Po co koty w kawiarni? Na pewno nie dla zabawy – przekonuje Anna Pawlicka, właścicielka Miau Cafe. To pierwszy taki lokal w stolicy i jeden z pierwszych w kraju (starsza jest tylko krakowska Kociarnia). Kawiarnie, w których głównymi lokatorami są koty, najpierw pojawiły się w Azji. Za pierwszą na świecie uchodzi założona pod koniec lat 90. tajwańska Cat Flower Garden. Moda trafiła na inne kontynenty, a oferta się poszerzyła: można pić kawę w lokalach z psami, papugami, a nawet szopami praczami. Czy to wszystko na pewno z miłości do zwierząt?
Kawiarnie, koty i dzieci
Sześć lat temu Pawlicka była przekonana, że oprócz funkcji domu tymczasowego dla porzuconych zwierząt pionierskie Miau Cafe będzie odgrywać rolę edukacyjną. – Chcieliśmy umożliwić klientom poznanie kocich zwyczajów, pokazać dzieciom, że zwierzęta mają swoje potrzeby, podpowiedzieć, jak się kotami zajmować, co one lubią, a czego nie. Do pewnego momentu to się nawet udawało – przyznaje.
Z jednej strony idea wydaje się słuszna: w komfortowym otoczeniu klienci kocich przybytków mogą obserwować pupila do woli i na tej podstawie świadomie podjąć decyzję o adopcji zwierzęcia. Wersja light, z pozoru równie nieszkodliwa: nie możesz mieć w domu kota? To chociaż naciesz się jego widokiem, przy kawie i ciastku. W końcu felinoterapia ma udowodnione działanie zdrowotne.
Dość szybko jednak okazało się, że liczba bodźców, jakie fundują podopiecznym Miau rodziny z dziećmi, przekracza akceptowalne granice. – Najpierw ograniczyliśmy wstęp dla maluchów do jednego dnia w tygodniu – poniedziałku. Pod wieczór i następnego dnia koty chodziły osowiałe, chowały się przed opiekunami, nie miały apetytu. Ostatecznie stwierdziłam, że dłużej nie będę narażać zwierząt na stres. Stąd zmiana w regulaminie – tłumaczy Anna Pawlicka.
Koty potrzebują przestrzeni
Irena Kowalczyk-Ornowska, zoopsycholog z Fundacji Viva!, chwali: to dobra zmiana. Mimo najlepszych chęci rodzicom nie zawsze przecież udaje się zapanować nad ekspresją swoich pociech. A do tego małe dzieci mają to do siebie, że z lubością badają i przekraczają granice ludzkiej cierpliwości, więc co dopiero tej kociej. Jednocześnie aktywistka zastanawia się, czy kawiarnia przy ruchliwej ulicy, gdzie kręci się sporo osób, jest gwar, mieszają się intensywne aromaty, to dobre miejsce do życia dla kotów. Nawet jeśli są tam tylko na chwilę. – Koty są terytorialne, potrzebują przestrzeni, słabo tolerują zmiany, są wrażliwe na zapachy. Mimo dobrych chęci sądzę, że trudno spełnić te kryteria w kawiarni.
Anna Pawlicka jest przyzwyczajona do krytyki. Odpiera zarzuty: – Po otwarciu Miau pojawiły się głosy sprzeciwu ze strony aktywistów i fundacji. Obawiano się, czy zwierzęta nie ucierpią. Dość powiedzieć, że trzy z nich – po sprawdzeniu warunków, jakie chcieliśmy zapewnić kotom – zdecydowały się podjąć z nami współpracę. Zwierzęta mają zapewnione miejsce do odpoczynku, są pod kontrolą weterynarza. Siódemka lokatorów z Miau to podopieczni ProFelis, Tymmmczasów i Serca do zwierząt. Jak długo trwa koci „tymczas”? Rekordzista znalazł kochający dom w kilka dni, ale np. nierozłączni Bajgiel i Precel, bracia, czekają na swoich ludzi już prawie pół roku (do ich adopcji zniechęca zapewne fakt, że w grę wchodzi nie jedno zwierzę, a tzw. pakiet).
