczeństwa zarówno ucznia, jak i klasy; 2. zadzwonić i poprosić wicedyrektora, by pełnił opiekę nad uczniem udającym się do toalety; 3. zadzwonić i poprosić pracownika sekretariatu, aby pełnił opiekę nad uczniem. Bez specjalnych procedur z wychodka w czasie lekcji mogą korzystać uczniowie ze wskazaniem lekarskim.
No i belfrzy zaczęli się stosować do wskazań. Któryś, by upilnować i ucznia, i resztę klasy, zarządził zbiorową wycieczkę pod toaletę (wariant 1). Klasa czekała cierpliwie, aż przypilony opuści kabinę. Słowem, kabaret. W innym przypadku nauczyciel, mając w perspektywie spacer grupowy albo dzwonienie po asystę wicedyrektora lub pracownika sekretariatu, zaczął dociekać: „A bardzo ci się chce?”. No i pojawiły się wpisy w mediach społecznościowych, w ślad za nimi artykuły w prasie. I zrobił się rwetes.
Przedstawiciele rady rodziców zwołali konferencję prasową. Skrytykowali zamordyzm (gorszy niż za komuny), naruszenie godności uczniów, łamanie podstawowych praw obywatelskich. Sformułowali długą listę żądań pod adresem różnych organów – od zawieszenia w obowiązkach dyrektorki IX LO, przez kompleksowe kontrole dokumentów wewnętrznych wszystkich pomorskich szkół, po rozpoczęcie programu prewencji mającego na celu zapobieganie próbom samobójczym.
Dyrektorka tłumaczyła, że dla niej priorytetem jest bezpieczeństwo uczniów. Że rola dyrektora jest trudna. Że nauczyciel ponosi pełną odpowiedzialność za ucznia, również za tego, który podczas lekcji idzie do toalety. I że w roku szkolnym 2021/2022 poza terenem szkoły doszło do samobójstwa ucznia.
Po kruchym lodzie
Ciekawe, jaki obraz da ewentualny kompleksowy przegląd regulacji przyjętych w pomorskich szkołach. Jak inni rozwiązali problem toaletowy? W szkole Anny, nauczycielki z Gdyni, dyrektor w zarządzenia się nie bawił. Po prostu powiedział nauczycielom, żeby generalnie dla bezpieczeństwa w czasie lekcji dzieciaków do toalety nie puszczać. Oni jednak postępują różnie, zależnie od sytuacji, od tego, czego można się spodziewać po uczniu, który zgłasza potrzebę wyjścia. Słowo dyrektora słowem dyrektora, ale jeśli młody się zsiusia, to rodzice zrobią aferę. Inna rzecz, że aferę zrobią także wtedy, gdy wypuszczony do toalety coś zażyje albo zrobi sobie krzywdę. Tak źle i tak niedobrze. Ryzyko. Kruchy lód.
W poprzedniej szkole Anna miała sytuację komfortową, bo toaleta znajdowała się vis-à-vis sali lekcyjnej, w której prowadziła zajęcia. Dawała uczniowi dwie minuty. W tym czasie drzwi na korytarz pozostawały otwarte. Miała więc baczenie. Teraz pracuje w innej szkole. Czasem ma lekcje na piętrze pozbawionym toalet, to raczej nie pozwala wychodzić. – Tu nie ma mądrego rozwiązania – powiada.
Limitowanie w takiej czy innej formie wyjść za potrzebą jest w polskich szkołach zjawiskiem częstym, jeśli nie powszechnym. Ale nikt jakoś nie biegał z tym dotąd po urzędach, po mediach. Dlatego nauczycielom z innych szkół afera w IX LO w Gdańsku jawi się bardziej jako temat zastępczy, uzewnętrznienie głębszych animozji na linii rada rodziców–dyrektorka. I może mają rację. Na portalu Trójmiasto.pl ukazało się multum postów pod publikacją poświęconą tej sprawie. Oddają zarówno skalę rozbudzonych emocji, jak i kontrowersje i podziały między rodzicami.
Dotyczą różnych kwestii – od wymagań, jakie powinno się stawiać dzieciom, przez ocenę dyrekcji szkoły, po poglądy na to, rozwiązywać trudne, konfliktowe sytuacje. Na przykład część rodziców uważa, że ich prawie dorosłe dzieci powinny kontrolować swoje potrzeby fizjologiczne. Tymczasem podczas konferencji przed szkołą jeden z ojców opowiadał, że „córka jest introwertyczką i nie chce zapytać, czy pozwoli mi pan/pani pójść do toalety”. Miałaby wychodzić w trakcie lekcji, nie mówiąc, dokąd idzie i czy wróci?
Część autorów wpisów domaga się głowy dyrektorki. Bo zakaz goni zakaz. Drzwi ewakuacyjne zamknięte – poza jednymi, których pilnuje woźna. Podobno przed dilerami narkotyków. W oknach nie ma klamek, bo na początku roku szkolnego uczeń klasy maturalnej wyskoczył z okna na parterze i złamał nogę. Sporo osób uważa, że organizatorzy wystąpienia przed szkołą przerysowali problem, rozdmuchali do granic absurdu. Pisano o linczu, o niepotrzebnym fermencie.
