Nada ma miłą, okrągłą twarz. Ciało też dość okrągłe. Gdy się czemuś dziwi, pogwizduje. Głównie jednak się śmieje, pokazując równiutkie białe zęby. W jednym tkwi diamencik. To pamiątka z Jordanii. Podaje herbatę w przedwojennej piętrowej willi na warszawskim Mokotowie. Salon wypełniają antyki, na ścianach portrety przodków. Przestronnie, ale skromnie.
Najpierw zamieszkała tu uchodźczyni z Republiki Komi. Kobieta w średnim wieku. Poetka. Nieśmiała, introwertyczna, mówiła, że ma kontakt ze zmarłymi, widzi duchy. Skończyły jej się pieniądze, mieszkała w noclegowni dla bezdomnych. Kasia Porwit (43 l.) zdecydowała się ją przyjąć. Zawodowo zajmuje się migracjami, ale to był jej pierwszy raz jako gospodyni w Refugees Welcome Polska. – Trzy miesiące to nie wyrok – śmieje się. – Dom duży, mnie często nie ma, mijałyśmy się.
Ale nadeszła pandemia i praca w domu. Parę razy zdarzyło się, że nie było internetu. Kasia odkryła, że router jest wyłączony. Włączyła. Nazajutrz to samo. I znowu. W końcu poszła do Rosjanki. Wtedy tamta oskarżyła Kasię, że ją szpieguje, a w routerze jest kamera. – Na szczęście za kilka dni kończyła nam się umowa. Jednak pani nie chciała opuścić lokalu, zaczęła krzyczeć, a na koniec wyszła z kluczami – wspomina Kasia. Zmieniła zamki i postanowiła znowu kogoś przyjąć.
Od sierpnia zeszłego roku mieszka u niej Nada. Z kotką Divą. – My się dogadujemy, koty nie bardzo – opowiada Kasia, która ma dwa.
Kandydatem na męża był Syryjczyk
Nada pochodzi z dużego syryjskiego miasta. Nie powie, z którego, to dla niej zbyt niebezpieczne. W domu otoczonym ogrodem mieszkała z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa. Ojciec, nauczyciel arabskiego, od lat pracował w Kuwejcie. Mama zajmowała się domem. – Nic nie musiałam robić. Byłam jak księżniczka – przyznaje Nada. A potem wybuchła wojna. Syryjka pokazuje w telefonie film nakręcony przez kuzyna. Jej dom nie ma drzwi, okien, w środku potłuczone posadzki, osmolone ściany, gruz na podłodze. Żadnych mebli, żadnych sprzętów.
Najstarszy brat Nady był w opozycji. Kiedy rządowa policja zabrała go do więzienia, reszta rodziny uciekła do Jordanii. Potem rozjechali się po świecie. Rodzice zamieszkali w Kuwejcie, Nada została w Ammanie studiować farmację. Po dyplomie znalazła pracę w aptece. Na czarno. Musiała brać nocne zmiany, bo wtedy nie ma kontroli. Pracowała tak przez rok, pensji ledwo starczało na jedzenie. Za mieszkanie płacił ojciec. – Czułam się samotna. W końcu tata powiedział: „Przyjeżdżaj. Może w Kuwejcie znajdziesz pracę”. I tu zaczyna się cała historia – mówi Nada.
Ojciec uważał, że za dwa–trzy lata nikt jej już nie będzie chciał. – Mówił też, że jestem gruba. Nikomu się nie spodobam – Nada śmieje się zakłopotana. – Starzy ludzie tak myślą – tłumaczy ojca.
Kandydatem na męża był mieszkający w Kuwejcie Syryjczyk. Przyjaciel rodziców, starszy od niej o dziesięć lat. – Kiedy poznaję mężczyznę, ważne są dla mnie twarz i włosy. Zdrowe, czyste zęby i porządne buty. Oraz zegarek – wylicza 26-latka. – Po tym poznaję, że o siebie dba. Możemy zacząć rozmowę. Z facetem przedstawionym przez rodziców rozmawiać nie chciała. – Nie, nie, nie, nie, nie… Wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że go nie chcę!
Ale rodzinie powiedziała, że wyjdzie. Tylko najpierw zrobi magisterkę w Niemczech. Zgodzili się.
