Społeczeństwo

Michał chciał być eko i zabrać rodzinę do Krakowa pociągiem. Ale nie za ponad 1 tys. zł

PKP Intercity PKP Intercity MOs810 / Wikipedia
Po środowych podwyżkach cen biletów kolejowych Rafał rezygnuje z pendolino, zaś Michał w ogóle przesiada się do samochodu. A minister infrastruktury Andrzej Adamczyk przekonuje Polaków, że gdyby nie rząd, podwyżka wyniosłaby 50, a nie 12 proc.

1058 zł – tyle za podróż z Warszawy do Krakowa i z powrotem dla czteroosobowej rodziny zapłaciłby Michał, gdyby zdecydował się na pociąg. Pierwotnie taki był plan – jednodniowy wypad do teatru, bez hoteli, żeby było taniej. Co prawda pendolino, bo tylko tak udałoby się zawinąć w ciągu jednego dnia, ale za to ze zniżkami – dla dzieci (37 proc. ulgi) i rodzinną (30 proc.).

Podróżowali tak nie raz. – Mam samochód, ale wolę jeździć koleją, bo jest dość szybko, wygodnie i nie trzeba kierować. Do tego bardziej ekologicznie, a to nie jest dla mnie bez znaczenia – mówi Michał.

Bilety na podróż chciał kupić w środę, z 30-dniowym wyprzedzeniem. Tego dnia PKP Intercity podniosło ceny biletów. Pendolino zdrożało najbardziej, ale Michał nie spodziewał się, że podróż do Krakowa i z powrotem dla czteroosobowej rodziny może być wyceniona na czterocyfrową kwotę. – To już nawet lot samolotem tego dnia w obie strony wyniósłby nas 688 zł. Samochodem, mamy hybrydową toyotę, zapłaciłbym mniej niż 400 zł. I właśnie tak pojedziemy (albo oddam bilety na spektakl), bo pociąg, najnormalniej w świecie, przestał być alternatywą.

Czytaj też: Opóźnienia, korki na torach, wagony na złomie. Taką mamy kolej po remontach

Koniec z pendolino

Takich osób jak Michał, które zrezygnują z komunikacji pociągiem na rzecz samochodów, będzie na pewno więcej. Prognozowaliśmy to w „Polityce” tuż przed aktualizacją cennika PKP. „W najgorszej sytuacji zostaną osoby, które nie mają możliwości podróży autem. Droższe bilety mogą przyczynić się do spadku liczby pasażerów, co w dłuższej perspektywie może stać się argumentem dla decydentów, który uzasadni cięcia oferty przewozowej” – pisał na naszych łamach Mateusz Fornowski z Polityki Insight.

Rafał z Warszawy do samochodu wracać na razie nie zamierza. Zrezygnuje za to z pendolino, które do tej pory było jego głównym środkiem transportu na trasie Warszawa–Gdańsk. – Bardzo często kursuję na tej trasie. Aktualnie jestem w Gdańsku, do którego udało mi się jeszcze dojechać pendolino w starej cenie – 169 zł. Ale wracać będę intercity, bo wydatek 200 zł w jedną stronę to już przesada – mówi Rafał. I prognozuje, że pendolino, do którego Polacy zdążyli się już nieco przyzwyczaić, stanie się teraz pociągiem delegacyjnym.

Obliczył sobie, że wakacyjna wyprawa pendolino nad morze z żoną i dziećmi wyniosłaby go teraz ponad tysiąc złotych w obie strony. Kiedyś dało się jeszcze ratować budżet, kupując bilety odpowiednio wcześniej, ale dziś już nie. Teraz można co najwyżej polować na przejazdy o skrajnych porach, jak czwarta rano albo dziewiąta wieczorem, żeby przyoszczędzić. Ale nie wszystkim będzie się chciało wstawać o brzasku i wracać po zmroku za cenę, którą do tej pory mieli o każdej porze.

Czytaj też: Polska kolej się wykoleiła. To się może skończyć katastrofą

KrakówKołobrzeg za ponad 400 zł

Podwyżka cen biletów kolejowych ze środy jest największą w historii. Najbardziej zdrożały pendolino (średnio o 17,8 proc.), niewiele mniej Express Intercity (17,4 proc.), najmniej zaś TLK/IC (11,8 proc.). Bilety odcinkowe także podrożały, średnio o 10 proc.

W praktyce oznacza to, że z Katowic do Warszawy pojedziemy pendolino za 199 zamiast 169 zł (w drugiej klasie) albo za 304 zamiast 259 zł (w pierwszej klasie). Ekspres na tej trasie kosztuje już 175 zł (w drugiej klasie, a w pierwszej 249 zł), czyli więcej niż pendolino przed podwyżką. Najtaniej wychodzi TLK/IC 76 zł (druga klasa) lub 98 zł (pierwsza).

Czytaj też: Niebezpieczna łączność prezesa Putkiewicza

Bilet na pendolino na najdłuższych trasach, jak KrakówKołobrzeg, to już wydatek przekraczający 400 zł. PKP Intercity może sobie pozwolić na taką podwyżkę, bo po pierwsze na torach niemal nie ma konkurencji, i po drugie ludzie zaakceptowali ubiegłoroczne podwyżki, a nawet chętniej zaczęli wsiadać do pociągów, co dało spółce do zrozumienia, że te też zaakceptują.

Zasługa rządu?

Tyle że jak wyjaśnił na łamach „Polityki” Cezary Kowanda strategia ta może nie wypalić, bo ceny benzyny, które tak wystraszyły podróżnych w ubiegłym roku, że zaczęli rezygnować z samochodów, w tym roku nie będą już rosły w takim tempie.

PKP Intercity ma się więc czego bać. Szczególnie, że krytyka ze strony podróżnych uderzyła w pierwszej kolejności w spółkę. Ta broni się, że powodem wzrostu cen biletów jest przede wszystkim przewidywany wzrost opłat za energię elektryczną, będącą przecież paliwem dla pociągów.

Ministerstwo Klimatu i Środowiska odmówiło sektorowi kolejowemu objęcia spółki tarczą, która zamroziłaby wzrost cen prądu (wsparciem objęto za to przewoźników regionalnych). Zdaniem ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka nieprawdą jest, że rząd nie wspiera pasażerów. Odpowiadając w Sejmie na pytania posłów, stwierdził, że gdyby nie dotacje rządowe, podwyżka wyniosłaby 50, a nie 12 proc.

Nie omieszkał też powołać się na „putinflację”. Czyli jak zwykle: co złego, to nie PiS.

Czytaj też: Kurioza na kolei, czyli wielkie i małe problemy obywatela

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama