Para z Tindera
Polacy na Tinderze. Szukają miłości i przygody. Niektórzy idą na bezczela
JULIUSZ ĆWIELUCH: – Walentynki z Tinderem?
MIROSŁAW FILICIAK: – Dla wielu osób na pewno tak.
A co z podrywaniem w knajpie, zaczepianiem w autobusie?
Tradycyjny podryw przez niektórych może być dziś postrzegany jako kłopotliwy. Dla innych zaś jest trudny, jeśli pula ich potencjalnych partnerek i partnerów została wyczerpana. Umowny Tinder, bo aplikacji i serwisów randkowych jest więcej, bardzo te praktyki ułatwił, choć równocześnie mocno odmienił. Nie ma jednak wątpliwości, że to dziś szeroko akceptowana furtka do szukania partnerów zarówno na jedną noc, jak i na całe życie – sam znam kilka małżeństw „z Tindera”.
Oficjalnie nie jest to portal randkowy.
Oficjalnie to miejsce do spotykania ludzi i czasami taką rolę faktycznie pełni. Ale główna motywacja to jednak poszukiwanie relacji intymnych. Różnie rozumianych, bo tego typu apki ze względu na efekt skali najlepiej działają w dużych miastach. W trzeciej dekadzie XXI w. w dużych ośrodkach miejskich o intymności myślimy i mówimy na wiele sposobów.
No właśnie, jak o tym mówić?
Bez egzotyzowania i żartów, choć to drugie pewnie często pokrywa zawstydzenie. Na samym Tinderze – który faktycznie jest symbolem tej zmiany – jest już grubo ponad 2 mln Polaków. Co ciekawe, w Polsce większe zasięgi robi Badoo, a zbliżone ma Sympatia. Na świecie każdego dnia przez Tinder umawianych jest 25 mln randek. To ogromna skala, i choć możemy znaleźć tu wiele ciągłości w stosunku choćby do dawnych ogłoszeń towarzyskich, jest to bez wątpienia nowa kultura randkowania. Wokół dającej nowe możliwości infrastruktury do poznawania partnerek i partnerów powstały praktyki często mocno odmienne od tego, jak ludzie uwodzili się w przeszłości.