Jak można zniszczyć instytucję? Ano można zainstalować w niej zdeklarowanego wroga – w charakterze tzw. piątej kolumny. W Parlamencie Europejskim pełno jest posłów antyunijnych partii, takich jak PiS. Przysięgają działać dla dobra Unii, biorą sute pensje i co? I nic. Za przewrotność i niehonorowe postępowanie kar nie ma. Na tej zasadzie PiS chce przejąć instytucje żydowskie w Polsce. Stara się umieścić tam wrogie im osoby, aby pod pretekstem „uzdrawiania” po prostu je od środka zniszczyć. Chyba że staną się w pełni posłuszne władzy. Dobro instytucji czy placówki kultury nie ma tu znaczenia. Liczy się tylko to, aby ideologiczny but narodowego katolicyzmu spoczął na jej gardle.
Dziś spotyka to Muzeum Historii Żydów Polin. Minister Piotr Gliński instaluje w Radzie Muzeum skrajnie prawicowego publicystę, samozwańczego lustratora i tropiciela „komunistów” Bronisława Wildsteina, zaprzysięgłego wroga środowiska, które to muzeum stworzyło i nim się opiekuje. To bardzo ważne, aby idąc na pierwsze posiedzenie Rady, zapewne w połowie września, nie miał wątpliwości, z jakim spotka się przyjęciem. A jeśli minister Gliński i sam Wildstein mają zakusy na dyrektorski stołek dla tego ostatniego, to niech je najpierw zrównają z ziemią.
Środowiskom żydowskim do śmiechu nie jest
Agenci dysponujący kompromitującymi mailami premiera i jego akolitów mają poczucie humoru. Wypuścili na okoliczność awansów Wildsteina bardzo zabawne materiały ze słynnym lustratorem w roli głównej. Jednakże środowiskom żydowskim do śmiechu nie jest.
„Skrzynka Dworczyka” to istny rynsztok. Gdybyśmy żyli w normalnym państwie, to już sam fakt, że tego rodzaju korespondencja prowadzona była z prywatnych kont, wystarczyłby do obalenia rządu, nie mówiąc już o treści tych listów, których każda kolejna ujawniana porcja nie tylko kwalifikuje rząd do dymisji, lecz w wielu przypadkach również do postępowania prokuratorskiego. Znaleźć tam bowiem można nawet dowody umyślnych zaniechań w zakresie ratowania zagrożonego przez covid zdrowia i życia obywateli celem utrzymania jak najlepszego wizerunku rządu w oczach jego elektoratu.
Na tym tle przymilanie się Bronisława Wildsteina do Mateusza Morawieckiego w ostatnio opublikowanej w serii „Skrzynka Dworczyka” wymianie maili z 2018 r. ma wartość ledwie anegdotyczną. A jednak nie dla polskich Żydów i nie dla stosunków Polski z Izraelem. O ile bowiem to nie Wildstein decydował o awanturze z próbą ustawowego (ustawą o Instytucie Pamięci Narodowej) kneblowania ust historykom badającym krzywdzenie Żydów przez ich polskich sąsiadów w czasach Zagłady (awanturze, która sprowadziła relacje polsko-izraelskie niemalże do poziomu z czasów PRL), o tyle dzisiaj udział Wildsteina w procesie przejmowania politycznej kontroli nad instytucjami polsko-żydowskimi jest faktem.
Żydowski Instytut Historyczny ma już politycznie słuszne kierownictwo, lecz osadzenie na stanowisku dyrektora Muzeum Historii Żydów Polskich Polin „swojego człowieka” na razie się wicepremierowi i ministrowi kultury Piotrowi Glińskiemu nie udało. Zgodnie z umową podmiotów założycielskich Polin (Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny, miasto Warszawa i rząd) minister kultury może wszelako mianować, kogo chce, do Rady Muzeum. I właśnie mianował. Wildsteina. Wiadomość to może i mało istotna dla społeczeństwa, które ma doprawdy większe problemy. A jednak bardzo istotna dla polskich Żydów i dla relacji Polski z Izraelem. Istotna, bo zła.
Intencje Wildsteina nie pozostawiają wątpliwości
Jak wynika z opublikowanych maili, Bronisław Wildstein bardzo, ale to bardzo się starał, aby Morawiecki uznał w nim właściwego człowieka do forsowania tzw. polskiej narracji w kwestii relacji polsko-żydowskich w czasie wojny. I uznał. Mianując w tych dniach Wildsteina, Piotr Gliński z całą pewnością był świadomy tego, że nominacja ta będzie zniewagą i prowokacją wobec całego środowiska skupionego wokół Polin, łącznie ze sponsorami muzeum. Wildstein nie tylko wyrażał się wrogo o środowisku wspierającym muzeum i o nim samym, lecz całą swoją postawą demonstruje najdalej posunięty serwilizm w stosunku do rządu PiS, a jednocześnie w szczególny sposób wspiera (i poniekąd swoim własnym żydowskim pochodzeniem legitymizuje) kłamliwą i podszytą antysemickim resentymentem oficjalną, narodowo-katolicką opowieść o Żydach i Polakach w czasie wojny.
Żeby zrozumieć, jak bardzo jest to haniebne, trzeba się orientować w rozdźwięku, jaki zachodzi pomiędzy prawdą historyczną a kryptoantysemicką propagandą władz, gorliwie suflowaną przez Wildsteina. Bardzo wielu nawet świetnie wykształconych Polaków nie ma w tej materii wiedzy, łatwo ulegając kłamstwom wymyślanym przez nacjonalistyczną propagandę. W konsekwencji wyobrażenie sobie, jak bardzo nominacja dla Wildsteina urąga polskim Żydom, wymaga znajomości podstawowych faktów.
Zanim je przypomnę, zajrzyjmy do rynsztoku lub – jak kto woli – „skrzynki” Dworczyka. Wildstein namawia Morawieckiego, aby obsadzić Polin „swoimi ludźmi”. Pisze Wildstein: „Podstawowy problem, który mamy w stosunkach z Żydami, polega na tym, że kontakty z nimi monopolizują nasi wrogowie. Pisząc to, mam na myśli nie tylko formację, którą reprezentujesz, ale do pewnego stopnia cały naród polski”. Owi „wrogowie narodu” to głównie profesorowie pracujący w Polskiej Akademii Nauk czy Centrum Badań nad Zagładą Żydów, na czele z Janem Grabowskim i Barbarą Engelking. Ich zaprzaństwo polega na tym, że piszą prace o tym, jak Polacy krzywdzili Żydów, podczas gdy „dobry Polak” może pisać wyłącznie o tym, jak Polacy Żydom pomagali. Do wrogów należeć też miałby Żydowski Instytut Historyczny oraz właśnie muzeum Polin.
Wildstein proponuje, aby „w dłuższej perspektywie” wywrzeć na te instytucje „bezpośrednią presję”. „Należałoby zanalizować ich status i możliwości stopniowego wprowadzania do nich innych ludzi”. Hitem tej żenującej korespondencji jest jednakże coś innego. Oto dobry ojciec załatwia u kolego-premiera posadę dla swojego syna (już i tak zainstalowanego bardzo korzystnie w TVP Jacka Kurskiego). Wildstein proponuje, aby jego syn Dawid zajął się, pod skrzydłami Morawieckiego, „promowaniem polskiej martyrologii na żydowskiej”. Odpowiedź Morawieckiego nadeszła po kilku godzinach. Jej styl to „a ja na to jak na lato”. Szczegóły po latach nie są już istotne; uderzająca była wszelako naiwność rozważań o tym, kogo to spośród dziennikarzy i intelektualistów można mieć po „swojej stronie”. Efekty ówczesnej korespondencji widać wszelako dzisiaj, a intencje przyświecające wprowadzeniu Wildsteina do Rady Muzeum Polin nie pozostawiają żadnych wątpliwości.