Medialny bat
W ciągu ostatnich dwóch–trzech tygodni to w Gdańsku druga afera wokół szkolnych łazienek. Wcześniejsza dotyczyła Szkoły Pozytywnej w dzielnicy Kokoszki. Tam poszło o kamery, które skłoniły jedną z matek do poskarżenia się redakcji wspomnianego już portalu, że „godzi to w godność dziecka i jest sprzeczne z szeroko rozumianymi normami społecznymi”. Przedstawiciel szkoły tłumaczył, iż monitoring nie obejmuje pisuarów i toalet, chodzi o pomieszczenie, gdzie są umywalki. Że zdecydowały względy bezpieczeństwa – zdarzały się bójki i inne brewerie (np. zapychanie umywalek papierowymi ręcznikami i odkręcanie wody).
Do publikacji portal dołączył sondę. Oddano blisko 4 tys. głosów. I tylko 23 proc. było jednoznacznie za demontażem kamer, aż 66 proc. nie widziało żadnego problemu. Jednak szkoła zdecydowała się niemal natychmiast zejść „z linii strzału” i monitoring usunąć („położymy nacisk na element wychowawczy i prewencję w postaci dyżurów nauczycielskich” – brzmiały deklaracje).
Nasuwa się jednak pytanie: czy w tego typu historiach media koniecznie muszą być narzędziem presji, rodzajem bata w rękach niezadowolonego mniej lub bardziej zasadnie rodzica? Czy szeroko rozumiana społeczność szkolna (nauczyciele, rodzice, młodzież) nie powinna prowadzić najpierw dyskursu w swoim gronie? To okazja, aby poznać argumenty inne niż własne, poszukać rozwiązań, które uwzględnią racje więcej niż jednej strony. No i ostudzić emocje.
Pod artykułem o sytuacji w IX LO jest sporo wpisów osób, którym tego brakowało – dania sobie wzajemnie szansy. I nie chodziło bynajmniej o zamiatanie problemu pod dywan, tylko zmierzenie się z nim w bardziej konstruktywny sposób. W jednym z postów osoba przedstawiająca się jako mama ucznia IX LO pisała: „A tak przy okazji seria ostatnich artykułów o szkole krzywdzi również uczniów, którzy do tej szkoły chodzą. Większość dzieci nie jest tak krytycznie nastawiona, jak próbuje nam to sprzedać Pani dziennikarka i rada rodziców”.
Nawiasem mówiąc, najbardziej wyważony głos należał do Piotra Lipowskiego, przewodniczącego samorządu w IX LO – był krytyczny w stosunku do zarządzenia dyrektorki, a zarazem koncyliacyjny: „Jesteśmy na etapie negocjacji z dyrekcją, rozmowy idą pozytywnie i jest duża szansa na wypracowanie rozwiązań satysfakcjonujących całą społeczność szkolną”.
Strach i bezradność
Nie od dziś i nie od wczoraj wiadomo, że polska szkoła ma problem z dostosowaniem się do współczesności, że nie nadąża za zmianami. Jest opresyjna, nie radzi sobie z uczniami, którzy mają problemy i przenoszą je na otoczenie. Te problemy rzadko spadają z nieba, częściej wynoszone są z domów. Rodzice łatwo przerzucają odpowiedzialność na nauczycieli, że coś zawalili, czegoś nie dopilnowali. Ci z kolei wskazują na rodziców – że roszczeniowi, oczekują, by szkoła nadrobiła ich zaniedbania. Długo by można ciągnąć tę litanię. Jedni i drudzy nie mają pewności, ile wolności, a ile twardych reguł dobrze wpłynie na dzieci. Są zagonieni, zmęczeni realiami, w jakich żyją i pracują. Jedni nierzadko nie ufają drugim z wzajemnością. Stąd kłopoty z dialogiem – mimo ogromnej potrzeby.
Wprost dramatycznej. Bo gdzieś w tle tej dętej afery toaletowej są strach i bezradność wobec rzeczywistego problemu – województwo pomorskie wiedzie prym w statystyce prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży. Według danych KGP w całej Polsce od stycznia do listopada 2021 r. próbę samobójczą podjęło aż 1339 osób poniżej 18. roku życia (574 więcej niż rok wcześniej). Na te 1339 prób aż 417, najwięcej w Polsce, przypadło na Pomorze. 16 młodych osób straciło życie. Dane za 2022 r., zebrane przez Fundację GrowSpace z komend wojewódzkich policji, pokazują narastanie dramatu. Na Pomorzu wzrost prób samobójczych o 43 proc. I nie wiadomo, skąd ta wyjątkowość.
Dr n. med. Aleksandra Lewandowska, konsultantka krajowa ds. psychiatrii dzieci i młodzieży, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” pytana o to, czy w tej części kraju coś szczególnie nie działa, nie potrafiła wskazać systemowo „jakichś widocznych czarnych plam”. Jednocześnie stwierdziła: „Różnica między województwami jest ogromna i nie zrzuciłabym tego na przypadek czy błąd statystyczny”.
Trzeba szukać źródeł nieszczęścia trochę po omacku, zwracać uwagę na młodych ludzi, którzy nie dają sobie rady, potrzebują wsparcia – czasem specjalistycznego, a czasem zwykłego, ludzkiego. Większe szanse na pozytywny skutek daje klimat współpracy niż oskarżeń. Postulat rozpoczęcia programu prewencji suicydalnej pojawił się też podczas konferencji prasowej rady rodziców przed IX LO. Jednak medialnie nie wybrzmiał. Utonął w morzu krytyki, która dotyczyła głupiego, to prawda, zarządzenia w sprawie wychodzenia na siku.