Grzegorz K., kiedyś plutonowy podchorąży, dziś artysta pisarz i podoficer rezerwy wojska polskiego, dostał wezwanie 18 marca. Obywatel ma siedem dni na stawienie się w Wojskowej Komendzie Uzupełnień w Kielcach celem nadania mu przydziału mobilizacyjnego. Z wojska wyszedł w 1989 r., krótko po Magdalence, a ostatni raz w WKU był kilkanaście lat temu, gdy odbierali mu przydział. Od tamtej pory wojsko się nim nie interesowało. Czego może chcieć od niego teraz?
– Nie wiem, pojadę i przekonam się. Mam nadzieję, że to formalność, a nie zsyłka na ćwiczenia wojskowe, bo na te już chyba jestem za stary – mówi 59-letni podoficer K.
Czytaj też: Czy ONZ jest jeszcze do czegoś potrzebna?
„Czyżby szykował się pobór?”
Ćwiczenia rezerwistów rzeczywiście się odbędą – od kwietnia. To dlatego WKU rozsyła wezwania w celu mobilizacyjnego uzupełnienia jednostek wojskowych. W sumie otrzyma je ok. 200 tys. żołnierzy rezerwy, w tym 48 tys. zaliczających służbę przygotowawczą i 35 tys. ochotników Wojsk Obrony Terytorialnej, donosi portal samorządowy. Powołania na obowiązkowe ćwiczenia mogą się spodziewać żołnierze z grup pancerno-zmechanizowanej, logistycznej oraz saperskiej: szeregowi do 50 lat oraz podoficerowie lub oficerowie do 60 lat.
– Czyli się łapię – zauważa Grzegorz. – Ale niech sam pan powie, czy dobrze jest z tym naszym wojskiem, szczególnie w obliczu wojny, skoro interesuje się 59-letnim pisarzem? – dodaje.
Skojarzenia z wojną w Ukrainie nasuwają się same: szczególnie że pierwsze wezwania dotarły do ludzi pod koniec lutego, zbieżnie z wybuchem rosyjskiej agresji. „Czyżby szykował się pobór?” – zastanawia się na Facebooku rezerwista z Połczyna-Zdroju, który pismo otrzymał trzy dni po wybuchu wojny. Na stawienie się w komendzie dali mu dwa tygodnie, dodając, że jeżeli ma czas, dobrze, żeby przyjechał wcześniej.
WKU uspokaja: ćwiczenia nie są związane stricte z sytuacją w Ukrainie. To rutynowe działania polskiej armii, prowadzone cyklicznie od 2013 r. z dwuletnią przerwą spowodowaną pandemią. Konrad, marketingowiec spod Warszawy, szeregowy rezerwista, dostał w tym czasie dwa wezwania, w tym jedno pod koniec ubiegłego roku. Oba szkolenia zostały odwołane. WKU tłumaczy, że za wirusa były jakieś ćwiczenia, ale w znacznie węższym gronie.
Skoro nie o wojnę z Rosją, to o co chodzi w tych szkoleniach? „Żołnierze rezerwy pozostający na przydziale mobilizacyjnym, bez cyklicznego szkolenia, z biegiem czasu tracą nabytą w wojsku wiedzę i umiejętności. Dlatego bardzo istotnym czynnikiem jest podtrzymywanie ich kondycji, wyszkolenia oraz zapoznanie z nowoczesną techniką wojskową i sposobem jej wykorzystywania” – wyjaśnia na swojej stronie internetowej komenda w Krakowie.
Czytaj też: Przysposobienie obronne? Nieostrożny pomysł Czarnka
Wynagrodzenie za stracony czas
Bardziej niż wciąż odległa wizja strzelania do Rosjan rezerwistów martwi przyziemność: np. to, w jaki sposób odbywa się zwrot kosztów przejazdu samochodem do komendy WKU? Albo: czy można się jakoś wymiksować z ćwiczeń. Takie pytanie zadaje w mediach społecznościowych 44-latek z Piły. Prowadzi własną działalność gospodarczą, ma kredyt i leasing, ale to, jak pisze, wojskowych nie interesuje. Z czego będzie żył i spłacał zobowiązania, jeżeli wyjedzie się szkolić przez dwa tygodnie? Mądrali uprzedza, że maksymalna stawka przysługująca mu za dzień ćwiczeń nawet jednej raty mu nie pokryje.
Jakie to stawki, wyjaśnia na swojej stronie WKU w Warszawie: szeregowy – 70 zł za dzień ćwiczeń, plutonowy – 80 zł, podporucznik – 110 zł. Czyli szkoląc się przez 30 dni, można dostać od 2100 do 3300 zł. Plus zwrot kosztów dojazdu do jednostki wojskowej oraz powrotu do domu.
Nie każdego to zadowala. Dlatego Aleksander, rolnik z zachodniopomorskiego, jeszcze na komendzie wziął kartkę papieru i napisał wniosek o wypłacenie mu wynagrodzenia za stracony czas. Naprędce wycenił swoją roboczogodzinę (nie wliczając amortyzacji sprzętu oraz paliwa) i dał do podpisu wojskowemu. Z początku usłyszał, że jako rolnik nie ma co tracić (w końcu plony i tak urosną w czasie, gdy on będzie się szkolił), ale ostatecznie podano mu numer telefonu, pod którym ma ustalić szczegóły.
Czytaj też: Cena nie gra roli. Ile kosztuje święta wojna Putina?
Nie w tym, to w następnym roku
Jest też Damian, którego żaden zwrot nie zadowoli. To dlatego, że obecnie przebywa na emigracji zarobkowej i nie wie, jak ewentualną absencję wyjaśnić przełożonym. Z drugiej strony wie, że jak się nie stawi, to mogą go wsadzić do więzienia na trzy lata albo zasądzić grzywnę, którą długo będzie musiał odpracowywać w obcym kraju. Dlatego Damian ma pytanie: czy praca za granicą zwalnia go z obowiązku udziału w szkoleniu?
Ludzie odpowiadają, że nie zwalnia. Co prawda zgodnie z ustawą o powszechnym obowiązku obrony pracodawca na wniosek pracownika ma obowiązek udzielić mu zwolnienia (bez zachowania prawa do wynagrodzenia), ale polskie przepisy dotyczą jedynie polskich pracodawców. Choć niektórzy doświadczeni w boju emigranci mają pewne rady dla Damiana, wystarczy, że się do nich odezwie.
Ci spośród rezerwowych, którzy w swoich skrzynkach pocztowych nie znajdą wezwań od WKU, pewnie odetchną z ulgą. Warto jednak, by pamiętali, że obowiązkowe szkolenia wojskowe mają być prowadzone cyklicznie do 2035 r.