Nominacja Wildsteina to atak na Polin
Maile są obfite i odsłaniają ideologiczne zaczadzenie skrajnej prawicy, reagującej paniką na wszelkie wiadomości na temat zbrodni popełnianych przez Polaków. Już sam zwrot „zbrodnia popełniona przez Polaków” wywołuje w tych ludziach tak gwałtowny sprzeciw, że gotowi są egzorcyzmować nie tylko fakty, lecz nawet samą ideę prawdy i prawdomówności. Tak jak gdyby manipulacją, zaprzeczaniem faktom, wybielaniem sprawców można było obronić „dobre imię Polski”. Idea, że kłamstwo i manipulacja, przeinaczanie wydarzeń, relatywizacja zbrodni, pokazywanie palcem na innych, umniejszanie win, zasłanianie zbrodni obrazami bohaterstwa i w ogóle to wszystko, co składa się na legitymizujący kłamstwo termin „polityka historyczna”, może służyć godności Polski i jej dobremu imieniu, jest tak absurdalna, że potrzeba jakiegoś psychologicznego studium, aby pojąć, jak to się dzieje, że inteligentni ludzie (tacy jak np. Wildstein i Morawiecki) mogą ją wyznawać i realizować.
Przecież to oczywiste, że reputacja Polski zależy właśnie od tego, na ile stać nas na mówienie prawdy o naszej trudnej i bynajmniej nie zawsze chwalebnej przeszłości – tak jak czynią to od wielu już dekad rozwinięte i poważne demokracje zachodnie. Dopiero wtedy, gdy otwarcie i uczciwie mówi się o tym, co było złe, można uzyskać uwagę i być wysłuchanym w kwestii ewentualnych nieprawdziwych zarzutów bądź podszytych niechęcią niesprawiedliwych sądów o Polsce i Polakach. To, że ludzie pokroju Glińskiego, Morawieckiego i Wildsteina takiej prostej rzeczy nie pojmują, doprawdy zadziwia. Przede wszystkim zadziwiają jednak te brednie, w które ich antysemickie środowisko kazało im uwierzyć.
Nominacja Wildsteina to prowokacja i atak na Polin. Nie można jednakże zapominać, że w Radzie Polin są już inni wrogowie prawdy i rzecznicy narodowo-katolickich łgarstw, a mianowicie wiceminister kultury Jarosław Sellin, osobiście zaangażowany w nagonkę na historyków Zagłady z PAN, oraz Mateusz Szpytna, wiceszef IPN, który wsławił się mianowaniem skrajnego nacjonalisty na stanowisko dyrektora oddziału IPN we Wrocławiu. Szpytmę PiS umieścił również w Radzie Oświęcimskiej. Bo, jak widać, dla nich nie ma już żadnej świętości. Liczy się tylko „przejęcie martyrologii” i „polityka historyczna”. Polak ma być przekonany, że w czasie wojny los etnicznych Polaków był ledwie trochę lepszy od losu Żydów, którym to Polacy z narażeniem życia, jak tylko mogli, nieśli pomoc, a nieliczni przestępcy, którzy Żydów wydawali Niemcom, nie mogą przesłonić bohaterstwa narodu polskiego ani też jego męczeństwa. Był to bowiem naród „drugi w kolejce” do Zagłady.
Trzeba uprzytomnić sobie kilka faktów
„Odjazd” Wildsteina, mitomania i megalomania premiera i jego rozmówców (w korespondencji brały udział cztery osoby) dosłownie zdumiewają. Wildstein zaproponował, aby jerozolimski instytut Yad Vashem badał Holokaust na ziemiach polskich razem z IPN. Czy do tych ludzi naprawdę nie dociera, że w oczach izraelskich elit są po prostu zgrają antysemitów? Do Yad Vashem Wildstein może sobie najwyżej kupić bilet w kasie, licząc na to, że nikt go nie rozpozna. Tymczasem chce on taką współpracę „wymusić na władzach Izraela, gdyż teraz całość kontaktów z izraelskimi historykami monopolizuje Centrum Badań nad Zagładą Żydów, którego główne postacie: Grabowski czy Engelking, są po prostu wrogami Polski”.
