JOANNA CIEŚLA: W pierwszych dniach maja planują państwo oddać do użytku dzieci i nauczycieli nowo utworzoną w warszawskim biurowcu ukraińską szkołę. Kto będzie do niej chodził?
MAGDA GARNCAREK: To będzie 180 dzieci podzielonych na 11 klas, zgodnie z ukraińskim systemem edukacji. Rekrutację prowadziła Materynka, szkoła podlegająca ministerstwu edukacji w Kijowie, od kilku lat działająca w Warszawie. Nasza szkoła formalnie jest oddziałem Materynki. Według informacji od dyrektor Nataliyi Kravets kilkanaście dni temu na liście rezerwowej było 1,5 tys. dzieci. I cały czas przychodzą do nas maile od rodziców, którzy pytają o miejsca. Niestety, nie jesteśmy w stanie pomieścić więcej niż właśnie 180 osób.
Uchodźcy nie chcą zdawać polskich egzaminów
Kto będzie zajmował się dziećmi w państwa szkole?
Na razie zrekrutowanych jest 15 nauczycielek i nauczycieli z Ukrainy. Po rosyjskiej napaści znalazło się ich w Polsce bardzo wielu, przy tym mają ograniczone możliwości samodzielnej pracy. Polskie szkoły mogą ich zatrudniać wyłącznie jako pomoc nauczyciela, jeśli ich dyplomy nie są nostryfikowane. A jednocześnie te osoby mają świadomość, że są potrzebne dzieciom z Ukrainy, dają im poczucie bezpieczeństwa i ciągłości. Wynagrodzenia będą opłacane z pieniędzy fundacji Ukraińskie Centrum Edukacji działającej przy Materynce, która jednak nie jest bogata. Gdyby udało nam się zebrać większe środki, moglibyśmy pomyśleć o uruchomieniu nauki także na drugą zmianę, dla starszych uczniów, dzięki czemu ze szkoły mogłoby skorzystać więcej dzieci.
Osoby, które się do państwa zgłaszają, zniechęciły się do oferty naszego systemu z oddziałami przygotowawczymi lub klasami wspólnymi z polskimi dziećmi? Czy może w ogóle nie były nią zainteresowane?
Żaden z rodziców, z którymi mamy kontakt, nie krytykował działań polskiego ministerstwa edukacji i nauki. Często jednak oceniają, że proponowane rozwiązania nie są dopasowane do sytuacji ich rodzin. Na przykład mamy, która jest tutaj sama z dwojgiem dzieci; każde dostało się do innej polskiej szkoły, a ona jest tu bez samochodu i musi pracować. Wielu osobom zależy na kontynuacji nauki w systemie ukraińskim, bo gdy tylko to będzie możliwe, planują wrócić do domu, do Ukrainy. Rodziców starszych dzieci często niepokoi konieczność zdawania egzaminów w systemie polskim, gdy wiadomo, że znikome są szanse, by syn czy córka zdali je z wynikiem zapewniającym miejsce w przyzwoitej szkoły średniej.
Rok szkolny w Ukrainie w normalnych warunkach kończy się w maju. Czy wiadomo już, jak będzie tym razem?
Z informacji, które spływają do nas, wynika, że zapewne zostanie przedłużony. My także uzyskaliśmy zapewnienie firmy Immofinanz, która udostępniła nam swoją przestrzeń, że będziemy mogli z niej korzystać również w wakacje. Dzięki temu dzieci formalnie zakończą aktualny etap nauki, dostaną ukraińskie świadectwa.
Szkoła w centrum „Mordoru”
Co z egzaminami? Minister Przemysław Czarnek po rozmowach z przedstawicielami resortu edukacji w Kijowie zapowiedział, że ukraińska matura miałaby się odbyć latem. Zadeklarował też gotowość technicznej pomocy w jej organizacji.
Wcześniej pojawiały się scenariusze, że tegoroczne matury w Ukrainie miałyby być przesunięte nawet na odleglejszy termin. Jednak z naszych rozmów z dyrekcją Materynki wynika, że jeśli egzaminy mają się odbyć, szkoła jest w stanie je przeprowadzić. Mam nadzieję, że wezmą w nich udział także ci uczniowie, którzy lada dzień do nas dołączą.
Skąd wziął się pomysł, by tworzyć w Warszawie stacjonarną ukraińską szkołę?