Znienawidziłam numer 21
Jedynym krajem UE, który dawał wtedy Syryjczykom wizy, była Polska. Nada zapłaciła 2 tys. euro za pierwszy semestr studiów i ją dostała. Odłożyła pieniądze na samolot i start w Niemczech. Poleciała przez Turcję do Warszawy. 21 października 2020 r. wylądowała na Okęciu.
– Byłam w Polsce jeden dzień i mnie okradli – śmieje się do rozpuku. Ale wtedy skołowana myślała gorączkowo: „Co robić?”. Poprosiła koleżankę, by kupiła jej bilet online. Noc spędziła na dworcu. Bardzo się bała.
Złożyła wniosek o ochronę w Düsseldorfie, przenieśli ją do obozu pod Monachium. Miała dach nad głową, jedzenie i 100 euro na miesiąc, a po sześciu dostała odmowę azylu. – Napisano w niej, że muszę jechać do Polski, ponieważ moje odciski palców już tam są. Nie miałam pojęcia o „dublin law” – przyznaje. Tzw. rozporządzenie dublińskie stanowi, że tylko jedno państwo UE jest odpowiedzialne za rozpatrzenie wniosku o azyl. Zazwyczaj pierwsze, którego granicę przekroczył cudzoziemiec starający się o ochronę.
Niemcy przyszli po Nadę 21 kwietnia 2021 r. o godz. 5 rano. Tok, tok, let’s go. Zabrali autem na polską granicę. Złożyła wniosek o ochronę. Polacy kazali jej jechać do ośrodka w Dębaku. Nada na to: „Nie wiem jak i mam tylko 15 euro!”. „Nie nasz problem” – usłyszała. „Możemy ci najwyżej pomóc wymienić pieniądze i podwieźć na stację”.
– Zawieźli mnie do Lodos, Lodus… jakoś tak. Pokazuje świstek z notatką: „Zgorzelec”. Stamtąd pojechała przez Wrocław do Warszawy. Pod Centralnym pytała o Dębak. Mało kto mówił po angielsku. Usiadła na walizce, zaczęła płakać. W końcu jakaś dziewczyna sprawdziła trasę w telefonie i zaprowadziła ją na pociąg.
W Otrębusach Nada pokazała adres ośrodka w sklepie. Ekspedientka machnęła ręką w kierunku lasu i powiedziała, że to daleko. Zimno, ciemno. Nada bardzo się bała. Znowu siadła na walizce i w płacz. W końcu podwiozła ją jakaś kobieta. – Wsadzili mnie do pokoju nr 21. Znienawidziłam ten numer!
Pandemia, ośrodek świecił pustkami, miała pokój tylko dla siebie. Przez dwa miesiące wciąż w nim siedziała. Czytała książki, robiła szalik na drutach, oglądała filmy w telefonie. A głównie płakała. W ośrodku tylko Czeczeni i Białorusini, nikt nie mówił po angielsku. Nada czasami rozmawiała z mamą. Mówiła, że jest w Niemczech.
Dżarimat-asz-szaraf
– Robiłam to dla bezpieczeństwa – wzdycha. – Kiedy tam dotarłam, powiedziałam rodzinie, że nie wrócę i nie wyjdę za mąż za tego faceta. Byli na mnie bardzo źli. Wiesz, co znaczy „szaraf”? – tłumaczy w telefonie arabskie słowo. – „Honor”. Ojciec mógłby coś mi zrobić. Nada przeciąga palcem po szyi.
Bała się też 6 czerwca 2021 r. Miała wtedy w urzędzie ds. cudzoziemców „interview” w sprawie o przyznanie ochrony. – Bałam się, czy mnie dobrze zrozumieją. Mój angielski jest słaby. Nie miałam też pojęcia, jak tam dojechać. Rozmowa była o 10 rano. Wyszłam z ośrodka o 6, żeby zdążyć.
Cudzoziemcy mieszkający w Dębaku mają prawo bezpłatnie korzystać z pociągów WKD na trasie Kanie Helenowskie–Warszawa i z powrotem. A także z autobusu jadącego do urzędu ds. cudzoziemców na ulicę Taborową. Ale z ośrodka do stacji kolejki jest pół godziny przez las.
