Poznańska „Wyborcza” opublikowała w poniedziałek tekst, z którego wynika, że lokalna prokuratura naciskała na śledczych, by zmienić kwalifikację czynu w sprawie nastolatki molestowanej seksualnie przez kierowcę. Według dziennika policjanci chcieli, by „29-letni obywatel Gruzji odpowiadał za doprowadzenie nastolatki do innej czynności seksualnej”.
Prokuratura zaprotestowała i narzuciła kwalifikację „pozbawienia wolności” (kierowca zablokował zamki w samochodzie, nastoletnia pasażerka musiała znosić napastowanie) i „naruszenia nietykalności cielesnej”. Odmówiła też wszczęcia postępowania z urzędu – naruszenie nietykalności cielesnej ścigane jest na wniosek pokrzywdzonego.
W reakcji na rewelacje „Wyborczej” posłowie Koalicji Obywatelskiej Adam Szłapka i Aleksandra Gajewska zwołali konferencję prasową, domagając się od ministra Zbigniewa Ziobry, „by dał jasne wytyczne dla prokuratur w całym kraju, jak mają kwalifikować tego typu przestępstwa”, a także by wyciągnął „personalne konsekwencje wobec prokuratorów w Poznaniu”.
Dotknięcie ręką nogi
Tymczasem sędzia Agnieszka Borucka z sądu na poznańskim Grunwaldzie zgodziła się co do zasady z prokuraturą (mogła zmienić kwalifikację czynu, ale tego nie uczyniła) i skazała wyrokiem nakazowym (czyli bez rozprawy – stanie się prawomocny, jeśli żadna ze stron go nie zaskarży) molestującego kierowcę na dwa lata prac społecznych – o maksymalny wymiar kary z tego paragrafu – i 10 tys. zł zadośćuczynienia. Autor artykułu Piotr Żytnicki i wspomniani posłowie Koalicji mają jednak wątpliwości, czy narzucona przez prokuraturę zmiana kwalifikacji czynu nie wpłynęła na niesprawiedliwe złagodzenie wyroku.
I w tym miejscu warto wczytać się dokładniej, o co chodzi, a także spojrzeć na szerszy kontekst. Doprowadzenie „do poddania się innej czynności seksualnej” albo wykonania takiej czynności „przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem” w kodeksie karnym opisane jest w artykule dotyczącym zgwałcenia. Ustawodawca nie precyzuje, co rozumie przez sformułowanie „inne czynności seksualne” (kazuistycznym sporom poddać można również znaczenie „czynności” lub „poddawania”). Czy „inną czynnością seksualną” jest, czy nie jest „dotknięcie ręką nogi na wysokości kostki, w okolicy uda, głaskanie po głowie oraz całowanie w usta i policzek”, wyszczególnione w opisie zdarzenia?
Niewątpliwie to zamach na wolność seksualną, ale przestępstwo zgwałcenia, w tym doprowadzenie do poddania się innej czynności seksualnej, w Polsce traktuje się z niezwykłą ostrożnością. Policyjne statystyki wykazują, że w odniesieniu do wszystkich czterech paragrafów art. 197 kk wszczyna się w całym kraju nieco ponad 2 tys. postępowań rocznie, a mniej niż połowa kończy się stwierdzeniem, że do przestępstwa rzeczywiście doszło. Skazań z tego artykułu jest jeszcze mniej – wedle statystyk Ministerstwa Sprawiedliwości w 2020 r. było ich 581. W tym 111 dotyczyło właśnie doprowadzenia do poddania się lub wykonania innej czynności seksualnej. Ze 111 wyroków skazujących najczęściej orzekana kara opiewała na rok więzienia.
Przytulanie, klepanie, całowanie
Nie mamy badań dotyczących molestowania w przestrzeni publicznej (ani prywatnej), które bezsprzecznie rozstrzygałyby na reprezentatywnej próbie, jaka jest skala zjawiska. Fundacja AUTONOMIA cytuje dane RPO, które przytłaczają: co druga studentka doświadczyła molestowania takiego jak nastolatka z Poznania, tj. w rozumieniu poddania lub wymuszenia innej czynności seksualnej. Niechcianego dotykania, przytulania, klepania, całowania, obnażania. Pokrywa się to z szacunkami dla Unii Europejskiej: molestowanie spotkało co drugą Europejkę. Inna przerażająca statystyka: aż jedna na cztery Polki została przynajmniej raz zgwałcona.
