Społeczeństwo

Straszenie, poniżanie nauczycieli, szantaż. Do niedawna to była norma. A dziś?

W szkołach obserwuje się zmianę stylu zarządzania. W szkołach obserwuje się zmianę stylu zarządzania. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
To, co kilka lat temu uchodziło za normę, np. obraźliwy język szefa czy wybuchowy temperament, teraz budzi opór. Dziś obowiązuje zasada: szanuj nauczyciela swego, bo możesz nie mieć żadnego.

W szkołach obserwuje się zmianę stylu zarządzania. Dyrektorzy rezygnują z metod, które w oświacie mają wieloletnią tradycję: straszenie, szantażowanie, niedocenianie, pomijanie w przyznawaniu nagród i dodatków motywacyjnych, poniżanie w oczach koleżanek i kolegów, a często także uczniów. Oświata przechodzi pod tym względem niezwykłą przemianę. Niejednemu nauczycielowi trudno uwierzyć, że pracuje wciąż w tej samej placówce. W relacjach z szefem zrobiło się bowiem dziwnie miło.

Zimny prysznic na głowy dyrektorów

Nie każdy pracownik potrafi przestawić się na nowy styl kontaktów z przełożonym. – Nie tak dawno dyrektorka opieprzała mnie przy każdej okazji – mówi anglistka – a teraz zdaje się ważyć każde słowo. Chyba czuje, że kolejnych uwag mogłabym już nie przyjąć i po prostu bym się zwolniła. Nie lubię jednak z nią rozmawiać, nawet gdy jest miła. Świadomość, że nie ma chętnych do pracy w szkole, podziałała na dyrektorów jak zimny prysznic. Uświadomiła im, że muszą dobrze traktować pracowników, inaczej sami będą prowadzić lekcje.

Powodów tej przemiany jest jednak więcej. To, co kilka lat temu uchodziło za normę, np. obraźliwy język szefa czy wybuchowy temperament, dzisiaj budzi opór. Media wykreowały nowy wzór pracownika: takiego, który buntuje się przeciwko byciu ofiarą i demaskuje swojego prześladowcę. W szkołach pracuje coraz więcej nauczycieli, dla których szef jest tylko jednym z wielu, jakich mają. Mogą więc porównać zachowanie kilku przełożonych i zastanowić się, dlaczego za podobny wkład pracy są tak różnie oceniani i traktowani. Czy to nie dziwne, że za zbliżone osiągnięcia jeden szef chce mnie ozłocić, a drugi miesza z błotem?

W szkole przybyło też osób zatrudnionych. Z trzydziestu zrobiło się pięćdziesięcioro. Nie pracują już sami swoi, jak dawniej. Nauczyciele zatrudnieni tylko na część etatu, ale za to w wielu miejscach, są mniej ulegli. I dla szefa obcy, ich reakcje są trudne do przewidzenia. Dyrektorzy zaczęli się obawiać, że mogą trafić na pracownika, który nie tylko im się postawi, ale też ujawni, co tu się wyprawia. Do dyrektorów dociera to, co wiedzą już nauczyciele: wszystko, co robisz w szkole, może zostać nagrane i pokazane w sieci. Długopis z funkcją rejestracji dźwięku i obrazu można kupić za 100 zł, a bardzo dobry za 300. Chciałbyś, aby cały świat zobaczył, jak znieważasz drugiego człowieka?

Dyrektor: wilk przemalowany na baranka

Nowym nauczycielom wydaje się, że tak uprzejmie było w tej czy innej szkole zawsze. Natomiast stara kadra próbuje zaakceptować dyrektora, który na ich oczach przepoczwarzył się z wilka w sympatycznego baranka. Udaje czy naprawdę się zmienił? Najmocniej dziwi to emerytów, którzy zapełniają wakaty, gdy nie uda się znaleźć chętnego do pracy w szkole. Przychodzą i natychmiast chcą się dowiedzieć, kto obecnie jest ofiarą dyrektora. Kto płacze po każdym spotkaniu z szefem, kto jest zawsze krytykowany na posiedzeniu rady pedagogicznej, komu dyrektor publicznie wypomina, że jego uczniowie najgorzej wypadają na egzaminach, kto jest tzw. dzieckiem do bicia. Nie ma takiej osoby? Wszystko stanęło na głowie!

