Takiej sprawy w kryminalistyce polskiej jeszcze nie było – mówią ludzie z przeciwnych stron barykady: policjant, który ją rozpracowywał, i adwokat jednego z oskarżonych. Z ustaleń śledztwa wynika, że pod knajpą w Puszczy Drawskiej mężczyźni w wieku ok. 20–40 lat pobili człowieka, wywieźli nad jezioro i zabili. Następnie odcięli mu głowę i „tkanki miękkie”, które upiekli nad ogniskiem i skonsumowali. Do zbrodni doszło 20 lat temu, przez kolejnych 15 panowała wokół niej cisza. Śledztwo wszczęto dopiero latem 2017 r. i już po trzech miesiącach zatrzymano domniemanych sprawców.
Jesienią zeszłego roku zapadł wyrok, wkrótce ma być apelacja, ale dla miejscowych nie to się liczy. – Zrobili z chłopaków pośmiewisko na całą Polskę, że niby człowieka zjedli – macha ręką podniszczony 40-latek ze wsi Kołki, gdzie mieszkają niemal wszyscy domniemani sprawcy.
Pegeer dawno upadł, ale Kołki nadal dzielą się na wieś pegeerowską (z asfaltem) i właściwą (z poniemieckim brukiem), nawet sklepy mają osobne. – Kto mądry, dawno stąd wyjechał. Z musu zostali starsi, a jak młody, to albo pracuje za granicą, albo busem rankiem po czwartej go zabierają do roboty, przywożą o 18 albo 20 – opowiada właściciel sklepu dla wsi właściwej.
Wiadomość od ducha
Robert M., który za kierowanie zbrodnią dostał 25 lat odsiadki (wpłacił 100 tys. zł kaucji i na apelację czeka na wolności), mieszka 150 m dalej. – Jako spawacz okrętowy pracował w Belgii, Holandii, Francji. Niemcy dopytywali o niego, gdy już siedział – opowiada matka w progu. Roberta M. nie ma w domu, ale na rozmowę z reporterem i tak się nie zgodzi, bo „ma tego wszystkiego serdecznie dość”. – Syn stracił dobrze płatną pracę, żona uciekła z dziećmi.