Zestawmy raz jeszcze te dane: co druga młoda kobieta doświadczyła molestowania. Gdyby – tak jak chcą posłowie Szłapka i Gajewska – molestowanie definiować jako „poddanie lub wymuszenie innej czynności seksualnej”, to zamiast 111 wyroków skazujących mielibyśmy znacznie więcej. Policzmy: w roku akademickim 2020/2021 było w kraju 704 946 studentek; powiedzmy, że wszystkie przypadki naruszenia zdarzają się tylko raz w toku studiów, który trwa pięć lat, a więc jeśli dotknęłyby co drugą studentkę, to aktów molestowania musiałoby nastąpić rocznie... 70 495. I prawdopodobnie do mniej więcej tylu zdarzeń tego typu dochodzi.
Większość z tych kobiet w ogóle nie zgłasza przestępstwa. Z pewnością nie przychodzi im do głowy, że zostały poddane bliżej niesprecyzowanej „innej czynności seksualnej”. Trudno o bardziej mętne i pruderyjne sformułowanie, z którym sami prawnicy mają kłopot.
W kodeksie karnym po prostu nie istnieje molestowanie jako takie – to pojęcie z kodeksu pracy, które znalazło się tam zresztą wyłącznie dlatego, że był to wymóg uspójnienia polskiego systemu prawnego z unijnym. To, że do dziś nie znalazło realnego odzwierciedlenia w prawie karnym, najlepiej świadczy o fasadowym traktowaniu europejskich rozwiązań przez wszystkie rządy po 2005 r. Fasadowość dotyczy zresztą w ogóle traktowania wszelkich przestępstw seksualnych. Podnoszenie wyroków za gwałt kończy się tym, że sędziowie odstępują od wymierzenia kary mimo stwierdzenia przestępstwa. W 2010 r., kiedy gwałt ścigany był na wniosek pokrzywdzonej, a nie z urzędu, ale kary były niższe, zapadły 502 wyroki skazujące, w 2020 r– jedynie 346 (mimo większej liczby wszczętych postępowań).
Himpatia. Niech kara będzie nieuchronna
Czy to przypadek? Niekoniecznie. Jon Krakauer w książce „Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim” dobitnie pokazuje, jak system sprawiedliwości chroni sprawców gwałtów. Pokrywa się to z rozpoznaniami filozofek prawa z wielu kontynentów. Francuska badaczka z prestiżowego CNRS Marcela Iacoub pokazała, że im poważniej traktuje się przestępstwo gwałtu, tym mniejsza szansa na to, że w kulturze bagatelizującej doświadczenia kobiet w ogóle zdefiniują one swoje doświadczenia jako gwałt.
Wtóruje Australijka Kate Manne, profesorka filozofii na Cornell University, autorka opisującego zjawisko automatycznego współczucia mężczyźnie pojęcia „himpatia”. Jeśli młodemu chłopcu grozi wysoki wyrok, to według statystyk paradoksalnie znacznie łatwiej będzie mu go uniknąć. Walka z plagą molestowania i zgwałceń powinna być surowa, ale realistyczna – niech kara będzie raczej niższa, ale nieuchronna, a nie wysoka, ale w praktyce wymierzana bardzo rzadko.
Kolejne reformy kodeksu karnego obecnego ministra sprawiedliwości wcale nie muszą przyczyniać się do zaprowadzania seksualnej równości płci. Przeciwnie, w ustawie pokutują niejasne, pruderyjne i mętne zapisy, zmiany nie odpowiadają przemianom społecznej wrażliwości i działają przeciw kobietom, np. wprowadzeniu ścigania zgwałcenia z urzędu towarzyszył powrót upiora w postaci oskarżania kobiet o fałszywe zeznania. Wszczętych postępowań jest nieco więcej, ale stwierdzonych przestępstw znacznie mniej. I znacznie mniej kończy się skazaniem.
Reasumując, to nie poznańska prokuratura powinna trafić na celownik oburzonych dziennikarzy i posłów, ale sam kodeks karny, który jest przestarzały, pruderyjny i de facto seksistowski – przynajmniej w praktyce, którą współtworzy, a którą obserwujemy na co dzień. Żądanie kodeksowej wykładni miałoby może sens, gdyby nie ukryty w konserwatywnej polityce mechanizm, zgodnie z którym im wyższa kara, tym rzadziej jest wymierzana. Mając to na uwadze, politycy, którzy chcą realnie wesprzeć młode dziewczyny powszechnie doświadczające napastowania, powinni zaproponować zmianę kodeksu karnego i wprowadzenie wreszcie jasno i czytelnie zdefiniowanej kategorii przestępstwa: molestowania seksualnego i/lub napaści seksualnej.