Łatwiej zrozumieć tę zmianę atmosfery w szkole, gdy starego szefa już nie ma. Odszedł na emeryturę, nikt za nim nie tęskni, nikt do niego nie dzwoni. Niektórzy dziwią się, jak szybko przepadł bez wieści. Nie zaproszono go na spotkanie z okazji Dnia Nauczyciela. Nie było go też na wigilii pracowniczej ani na studniówce. Dziwnym trafem zapomniano zaprosić na zakończenie nauki w klasach maturalnych, mimo że uczył osoby, które w tym roku zdają egzamin. Najstarsi pracownicy są zbulwersowani. Ktoś młodszy uzasadnia, że poprzedni dyrektor to zupełnie inny człowiek, nie pasuje do szkoły, jaka jest teraz. „Boję się, że natychmiast bym mu wygarnęła, jak okropnie mnie traktował”.

W tym miejscu wypada powiedzieć to, co mówi prawie każdy nauczyciel, gdy zabiera w mediach głos w sprawach mobbingu czy odnosi się do innych trudnych problemów w oświacie. Zaznacza wtedy, że to zjawisko nie występuje w jego szkole. Wszędzie indziej się zdarza, ale u niego nie. Nie zamierzam robić takiego zastrzeżenia, gdyż uważam je za asekuranckie i fałszywe. Na spotkaniach nauczycieli często opowiadamy sobie, jakich mamy szefów. I wtedy nikt nie zastrzega, że u niego zjawisko mobbingu nie występuje. Bądźmy szczerzy: wyjątków nie ma.

Również szkoły, w których pracowałem, i te, gdzie pracuję obecnie, nie były i nie są na tyle idealne, aby całkowicie wykluczyć je z tego opisu. Obraziłbym pamięć osób, które cierpiały i z trudem znosiły ten styl zarządzania, a był on przecież powszechny. Dlaczego akurat u mnie miałoby nie być takiego zjawiska? Jeśli komuś tak się wydaje, to żyje w złudzeniu. Zresztą sami dyrektorzy mogą nie mieć świadomości, niczym rodzic, który bije swoje dziecko, że postępują niewłaściwie. Dopiero gdy zmienia się nastawienie społeczne do tego typu działań, gdy piętnuje się agresywne osoby, sprawca przemocy ma szansę coś niepokojącego zauważyć w swoim zachowaniu. Trzeba mu w tym pomóc, a nie pomoże się, gdy z obawy przed kłopotami w pracy będziemy zastrzegać, że „w mojej szkole zjawisko mobbingu nie występuje”. Gdyby naprawdę nie występowało, temat nie interesowałby cię wcale.

Przestawianie się dyrektorów na nowy styl relacji z pracownikami przypomina wycofanie się nauczycieli z przemocy wobec uczniów na początku lat 90., po upadku komuny w Polsce. To też odbyło się gwałtownie, wręcz miało charakter rewolucji pedagogicznej. Nauczyciele nagle przestali bić dzieci. Dzisiaj może się to wydawać dziwne, wręcz trudne do pojęcia, tak bardzo zmieniły się metody pracy z uczniem, ale wtedy uderzenie dziecka, które jest krnąbrne, było czymś normalnym. Uważano, że dobry wychowawca musi czasem fizycznie skarcić ucznia, inaczej wejdzie mu na głowę.

