To historia o Dimie, Igorze i ich rodzinach, zmuszonych uciekać ze swojego kraju przed wojną. Także o Oksanie, która nie wiedziała, jak rozpocząć nowe życie po tym, jak skończyło się stare. I o Dawidzie z Buczy, a tak naprawdę to z Izraela, kraju, który opuścił, by walczyć z uzależnieniem, a do którego bardzo chciał wrócić. O 72-letniej Lubie, która w rodzinnym Charkowie nie miała już nikogo, tylko dom wśród wystrzałów i wybuchów, bez prądu i wody.
Ale przede wszystkim to historia o Annie Kułakowskiej, terapeutce z Falenicy (warszawski Wawer), bo bez niej prawdopodobnie nie byłoby co opowiadać o losach pozostałej piętnastki. Anna odgrywa w niej rolę mostu, jak sama siebie określa, jednego z wielu mostów, po których uchodźcy z Ukrainy przeszli na bezpieczny ląd.
1.
Ta historia zaczyna się 24 lutego, w dniu, w którym rosyjska armia na rozkaz Putina zaatakowała Ukrainę. Anna oglądała to w telewizji: czołgi, karabiny, wybuchy i ludzie pospiesznie uciekający ze swoich domów. Zapamiętała szok i przerażenie, które jej wtedy towarzyszyły. „Co teraz będzie z tymi ludźmi” – pytała samą siebie, siedzącą samotnie na kanapie w swoim 46-metrowym mieszkaniu. W telewizji pokazywali już Ukraińców na granicy, głównie kobiety i dzieci, czekających na wejście do Polski. Panie Boże – pomyślała, bo jest osobą głęboko wierzącą – nie wiem, jak mogę pomóc, ale jeżeli będę potrzebna, niech się coś wydarzy. Po chwili odezwał się telefon. To byli rosyjskojęzyczni przyjaciele z Izraela. „Czy może do ciebie zadzwonić Dima” – zapytali, nie tłumacząc, po co i kiedy miałby dzwonić, i kim w ogóle jest Dima. Nie musieli, Anna już wiedziała, że to właśnie ten znak.
Dima zadzwonił i sam wyjaśnił, że jest z Ukrainy, dokładnie to z Doniecka, ale obecnie przebywa w Izraelu, gdzie pracuje.