Myśl, że można „wymusić” na Izraelu współpracę z polskimi nacjonalistami w celu rewizji wiedzy o Zagładzie, jest tak absurdalna, że budzi niepokój o zdrowie zmysłów Wildsteina. Ale nazwanie prof. Grabowskiego i prof. Engelking wrogami Polski to nie tylko szczyt chamstwa, lecz przede wszystkim absurdu. Bez tych wybitnych badaczy (i kilkorga innych) Polska już dawno uznana by została za nieuleczalny antysemicki grajdoł, w którym nikt nie chce znać prawdy, za to wszyscy wycierają sobie gęby bohaterami, którzy z narażeniem życia ratowali Żydów, ukrywając ich przed polskimi sąsiadami mogącymi wydać ich Niemcom na śmierć.
Trudno mi sobie wyobrazić odrazę, jaką musieliby czuć Sprawiedliwi, widząc, jak wykorzystuje się ich bohaterstwo do uzasadniania przez nacjonalistów i antysemitów łgarstw na temat powszechnej pomocy udzielanej Żydom przez Polaków. To jest tak wstrętne, że aż trudno skupić na tym myśl. Aby dać pojęcie o tym, jak straszne jest zakłamanie tej władzy i jak wrednie fałszywy jest promowany przez rząd, prezydenta i Wildsteina na dobitkę dyskurs na temat stosunków polsko-żydowskich w czasie wojny, trzeba uprzytomnić sobie kilka podstawowych rzeczy, które wie każdy choć przez jeden dzień uczący się na te tematy z poważnych źródeł, tzn. z prac naukowych i reportaży opartych na świadectwach i innych źródłach historycznych. To boli, ale tak trzeba.
Otóż wojnę w tzw. Generalnym Gubernatorstwie przeżyło blisko 50 tys. Żydów. Usiłowało kilkakroć więcej. Przeżyli przede wszystkim Żydzi dobrze zasymilowani i mający „dobre papiery”; oni żyli poza gettami, i choć wielu zostało zadenuncjowanych Niemcom przez polskich sąsiadów, części udało się przetrwać. Wielu Żydów żyjących na chrześcijańskich papierach poza gettem ukrywało innych, którzy takich papierów nie mieli. Przeżyli poza gettem również ci, którzy mieli dość pieniędzy, aby płacić za ukrywanie. Odpłatnym ukrywaniem Żydów zajmowało się bardzo wielu etnicznych Polaków (te liczby mogą iść nawet w setki tysięcy), jakkolwiek zdarzało się, że gdy kończyły się pieniądze, Polacy ukrywanych przez siebie Żydów wypędzali lub nawet zabijali.
W bardzo wielu przypadkach odpłatne ukrywanie było działaniem częściowo ze szlachetnych pobudek, a cena była uczciwa. W wielu innych przypadkach było odwrotnie. Ponadto tysiące (kilkadziesiąt tysięcy?) Polaków ukrywało Żydów całkowicie honorowo i na własny koszt. Ukrywali ich w pierwszym rzędzie przed innymi Polakami, bo najczęściej to sąsiedzi musieli donieść Niemcom, aby zostali oni zabrani i zgładzeni. Ukrywający bardzo bali się, że ich czyn się wyda – zatajali to przed swoim środowiskiem jeszcze przez wiele dekad po wojnie.
Ratowanie Żydów nie było w Polsce – aż do lat 90. – tytułem do chwały. Na szczęście Izraelczycy nie skupiali się na wykrywaniu morderców, lecz właśnie na poszukiwaniu Sprawiedliwych. Dzięki ogromnemu wysiłkowi Yad Vashem i innych instytucji zapewne większość osób honorowo i bohatersko ratujących Żydów została zidentyfikowana i uhonorowana. Ukrywanie Żydów było szalenie niebezpieczne. Groziła za to śmierć ze strony Niemców lub samach Polaków, którzy w wielu przypadkach zabijali ratujących (z nienawiści i w poszukiwaniu „żydowskiego złota”). Ocenia się, że za ukrywanie Żydów życie oddało koło tysiąca tzw. etnicznych Polaków – zarówno ratujących honorowo, jak i dla zysku.