Koniec pewnej epoki w oświacie

To wszystko zmieniło się tak gwałtownie, wręcz w ciągu jednego roku szkolnego, że niektórzy pedagodzy tego nie zauważyli. Pamiętam nauczyciela fizyki ze szkoły podstawowej, który uderzył ucznia zeszytem w głowę. Był w wielkim szoku, że dyrektorka kazała przeprosić chłopca i jego rodziców oraz zabiegać o to, aby mu wybaczyli i nie zgłaszali sprawy mediom i na policję. Patrzył na nas w pokoju nauczycielskim i oczekiwał wsparcia. Nikt nie wstawił się za nim u dyrekcji, mieliśmy go raczej za idiotę, który nie zauważył, że epoka bicia krnąbrnych dzieci się skończyła. Nastały inne czasy. Dzisiaj nikt nawet by nie pomyślał, że ten miły starszy pan w czasach swojej młodości lubił niesfornego ucznia zdzielić zeszytem przez łeb. Kierował się bowiem rzymską zasadą: „jednego skarcisz, stu naprawisz”. Bił jednego, aby mieć dobre relacje z innymi.

Podobną filozofią kierowali się dawniej dyrektorzy w relacjach z pracownikami. Nie trzeba „trzaskać po pysku” wszystkich, wystarczy poniewierać jednego dla przykładu, tego nielubianego, aby inni wiedzieli, co może ich spotkać, gdy podpadną szefowi. I właśnie ten styl zarządzania obecnie znika ze szkół, choć zapewne nie wszyscy dyrektorzy są na tyle bystrzy, aby tę rewolucję zauważyć. Gdy za chwilę wybuchnie afera, bo media ujawnią w jakiejś szkole przypadek mobbingu, nie sądźmy, że prześladowanie nauczyciela odbywało się tylko w tej placówce. Należy raczej sądzić, że piętnowany dyrektor w porę nie spostrzegł, iż musi natychmiast zmienić styl zarządzania. Kierował szkołą po staremu i dlatego wpadł. Inni w porę się zorientowali, że nikogo już nie mogą poniżać, dlatego można mieć wrażenie, że u nich zjawisko prześladowania nie występuje. Nadal jednak występują skutki tego, co było.

Jak w szkołach było dawniej

Niektórzy nasi absolwenci z łezką w oku wspominają, że dostali od nauczyciela linijką po łapach, a nawet zeszytem w łeb, dlatego wyrośli na ludzi. Dzisiaj natomiast młodzież jest rozwydrzona. Ewidentnie brakuje jej solidnego karcenia. Podobnie niektórzy starsi nauczyciele są zdziwieni nowym stylem pracy, jaki panuje w szkołach. Jest za duży luz. Poprzedni dyrektor nie pozwoliłby na coś takiego. „Dałby po zębach” (ulubione ostrzeżenie jednego z poprzednich dyrektorów) albo „przeczołgał” (kolejne). Obecny dyrektor natomiast się cacka, więc nauczyciele wchodzą mu na głowę.

Mylą się jednak starzy mistrzowie, gdy wspominają, iż poprzednik każdego traktował równie ostro. Zapomnieli, że nie każdego publicznie straszył i obrażał, mówiąc, iż da mu po zębach lub że go przeczołga. Poniewierał tak tylko nielicznych, wybranych, tych – dzisiaj jestem tego świadomy – co do których był pewien, że nie będą stawiać oporu.

Nie przypominam sobie, aby komukolwiek innemu mówił, że ma głąbowaty charakter pisma, mimo że wielu nauczycieli pisało niewyraźnie. Mówił tak na forum rady pedagogicznej tylko o mnie, ponieważ był pewien, że mu się nie postawię. A nie sprzeciwiałem się, ponieważ od zawsze słyszałem podobne uwagi od swoich nauczycieli. Wszyscy najpierw w klasie, a potem w gronie pracowników mieli ubaw, gdy słyszeli, że nie mogę pisać, bo mam głąbowate pismo. Też tak uważałem i pisałem coraz bardziej głąbowato. Zostało mi to na zawsze.

