Cmentarzysko Solina
Cmentarzysko Solina. Z wody znów wypłynęły kości. Czaszki, żebra, piszczele
Solina, jak potocznie turyści nazywają potężny zbiornik, powstała w 1968 r. po ośmiu latach budowy zapory i elektrowni. Sztuczne jezioro utworzyły wezbrane wody Sanu i Solinki, zalewając wysiedlone wcześniej wioski i przysiółki. Chwilę przed tym miejscowi zadawali sobie pytanie, czy ekipy eksperckie dokładnie przeprowadzą prace ekshumacyjne na cmentarzach: odsłonią liczne groby, a kości w trumnach bądź luzem przeniosą w bezpieczne miejsce.
– Cmentarze zostawiono na koniec – wspomina Tadeusz Podkalicki, rodem z Soliny. – Odkopywano groby, ale z pewnością wielu z nich nie zlokalizowano. Nie sposób było natrafić na wszystkich nieboszczyków pochowanych w okolicy, zmarłych przed półwieczem i wcześniej, których mogiły dawno zatarł czas. Istniała obawa, że kiedyś woda zacznie wymywać ludzkie szczątki.
Jak ekshumować wszystkich?
W większości były to cmentarze greckokatolickie, bo do końca drugiej wojny światowej i operacji „Wisła” Ukraińcy byli na tych terenach większością. W każdej wsi stała cerkiew, a przy cerkwiach grzebano zmarłych wiernych. Z czasem niektóre cmentarze uległy dewastacji, inne zachowały się w dobrym stanie, choć od późnych lat 40. XX w. miejscowych grzebano już tylko na cmentarzach rzymskokatolickich i komunalnych. Te położone w wioskach przeznaczonych do wysiedlenia i zalania trzeba było zlikwidować.
Świadkiem ekshumacji mogił był m.in. Henryk Victorini, który na początku lat 60. osiadł w opustoszałym Sokolu. Zamieszkał w zrujnowanym pałacyku po dawnych właścicielach, będącym do wojny pensjonatem dla turystów. – Dróg prawie nie było, więc przemieszczałem się w terenie wyłącznie konno – wspomina. – Pewnego dnia jechałem przez Teleśnicę Sannę. Zobaczyłem, jak robotnicy szli przez cmentarz i co chwila wbijali w grunt długie metalowe szpikulce.