Każdy wyjazd do Warszawy zajmował Nadzie cały dzień. Raz gdy wracała z pociągu, zatrzymał się samochód. Wychyliła się z niego kobieta i mówi: „Wyglądasz jak arabska dziewczyna”. Zaczęły rozmawiać. Irakijka zawiozła Nadę do Dębaku. Dała jej numer Natalii Borysławkiej, koordynatorki programu Refugees Welcome w Fundacji Ocalenie.
Kot na depresję
Spotkały się. Nada była w depresji. Bardzo chciała wyprowadzić się z Dębaku. Tymczasem po dwóch miesiącach przenieśli ją do ośrodka dla kobiet na Targówku. – Wszystkie były przyjazne, nareszcie miałam dużo koleżanek. Personel też miły i blisko autobus do centrum – wspomina. Ale i tam czasami była przygnębiona. Pielęgniarka przyniosła jej młodą kotkę. – Poczułam się dużo lepiej. Diva, Diva – woła małą czarną kotkę. – To ona – mówi z dumą.
Jeszcze w Dębaku Syryjka zaczęła się uczyć polskiego, ale nauczycielka poza nim znała tylko białoruski, co ją zniechęciło. Na Targówku prowadząca lekcje znała też angielski, więc Nada znowu zaczęła się uczyć. – Kiedy mówisz po arabsku czy angielsku, szeroko otwierasz usta. Żeby mówić „bolska”, trzeba je zaciskać. Too much hard! – narzeka. – A największy broblem mam z „p”. U nas jest tylko twarde „b”.
Koordynatorka programu znalazła dla Nady pokój u Kasi Porwit. Ma tam osobną łazienkę i kuchnię tylko dla siebie. – A właścicielka jest too much good! To najlepsza rzecz, jaka mnie spotkała! – wykrzykuje Syryjka.
Kasia też jest zadowolona. Najpierw podpisały umowę na trzy miesiące. W październiku przedłużyła Syryjce kontrakt o osiem, żeby mogła spokojnie znaleźć pracę i zacząć normalne życie. – Na razie nie mam jak. Dostaję 750 zł, za pokój płacę 200. Tak się cieszę, że mogę jeszcze tu zostać! Czasami gotuję, częstuję Kasię i jej synów, bo nie lubię jeść sama. Czasami przychodzą jej rodzice. Są super! Ojciec mówi: „no english”, próbuję rozmawiać po polsku. On powtarza: „powinnaś mieć polskiego chłopaka”. A ja: „czemu nie, znajdź mi jakiegoś” – śmieje się.
Wahadło
Standardowo urząd ds. cudzoziemców ma na wydanie decyzji o przyznaniu statusu pół roku. Rzadko się zdarza, by ktoś dostał ją w tym czasie. Zazwyczaj procedury są przedłużane. Bywa, że latami.
– Nie mając żadnych wiadomości z urzędu, byłam jak wahadło. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Pierwsze pięć miesięcy czekania minęło mi dość szybko. Ostatni trwał jakby dziesięć lat! Ciągle dzwoniłam na Taborową. 21 października przyszła pozytywna decyzja i teraz kocham numer 21! – entuzjazmuje się Nada.
Osoba, która uzyska w Polsce status uchodźcy lub ochronę uzupełniającą, zyskuje dostęp do systemu oświaty, rynku pracy, ochrony przed bezrobociem, może prowadzić działalność gospodarczą, korzystać z pomocy społecznej i świadczeń opieki zdrowotnej w ramach NFZ. Może także poruszać się po krajach Unii Europejskiej. Musi w ciągu dwóch miesięcy od uzyskania ochrony opuścić ośrodek. A jeśli mieszkała poza nim i dostawała 750 zł tzw. świadczenia pozaośrodkowego, po dwóch miesiącach przestaje je otrzymywać.
Może natomiast złożyć wniosek o Indywidualny Program Integracyjny. Trzeba to zrobić w ciągu 60 dni od daty wydania decyzji o ochronie w swoim miejscu zamieszkania. Inaczej IPI przepadnie. Otrzymane w ramach programu pieniądze (do 1335 zł miesięcznie przez pierwsze pół roku, następnie maks. 1200 zł) cudzoziemiec zobowiązany jest przeznaczyć na wynajęcie mieszkania, naukę polskiego i codzienne wydatki.