Za mało na mobbing

Gdy dzisiaj w gronie przyjaciół wspominamy ów stary styl zarządzania, dziwimy się swojej bierności. Dlaczego nie postawiliśmy tamy ewidentnym atakom na naszą godność i poczucie wartości? Czy teraz zachowalibyśmy się inaczej? Wtedy panowało przekonanie, iż to, co robi nam szef, to za mało, aby mu się sprzeciwić. Uwaga o „głąbowatym piśmie” to jeszcze nie powód, żeby zwrócić uwagę dyrektorowi. Gdy więc zrobił krok dalej i mówił publicznie, że musi przeczołgać, to również było za mało. A gdy chciał dać po zębach, co słyszeli uczniowie, uznawało się, że nie przekroczył granicy. Na cokolwiek sobie pozwalał, ofiara i całe środowisko uważało, że to wciąż za mało.

Ofiara oraz świadkowie postępowania agresywnego dyrektora byli przekonani, że jego zachowanie to zdecydowanie za mało, aby uznać ataki za mobbing. Tymczasem to wcale nie było za mało. Mieliśmy wypaczoną ocenę postępowania przełożonego, ponieważ innego stylu zarządzania nie widzieliśmy. Jak podczas wymiany ze szkołą zagraniczną zobaczyłem ich dyrektora, odruchowo pomyślałem, że to jakaś fajtłapa jest. Mój szef ma jaja, owszem, bywa trudny, ale dzięki temu wszystko chodzi jak w zegarku, natomiast ich dyrektor cacka się z pracownikami, dlatego jest, jak jest. Polska to jednak porządny kraj – sądziłem – gdyż nauczyciele znają swoje miejsce, a tutaj wszyscy są tacy rozlaźli. Do dzisiaj łapię się na tym, że nie podoba mi się, gdy szef jest łagodny i wszystkich traktuje jednakowo dobrze. Wydaje mi się to nienaturalne.

Kiedy w gazecie przeczytałem, jak dyrektor chwali swoich pracowników, także mnie, oniemiałem. Zapytałem, dlaczego nie mówi nam tego bezpośrednio. Odpowiedział, że gdyby chwalił pracowników, poprzewracałoby nam się w głowie. Niedawno uczniowie w anonimowej ankiecie to samo powiedzieli o nas. Uważają, że wytykamy im błędy aż do przesady i nie chwalimy. Gdy ktoś idzie do tablicy i dobrze rozwiąże zadanie, nie otrzymuje żadnej oceny. Ale gdy mu się nie uda, od razu otrzymuje jedynkę. Niektórzy uczniowie nie wytrzymują tej presji.

Dawno temu się mówiło, iż nauczyciel jest jak pies: wtedy dobry, kiedy zły. Natomiast dyrektor musi być jak bulterier: lubić atakować. Ten sposób traktowania ludzi jednak gwałtownie przemija. Na szkoleniach wciąż nam się przypomina, że nauczyciel musi chwalić uczniów, a dyrektor nauczycieli. Metody polegające na szantażowaniu, poniżaniu i uprzykrzaniu komuś życia już nie działają. Szanuj nauczyciela swego, bo możesz nie mieć żadnego.

Trudno jednak starego dyrektora nauczyć nowych sztuczek. Od czasu do czasu ktoś się żali, jak źle jest traktowany przez przełożonego. Pierwsza myśl, która za każdym razem przychodzi mi do głowy, jest taka: „za mało ci zrobił, abyś uważał czy uważała to za mobbing”. Lata pracy pod ciężką ręką szefa spowodowały, że mam skórę jak nosorożec. W głębi duszy czuję, że coś jest nie tak, ale nie mogę odpędzić od siebie myśli, iż w porównaniu z tym, co tu się działo dawniej, obecne zachowanie szefa to drobnostka. Podobnie uważa wielu nauczycieli. Żeby zareagować, musiałoby dojść do tragedii. Jak tragedii nie ma, trzeba zacisnąć zęby i wytrzymać. Gdy jednak do tragedii dojdzie, wszyscy będziemy się dziwić, jak mogliśmy nie zauważyć jej symptomów. Widocznie dopiero tragedia otwiera ludziom oczy.

Czytaj też: Budżetówka pikietuje, a nauczyciele?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną