Zaczął się ogłaszać w internecie 12 lat temu. Miał wtedy 28 lat, był żonaty od ośmiu, miał już dwoje swoich, rodzimych dzieci. Przeklikując się przez różne strony – podobno przypadkiem – Tomasz dotarł na nieistniejące już forum dla lesbijek. Wyczytał tam, że są osoby, które nie mogą mieć dzieci z powodu braku męskiego partnera, i pomyślał, że skoro jest zdrowy, jego dzieci są zdrowe, mógłby pomóc. Pomaganiem zajmował się już wcześniej: najpierw chciał zostać księdzem, potem studiował ratownictwo medyczne, do dziś udziela się w wolontariacie (nie mówi, gdzie dokładnie, bo mogłoby to zdradzić jego tożsamość), oddaje honorowo krew. Przez pierwsze cztery lata działo się niewiele. Jedna biorczyni chciała, żeby przyjechał do Londynu. Inna, by wysłać jej nasienie pocztą. – Były też maile, z których tylko można się było śmiać – wspomina Tomasz.
Zasady współpracy klarowały się przez lata. Zero seksu na dwa dni przed umówionym terminem spotkania. Nie ma jednak co demonizować tego tematu, podkreśla Tomasz, bo zdrowy mężczyzna w sile wieku produkuje tyle plemników, że wystarczy z powodzeniem na dwa pełnowartościowe zapłodnienia dziennie. Zdarzyło się nawet, że raz wypadły mu dwa spotkania jednego dnia. I oba przyniosły owocne poczęcia. Minimum odległości od swojej wsi, jakie przyjmował, to 30 km, ale i tak nie zdarzyło się jeszcze, żeby odezwała się biorczyni mieszkająca bliżej niż 90 km.
Bombonierka za nasionka
Za pierwszym razem, kiedy wstępna wymiana wiadomości wskazywała, że osoba jest ogarnięta i bierze sprawę na poważnie, nasienie miało zostać przekazane naturalnie, w czasie tak zwanego seksu. Tomaszowi trudno było się jednak podniecić, wiedząc, że leżąca z nim na łóżku kobieta nie chce się z nim kochać, lecz po prostu musi.