Społeczeństwo

„Dorobić już nie dorobię”. Kto w Polsce stoi w kolejce po darmowy chleb

Prof. SGGW Krystyna Rejman kolejki po darmowy chleb nazywa wstydem dla państwa. Prof. SGGW Krystyna Rejman kolejki po darmowy chleb nazywa wstydem dla państwa. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta
Teresa przychodzi o kuli od sześciu lat, odkąd zabrakło jej sił do wyjazdów za granicę. Za 1,3 tys. zł emerytury nie daje rady utrzymać mieszkania i przeżyć. Prof. Krystyna Rejman kolejki po darmowy chleb nazywa wstydem dla państwa.

Był ciemny, okrągły i wydawał się wielki, ale może dlatego, że Teresa miała sześć lat i wszystko wydawało się wtedy wielkie. Ani jej, ani siostrze nie smakował, cichcem więc wyrzucały go za łóżko, aż przyłapała je babcia, która ten chleb piekła. Było jej przykro, ale nie dała poznać, zaczęła im kupować sklepowy, biały. Wkrótce smak babcinego polubiły, na jego wspomnienie Teresa promienieje, choć ma już 70 lat i stoi w kolejce po darmowy chleb – taki, jaki przywiozą.

65-letnia Halina też nie wybrzydza, choć w dzieciństwie i ona jadała domowy. Piekła mama, zawsze w liściu kapusty, aż osiem bochenków, bo miała ich do wykarmienia sześcioro. A ja uwielbiałam objadać skórkę, za co mnie rodzice sztorcowali – śmieje się. Jest przedostatnia, kolejni dochodzą, ale chleba musi starczyć dla wszystkich. My, najedzeni i bogatsi, musimy dzielić się chlebem z potrzebującymi – mówi Augustyn Wiernicki, który 30 lat temu rozdawał 200 bochenków dziennie, a dziś 500 i więcej.

Obecni potrzebujący różnią się od tych sprzed 30 lat jedynie lepszym ubraniem, które kupują za grosze albo dostają w punktach charytatywnych: Chleba nadal nikt nie bierze dla „sportu”, choć niektórzy bochenek potrafią spieniężyć na alkohol. Pijący rodzice „wychowali” ich na alkoholików, innych skrzywdził pracodawca albo nie nadążają za morderczym tempem życia – mówi Wiernicki. Prof. SGWW Krystyna Rejman kolejki po darmowy chleb nazywa wstydem dla państwa.

Dorobić już nie dorobię

Teresa przychodzi o kuli od sześciu lat, odkąd zabrakło jej sił do wyjazdów za granicę, gdzie opiekowała się starszymi od siebie. Mieszkam sama, syn osobno z rodziną. Staram się, ale za 1,3 tys. zł emerytury nie zawsze daję radę utrzymać mieszkanie i przeżyć, a dorobić już nie dorobię. Gdy widzę, że braknie mi na światło albo inne media, zaczynam chodzić po darmowy chleb. I tylko wtedy.

49-letnia Wanda przychodzi od trzech lat. Robiła w jednej, potem drugiej fabryce, ale się nie ułożyło, a dziś już nie ma szans na pracę, bo chory kręgosłup ledwo pozwala ustać w kolejce. 74-letnia Maria (włos zrobiony, kolczyki dopasowane do apaszki, apaszka do torebki, torebka do butów) wpuściła się w kredyty, najpierw na termę i wymianę okien, potem już z górki: na koce z wełny wielbłąda i nieprzywierające patelnie z prezentacji w eleganckim hotelu, w którym nigdy wcześniej nie była. – Śmiałam się z innych, aż dostałam zaproszenie, poszłam i sama, głupia, kupiłam. Ratowała się konsolidacją (podpowiedziała ją pani z banku, gdzie Maria była sprzątaczką). W nowe długi nie popadam, ale na życie zostaje mi w miesiącu 200 zł. Bez darmowej żywności nie dałabym rady.