Znaczną grupę spośród blisko 50 tys. Żydów, którzy przetrwali w Generalnym Gubernatorstwie, stanowią osoby uratowane z gett przez związaną z Armią Krajową organizację Żegota. Ta luźna formacja składała się w większości z bojowników żydowskich, lecz jej kierownictwo było polskie. Bardzo duży wkład w ratowanie Żydów miały też klasztory, przyjmujące pod opiekę żydowskie dzieci. Spośród wielkich postaci Sprawiedliwych, ratujących w znacznej skali, można wymienić Irenę Sendlerową, Jarosława Iwaszkiewicza, Aleksandra Ładosia, Jana i Antoninę Żabińskich.
100 tys. Żydów zamordowanych lub wydanych
Praktycznie nie są znane relacje Żydów, którzy przetrwali wojnę w tzw. Generalnym Gubernatorstwie, gdzie w opowieści nie pojawialiby się polscy szantażyści, rabusie i szmalcownicy. Wrogość wobec Żydów była w wojennej Polsce powszechna, co oczywiście nie znaczy, że nie było milionów Polaków współczujących Żydom i przejętych ich strasznym losem. Dominowała wszelako obojętność na ten los. Bardzo trudno oszacować, ilu Żydów zabili bądź wydali Niemcom Polacy. Z całą pewnością było ich więcej niż tych uratowanych. Obliczenia prowadzi się na podstawie informacji na temat liczby Żydów ukrywających się poza gettami, danych prokuratur i sądów rozpatrujących sprawy szmalcowników i morderców oraz na inne jeszcze sposoby.
Z grubsza da się też oszacować liczbę ofiar licznych dokonywanych przez Polaków z inspiracji niemieckiej bądź bez takiej inspiracji pogromów, jakie miały miejsce na Podlasiu czy Lubelszczyźnie, niemniej w wielu przypadkach działanie Polaków i Niemców było wspólne i trudno określić jakiś parytet win. Tak było np. w licznych przypadkach tzw. akcji likwidacyjnych gett, kiedy tzw. policja granatowa ubezpieczała zasieki i wyłapywała uciekających przed wywózką Żydów. Z powodu trudności metodologicznych szacunki są znacznie niższe niż ogólne szacunki liczby Żydów, którzy przebywali poza gettami, lecz nie dożyli końca wojny. Niektóre z tych szacunków wskazują na mniej niż 100 tys. Żydów zamordowanych bądź wydanych Niemcom przez etnicznych Polaków, a inne wskazują na liczby grubo przekraczające 100 tys. Część badaczy mówi nawet o 200 tys.
Świat żydowski z największą czcią odnosi się do tych Polaków, którzy bezinteresownie ratowali Żydów, oraz z wdzięcznością dla tych, którzy robili to wprawdzie dla pieniędzy, lecz skutecznie. Jednocześnie mówienie, wbrew tysiącom świadectw, że generalny stosunek Polaków do Żydów był współczujący i przyjazny, a ratujących było o wiele więcej niż tych, którzy Żydów krzywdzili, budzi moralną odrazę i gniew jako wierutne kłamstwo. To kłamstwo jest tłem wydarzeń i procesów, które toczą się wokół instytucji żydowskich w Polsce.
Czy panowie, którzy brali udział w nieszczęsnej wymianie maili z 2018 r. i zasiadają z ramienia rządu na stolcach i stołkach związanych z relacjami polsko-żydowskimi, przeczytają ten artykuł? Mam taką nadzieję. Czy zrozumieją i coś w swoim myśleniu zmienią? Cóż, pewnie tylko parskną ze złości i wzgardy. Ale kto wie? Trzeba próbować.