Wymiary sprawiedliwości
Nie ten Piotr Chałupka. 15 miesięcy za niewinność i proces jak u Kafki
O godz. 6 rano żona Agnieszka była już w pracy. Córka Kasia spała. Spał pies. Do Łodzi z Ksawerowa, dzielnicy Pabianic, wyjeżdżali z Kasią po siódmej. Po drodze zostawiał córkę u teściów, skąd szła do szkoły i jechał dalej, na Politechnikę Łódzką, gdzie pracował jako specjalista inżynieryjno-techniczny. Kiedy w tamten poniedziałek usłyszał dzwonek, zbiegł na dół w piżamie, nawet chyba nie zastanawiając się nad tym, kogo diabli niosą.
A przynieśli trzech funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego. Dali mu pismo. Czytał i nic nie rozumiał. Narkotyki? Przemyt? Przecież to niemożliwe. Powiedzieli mu, że jest zatrzymany i wiozą go do Warszawy. Na przesłuchanie. Wtedy dowie się wszystkiego. – Zadzwoniłem po mamę. I wychodząc, przekonywałem ją, że szybko wrócę, przecież to jest pomyłka – opowiada Piotr Chałupka.
Wrócił do domu dopiero po blisko 15 miesiącach tymczasowego aresztowania.
5 minut i 4 lata
Pierwsze przesłuchanie? Siedział na korytarzu, kiedy podszedł do niego mężczyzna. Stanął nad nim i zapytał: – Przyznajesz się? – Ale do czego mam się przyznać? Przecież nie wiem, o co chodzi? Potem Chałupkę doprowadzono do jakiegoś pokoju. Tam powiedział, że nie wie, dlaczego został zatrzymany, że zarzutów nie rozumie. I odwieziono go do Łodzi na dołek.
– To chyba były najgorsze godziny mojego życia. Człowiek leży na betonie. Zabierają mu wszystko. Pasek, sznurówki, obrączkę. W głowie kotłują się myśli. Przecież nic nie zrobiłem – Chałupka nie przespał tej nocy. Rano z tych nerwów cały się trząsł.
Następnego dnia pojechał do prokuratury na konfrontację z Damianem S., przestępcą, który powiedział prokuratorowi, że Piotr Chałupka woził narkotyki z Niemiec swoim Volkswagenem Polo.