Czy to nie oznacza pół roku tolerowania przygodnych ludzi, którzy chcieliby bezinteresownie pomiziać „słodkiego kotka”? Bo czy nie po to idzie się do kociej kawiarni? – Niestety, będę brutalna. Jesteśmy gatunkiem inwazyjnym. Większość z nas traktuje zwierzęta przedmiotowo, uważa, że można je bezkarnie dotykać, przytulać, miętosić. Nie szanujemy granic zwierząt domowych. Antropomorfizujemy je, przenosimy na nie nasze cechy i potrzeby, również te dotyczące fizycznego kontaktu. Zmuszamy do poddawania się pieszczotom, całujemy, obejmujemy na siłę. One tego nie znoszą, bo to nie jest w ich naturze. Idealna sytuacja jest wtedy, gdy zwierzę – nieważne: kot czy pies – samo da znać, że czegoś od nas chce, podejdzie, trąci nosem, łapą, wskoczy na kolana – wyjaśnia Irena Kowalczyk-Ornowska.
Zwierzęta jak wabik
Anna Pawlicka podkreśla, że to jest właśnie najważniejszy punkt regulaminu kawiarni – kocia inicjatywa. Zwierzęta czują się w Miau jak u siebie, wskakują na krzesła, moszczą się na stolikach, niektórym klientom dają się głaskać, a nawet kładą się im na kolanach. Jednak bez wyraźnych oznak sympatii ze strony futrzaków klientom nie wolno ich dotykać ani brać na ręce. – Co z tego, skoro kawiarniana obsługa, będąca jednocześnie opiekunami kotów, nie zawsze ma szansę dostrzec, jeśli ktoś regulamin łamie? Trudno mieć oczy dookoła głowy, gdy parzy się komuś kawę, podaje talerzyk z ciastkiem i przyjmuje płatność – powątpiewa Kowalczyk-Ornowska.
Behawiorystce i techniczce weterynarii Agnieszce Cholewiak-Góralczyk z Fundacji Surowe Kotki i Psy wystawianie zwierząt na widok publiczny kojarzy się wyłącznie niechlubnie: z cyrkiem. Dla niektórych rodzin to faktycznie mogła być atrakcja: lepszy wypad do kawiarni z kotami czy wizyta w minizoo?
Sprawdzamy koszt latte. Tylko 12,90. – Czy można mówić o świadomej decyzji w przypadku zwierząt adopcyjnych, które w kawiarni, tak samo zresztą jak w azylu, w zaaranżowanych, niekoniecznie spełniających ich potrzeby warunkach, w grupie i dopiero przy człowieku, po „dekompresji”, po czasie potrzebnym na oswojenie się, ujawniają temperament? Zwierzę w warunkach kawiarnianych może zachowywać się inaczej, jego charakter najlepiej można poznać w domu tymczasowym. O świadomej adopcji kota można powiedzieć, gdy decyzję podejmie się po rozważeniu wszystkich za i przeciw, po upewnieniu się, że jesteśmy w stanie spełnić kocie potrzeby – tłumaczy Agnieszka Cholewiak-Góralczyk, która sama adoptowała koty z różnych środowisk. Jej zdaniem zwierzęta są wabikiem, a kawiarnia to biznes, który musi się kręcić. – Czym się różni oglądanie kota przez szybkę od tygrysa w klatce? Kto na tym korzysta? Jak zwykle człowiek.
Czytaj też: Krótka historia świni domowej
Koty bez dachu nad głową
Anna Pawlicka: – Życzę sobie z całego serca, żebym w końcu zaczęła na tym „biznesie” zarabiać, a nie tylko do niego dokładać. Ledwo przetrwałam pandemię, jednak uparłam się, że koty zostają. Utrzymuję kawiarnię z własnej pracy, prowadzę biuro rachunkowe. Dla mnie najważniejsze są zwierzęta i ich dobrostan. Wolę, żeby były u mnie niż na ulicy albo w klatce w schronisku.
Irena Kowalczyk-Ornowska zgadza się, że to słuszny kompromis. – Podstawowym problemem kotów w Polsce jest ich ogromna nadpopulacja. Azyle są przepełnione, fundacje i domy tymczasowe nie mają szans zaopiekować się wszystkimi bezdomniakami, nie mówiąc już o adopcji. W naszym kraju żyje 6 mln kotów i ta liczba będzie rosła, bo obowiązkowe kastracje i czipowanie – temat wałkowany od lat – nadal nie są ustawowo uregulowane. Więc tak długo, jak nic się w tej sprawie nie zmieni, będziemy musieli pomagać bezdomnym kotom na wszelkie sposoby. Również reklamując je jako kawiarnianą atrakcję.
Czytaj też: Zwierzęta domowe. Czy to w ogóle etyczne?