– Tyle że gdy Nada dostała decyzję o ochronie, nikt jej o tym programie nie powiedział. Na szczęście dowiedziałam się o nim od znajomego i zdążyła złożyć wniosek – mówi Kasia.
Po otrzymaniu decyzji o przyznaniu ochrony Nada czekała miesiąc na pobranie odcisków palców. Potem kolejny na kartę pobytu, bez której nie mogła nic zrobić. Ani zarejestrować się w PUP, ani spotkać z pracownikiem WCPR. WCPR w Warszawie nie organizuje kursów polskiego. Nada trzy razy w tygodniu chodzi więc do jednej z organizacji pozarządowych, spotyka się z kumpelką z programu RWP, która pomaga jej tłumaczyć dokumenty. Wyrobiły razem bilety miesięczne, PESEL.
Może spróbuję z dziewczyną?
Nadal bywa smutna. – Nic nie wiem o starszym bracie. Od roku nie rozmawiałam z ojcem. Z mamą tylko czasami. Oboje są na mnie źli. Na razie mówię, że jestem w Niemczech. Może kiedy dostanę pracę, powiem im prawdę?
Z pomocą Natalii Nada właśnie jej szuka. – Przez hidżab nie mam chyba dużych szans na posadę w aptece. Szukam ofert w ubezpieczeniach, w banku. Najlepiej gdzieś w biurze. Jeśli nie znajdę, może zejdę o poziom niżej z wymaganiami. Zamierzam zostać w Polsce. Lepiej się tu czuję. Miałam wrażenie, że w Niemczech ludzie są maszynami. Nie okazują emocji. Lubię też polskie jedzenie – rozmarza się Nada. – Pierogi, pieczone ziemniaki, gołąbki z sosem grzybowym... To much good! Nie to co w Dębaku – wzdycha.
– Nie lubię tylko, jak starsi ludzie na mnie patrzą – mówi Nada cichutko. – Może z powodu hidżabu? Ale nic złego się nie dzieje. Zresztą jakby ktoś mnie napadł, walczyłabym. Niczego się już nie boję, nie użalam nad sobą. Jestem zupełnie inną Nadą niż kiedyś. I nie żałuję, że wyjechałam, choć oczywiście brakuje mi Syrii, Jordanii i Kuwejtu.
– Czego mi brak z Kuwejtu? – Nada długo się zastanawia. – Może trochę rodziców? Z Jordanii czasu studiów. Miałam wtedy wielu kolegów, ale nigdy chłopaka. Trochę żałuję, że nie spróbowałam, nie wiem, co to seks. Zobaczymy. Jak nie wyjdzie z facetem, może spróbuję z dziewczyną?
Epilog. Przyszła wojna w Ukrainie
W ciągu trzech miesięcy Nada dostała dwie oferty pracy. Jedną w Polsce, drugą w Niemczech. Pod koniec stycznia wyjechała tam na rozmowę kwalifikacyjną i odwiedzić znajomych. Zaręczyła się. Nie wraca. Kasia została z jej kotką. Pokój udostępniła rodzinie z Ukrainy.
Program Refugees Welcome łączy osoby starające się o ochronę z tymi, które chcą im udostępnić mieszkanie. Powstał w Berlinie jesienią 2014 r., został powielony w wielu krajach europejskich. W Polsce działa od 2015 r.
W Niemczech ponad 800 osób znalazło dzięki niemu pokój, w Polsce 54, w tym siedmioro dzieci. Z Tadżykistanu, Nigerii, Gabonu, Jemenu, Iranu, Egiptu, Rosji, Czeczenii, Palestyny, Gwinei, Meksyku, Syrii, Afganistanu, Turcji, Pakistanu, Białorusi, DRK, Erytrei i Etiopii.
Poza Fundacją Ocalenie pomoc mieszkaniową osobom uchodźczym oferuje kilka innych organizacji pozarządowych, głównie w Warszawie. W związku z wojną w Ukrainie i napływem uchodźców możliwości wynajęcia taniego mieszkania drastycznie tu spadły.
Reportaż powstał w ramach stypendium Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Personalia Nady zostały na jej prośbę zmienione.