Kundel na medal
Nierasowy, ale swój. W masie kundli każdy znajdzie psa dla siebie
W dzieciństwie lubiłam przeglądać książki o psach. Potrafiłam rozpoznawać poszczególne rasy. Mieliśmy co prawda kundelka, ale moje koleżanki marzyły głównie o psach rasowych. Jedna z nich, Agnieszka, miała border collie. To była totalna sensacja! – wspomina dietetyczka Katarzyna Błażejewska-Stuhr. – Moi synowie już się na to nie załapali. Ostatnio oglądaliśmy jakąś bajkę i padła w niej nazwa rasy psa. W ogóle nie wiedzieli, o co chodzi – dodaje. Obok niej na kanapie siedzą dwa mieszańce: kudłata Figa i nieduży Ray. Oba adoptowane z fundacji ZŁap Dom. – Ostatnio rozmawiałam ze znajomą i powiedziała, że kupiła psa. W pierwszej chwili byłam zaskoczona. Jak to tak: kupić psa? – zamyśla się, głaszcząc czarny pyszczek Raya.
– W mojej rodzinnej miejscowości pod Suwałkami trzymanie psów w bloku nie było zbyt popularne. Był jeden jamnik, nawet dosyć czystej krwi, ktoś miał labradora – odpowiada Łukasz Maziewski, dziennikarz i opiekun Alishy, wiekowej suczki ze schroniska. Dziś mieszka na Dolnym Mokotowie w Warszawie i psów na osiedlu ma całą masę. – Jest rozkoszna chihuahua, labradory, podhalańczyki wielkie jak domy, nadreprezentacja wilczurów – wylicza. – Ale kundelków też sporo i to jest budujące. Stosunek rasowych do mieszańców ocenia na 60 do 40, może pół na pół. Sam adoptował Alishę z warszawskiego schroniska na Paluchu dwa i pół roku temu. – W schroniskach jest za dużo psich nieszczęść, żeby kupować psa z hodowli – wyjaśnia powody decyzji, a ruda suczka czeka przy kawiarnianym stoliku na wydawane raz po raz smaczki.
Agnieszka Gaca, która pracuje w portierni na Wydziale Geografii Uniwersytetu Warszawskiego, pierwszego psa w życiu też wzięła ze schroniska.