Zawodowo zajmuję się komunikacją i kreowaniem strategii m.in. na rynku nieruchomości. W sierpniu 2020 r. uruchomiłam pierwszą odsłonę inicjatywy „Otwieramy szkoły” z myślą o przystosowaniu ich do okoliczności pandemii. Przypomnę, że władze oświatowe nie wychodziły wówczas poza konstatacje typu „mury nie zarażają” i ogólnikowe wytyczne, by w miarę możliwości unikać tłoku. Ja zebrałam z różnych źródeł pomysły na to, jak szkoły otwierać od września, tak by nie były ogniskami koronawirusa. Opublikowałam to na stronie, rozesłałam do mediów. Pozytywny oddźwięk utwierdził mnie w przekonaniu, że to nie jest tak, że ludzie chcą tylko narzekać. Czasem po prostu nie wiedzą, jak pewne problemy rozwiązać, ale gdy pojawią się podpowiedzi, chętnie z nich korzystają, angażują się. Po rosyjskiej agresji na Ukrainę tak jak większość z nas spędziłam trzy dni na scrollowaniu wiadomości, a potem dotarło do mnie, że skoro zaraz przyjadą do nas setki tysięcy ludzi, to trzeba zrobić im miejsce, także w szkołach.
Dosłownie i w przenośni.
Tak. Bo gdy klasy się przepełnią, to nie będą się dobrze czuć ani dzieci ukraińskie, ani polskie. Nie będzie też mowy o skutecznej nauce. Pomyślałam, że może w jakichś opustoszałych przestrzeniach biurowych można by zaaranżować przestrzeń dla dzieciaków. Wrzuciłam ten pomysł w moje środowisko zawodowe, myślałam, że może się nad tym zastanowimy. A po kilku godzinach miałam już deklarację firmy Immofinanz, że udostępni część swojego biurowca przy ul. Postępu.
W sercu warszawskiego „Mordoru”.
No właśnie – dzielnicy korporacyjnej, uchodzącej za nowoczesną, ale też bezduszną i raczej mało przyjazną. Właściciel zgodził się jednak także na przystosowanie przestrzeni do potrzeb dzieci w różnym wieku. Ogromną pracę wykonali w tym obszarze architekci z pracowni XYStudio, wspierają nas wolontariusze i przedstawiciele firm, u których udaje się wynegocjować ceny czy wręcz wyprosić niektóre materiały. Takie prace adaptacyjne to ogromne koszty.
Ludziom potrzebny jest wybór
Kilkanaście dni temu udało się już uruchomić w Warszawie jedną ukraińską szkołę stacjonarną.
To przedsięwzięcie zainicjowane przez Klub Inteligencji Katolickiej, które uruchamiało się w odwrotnej kolejności niż nasze. Najpierw zgłosili się ukraińscy nauczyciele i uczniowie – przestrzeń udało się uzyskać w jednej ze szkół wyższych. Wspieramy się i współpracujemy, przy naszych projektach działają częściowo ci sami wolontariusze. Wiem także o innych osobach i środowiskach, które chętnie zorganizowałyby podobne placówki. Trudno jednak zaprzeczyć, że wymaga to pokonania licznych obiektywnych trudności.
Najtrudniej o pieniądze?
Nie tylko o to chodzi. Także o dostęp do infrastruktury, która w wielu miejscach jest gotowa, można by z niej skorzystać. Nie wszystkie szkoły pracują od rana do wieczora, do części można by wpuścić dzieci i nauczycieli z Ukrainy na drugą zmianę i udostępnić im pomieszczenia za symboliczną złotówkę. Pomogłoby to rozładować przepełnione szkoły publiczne. Ale władze nie są temu przychylne – dotyczy to też niektórych samorządów.
Słyszałam o przypadku miejskiej komisji edukacji, która nie zgodziła się na udostępnienie przez samorządową szkołę pomieszczeń za symboliczną opłatą z uzasadnieniem, że narażałoby to na zarzut niegospodarności. Nawet zakładanie różnych świetlic środowiskowych i punktów opieki bardzo często wiąże się ze slalomem między rządowymi wytycznymi, normami, ich brakiem i zakazami. Zamiast liczyć na wsparcie władz, trzeba skupiać uwagę na tym, żeby się „nie podłożyć”. To zniechęca do działania z wielką szkodą dla wszystkich, dla których edukacja dzieci z Ukrainy ma znaczenie. Zainteresowanie naszą ofertą pokazuje, jak bardzo ludziom potrzebny jest wybór.
Magda Garncarek – socjolożka, zawodowo zajmuje się wpływem dizajnu i architektury na codzienne ludzkie doświadczenia (w biurze, w domu, w szkole).