Halina, wdowa od dziesięciu lat, przestała wiązać koniec z końcem dwa lata temu, gdy syn wyszedł z więzienia i zamieszkał u niej. Chłopak niby szuka pracy, na razie bez skutku, emerytka Halina (kręgosłup do niczego, ciśnienie za wysokie, 1400 zł na rękę) zatyka więc dziury w domowym budżecie chlebem z kolejki. Ciężko jej z tym, bo zawsze była przebojową dziewczyną: jako nastolatka jeździła po wsi ciągnikiem, jako kobieta – po zakładzie wózkiem widłowym: No ale mus to mus, teraz stoję po darmowy bochenek – uśmiecha się przygaszona.

Janusz (61 lat, sportowy plecak, dżinsy, miękkie obuwie) znalazł się na życiowym lodzie, bo chorował, stracił robotę, potem zasiłek, miał zatargi z pomocą społeczną i rodziną. Na nic jednak nie narzeka, tylko ustawia się po chleb zawsze, gdy dają. Nie że na czczo, człowiek padłby z głodu, raz przecież przywożą o 10, a kiedy indziej w południe i później. Dziś jeszcze nie dowieźli, niektórzy więc się niecierpliwią. I ja tego nie rozumiem. Słoneczko grzeje, nikt chyba nie spieszy się do pracy – błyska melancholią 52-letni Krzysztof w wełnianej uszatce rodem z Peru. Jako cieśla budowlany jest wierzący, ale niepraktykujący: ludzi w tym fachu brakuje, ale woli żyć na koszt brata. Sprawia wrażenie, jakby w kolejce stał z nudów: Szkoda tylko, że to mi się nie liczy do emerytury.

Leszka wykiwał system: Mam 43 lata pracy jako konserwator, a emerytury mi nie dali! Tak zmieniali przepisy, że paru miesięcy zabrakło! – cholera go wzięła wtedy i trzyma. Konserwatora w tym wieku nikt nie zatrudni (zwykle czarują, raz tylko przyznali, że za stary, i Leszek to szanuje), nikt też (ponoć) nie zatrudni jego 54-letniej żony. Tak wykombinowali, żeby i ona straciła rację bytu. Bytują na przekór systemowi: za 520 zł „jakiegoś” zasiłku, Leszek zbiera też złom i przynosi chleb, czasem smarowidło, konserwę i pomidora, bo za darmo można się załapać i na takie luksusy.

Na żebraczą modłę

Jedni biorą bochenek, dwa, jak można, to więcej. Inni mleko, konserwy, sery, makarony i warzywa. Wszystko odnotowujemy w indywidualnych arkuszach – Augustyn Wiernicki, biznesmen i filantrop, wskazuje obszerną kartotekę. Kierowane przez niego Stowarzyszenie Brata Krystyna i Charytatywne Centrum Pomocy Człowiekowi im. Jana Pawła II w Gorzowie Wielkopolskim to, w lokalnej skali, pomocowy kombinat: roczny budżet 5 mln zł (dotacje, darowizny, dochody własne), 15 zatrudnionych i 70 wolontariuszy, noclegownia i schronisko dla bezdomnych, magazyny z odzieżą, ośrodek kolonijny (teraz mieszkają w nim ukraińskie matki z dziećmi), dwa banki żywności. Zdobywamy ją po staremu, na żebraczą modłę: od producentów i dystrybutorów, w piekarniach rodzinnych i sieciowych, gdzie się da, bo w kolejkach czeka po 200, 300 osób. Widuję tu dzieci tych sprzed 30 lat i na pewno zobaczę, o ile dożyję, ich wnuki, bo w Polsce niczego tak łatwo się nie dziedziczy jak biedy.

Według najnowszych danych GUS i Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych za rok 2021 już 5,2 proc. (wzrost z 4,6 proc. w 2020 r.) naszego społeczeństwa dotyka skrajne ubóstwo. Jak tłumaczy dr Piotr Kurowski z pionu badawczego IPiSS, wzrosła cena „koszyka zakupowego”, a wydatki w pandemii spadły, ale nie zmienia to faktu, że więcej niż co dwudziesty Polak żyje na granicy minimum biologicznego.

Pieniędzy wystarcza mu tylko na przetrwanie, często musi wybierać, czy zapłacić za prąd, czy kupić coś do jedzenia – mówi prof. Krystyna Rejman z wydziału żywienia człowieka Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Dzieci z takich rodzin uczą się w szkołach zasad zdrowego odżywiania, ale w domu rodzice mówią im, że nie kupią warzyw czy owoców, bo są za drogie. Gdy w niektórych szkołach do darmowej zupy dzieciom z wojennej Ukrainy zaczęto dodawać chleb, podniosły się głosy, że polskie dzieci też powinny dostawać pajdę za darmo. Poszło nie tylko o swoistą „równość praw”, ale też o to, że chleb jest drogi i będzie drożał, wszak Ukraina i Rosja to globalny spichlerz.

Problemom próbują zaradzić m.in. 32 banki żywności w całym kraju. – Współpracujemy z ponad 3 tys. organizacji charytatywnych, które rozdają darmową żywność – mówi Norbert Konarzewski, dyrektor biura Federacji Polskich Banków Żywności. Z uwagi na krótki termin przydatności chleba do spożycia federacja nie koordynuje jego dystrybucji, ale np. krakowski bank otrzymał i rozdał w zeszłym roku 83 tony pieczywa. Darmowym chlebem dzieli się Caritas, niezrzeszone organizacje i grupy, pomoc społeczna. Mamy nawet do dyspozycji pieniądze z funduszu pomocy dla najuboższej ludności Unii Europejskiej, ale państwo polskie w XXI w. nie potrafi zbudować spójnego systemu wsparcia potrzebujących, aby wychodzili ze skrajnej biedy – komentuje Rejman.

Gdzie jest kres

Niektórzy planują zniknąć z kolejki po chleb o własnych siłach. Maria, która popłynęła na cud-patelniach i kocach, skończy spłacać kredyt konsolidacyjny w styczniu. Leszek, konserwator, odlicza miesiące do emerytury: zostało siedem. Wyliczyli mu wstępnie 3,2 tys. zł na rękę. To dla niego kwota kosmiczna, ale na życie początkowo planuje wydawać 1,2 tys. zł miesięcznie, żeby prędko spłacić długi. Choćby za czynsz uzbierało mi się 5 tys. zł, a ja jak od sąsiadki pożyczę 10 zł, już nie mogę spokojnie spać.

Nie pozwala mu też spać drożyzna oraz to, że robią z niego durnia. Topiony podnieśli z 99 gr na 1,50 zł, kostkę twarogowego półtłustego z 2,20 na 3,20 zł, nawet winko „La patik”, którego Leszek, przyznaje, czasem się napije, z 2,50 na 3,60. I jeszcze wciskają, że mamy 10 proc. inflacji! Gnębi to też Teresę („Media ciągle idą do góry, człowiek nie wie, gdzie jest kres”), Halina z kolei modli się, żeby syn po odsiadce wyszedł wreszcie na prostą (i ona z nim), wojna w Ukrainie się skończyła, a chleba powszedniego nie brakowało nikomu: Jak słyszę, że kobiety z dziećmi głodują przez tego ruskiego drania, to sama bym sobie odjęła od ust.

Chleb marnujemy najczęściej

Z raportu Federacji Polskich Banków Żywności za 2020 r. wynika, że aż 62,9 proc. Polaków wyrzuca pieczywo. Na kolejnych pozycjach są: świeże owoce (57,4 proc.), nietrwałe warzywa, jak sałata, rzodkiewka, pomidory i ogórki (56,5), wędliny (51,6), napoje mleczne (47,3). Najczęściej wskazywanym powodem wyrzucania żywności jest jej zepsucie (62,5 proc.), przeoczenie daty ważności (42), przygotowanie zbyt dużej ilości jedzenia (26,5) i zbyt duże zakupy (22,2).

Podatek nie obowiązuje

Wbrew obiegowym opiniom od 2013 r. darowizna żywności może być nieopodatkowana. Art. 43 ust. 1 pkt 16 ustawy o podatku od towarów i usług takie darowizny zwalnia z podatku, jeśli są przekazywane organizacjom pożytku publicznego na działalność charytatywną. Ulga weszła w życie w 2013 r., gdy piekarzowi z Legnicy, który przekazywał chleb stołówce dla bezdomnych, fiskus nakazał zapłacić 230 tys. zaległego VAT. Jak ustalił Konkret24, ostatecznie sąd uznał, że darowizna żywności była tylko pretekstem do ukrywania faktycznych obrotów firmy, warunkowo umorzył postępowanie na rok próby, ale nakazał piekarzowi zapłatę 155 tys. zł zaległych podatków.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama