Społeczeństwo

Tygrysy wojny. Ewakuacja dzikich zwierząt z Ukrainy

Tygrysy uratowane spod Kijowa już są w poznańskim zoo. Tygrysy uratowane spod Kijowa już są w poznańskim zoo. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl
Mamy już po polskiej stronie jednego lwa i dwa tygrysy – opowiadała z granicy Małgorzata Chodyła, rzeczniczka poznańskiego zoo. – Czekamy na następne zwierzęta. Gdy dołączy cały transport, wracamy do Poznania.

Wyjechali na przejście graniczne w Korczowej w zeszły czwartek. Załoga Zoo Poznań pod komendą dyrektorki Ewy Zgrabczyńskiej – tej samej, która dwa lata temu ratowała na granicy białoruskiej „tygrysy nieumarłe” jadące w koszmarnych warunkach z Włoch do Dagestanu – dziś pomaga przeżyć dzikim zwierzętom z Ukrainy.

Czytaj też: Zwierzę też człowiek

Na pomoc czekają nie tylko ludzie

W Poznaniu są już zwierzaki z pierwszego wojennego konwoju. Przyjechały lwy, tygrysy, karakale i likaon. Wśród nich 17-letnia Kaja, schorowana, niewidoma tygrysica, i jej mały kuzyn Misza. Ma dopiero kilkanaście tygodni. Wszystkie są pod opieką weterynaryjną. Stan zdrowia zdecyduje o ich dalszym losie: czy wyjadą do zagranicznych azylów, czy emeryturę spędzą w Polsce.

Nowe zoo w Poznaniu mieści się przy ul. Kaprala Wojtka. W czasie wojny nabrało to rangi symbolu. Wojtek służył przecież w 2. Korpusie Polskim gen. Władysława Andersa i pomagał żołnierzom walczącym pod Monte Cassino. Teraz sztab ratujący zwierzęta z napadniętej Ukrainy mieści się przy ulicy jego imienia. – Zebraliśmy się na naradę już kilka godzin po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji, rano 24 lutego – mówi Małgorzata Chodyła. – Bo przecież na pomoc czekają nie tylko ludzie, ale także zwierzęta.

I jest ich tam, tych nie tylko domowych, bardzo dużo. Zgodnie z ukraińskim prawem właścicielami dzikich zwierząt mogą być osoby prywatne. Trzymają je w rezydencjach, ogrodach, domach i zwykłych mieszkaniach. Dlatego pomoc nie może być ograniczona do lokatorów ogrodów zoologicznych. Ewakuować trzeba dzikie czworonogi zostawione w popłochu przez prywatnych właścicieli.

Czytaj też: Jaka pamięć zostanie po dyrektorze Gucwińskim

Głos serca i empatia

Rozmowę z dyr. Zgrabczyńską przerywają kolejne telefony. Wręcz się urywają, organizacja konwoju ewakuacyjnego wymaga wielu uzgodnień z władzami celnymi i sanitarnymi. Na jednych zasadach może wjechać do Polski lew lub tygrys, a na innych np. szop pracz czy jenot. Dużo zależy od tego, jaki status prawny ma u nas konkretny gatunek. Poza tym nie ma na takie awaryjne sytuacje procedur. – Przyzwyczailiśmy się do pokoju w Europie, a tu nagle wojna. Nikt tego w przepisach nie przewidział, działamy ad hoc. Ale już widać, że w przyszłości procedury ewakuowania zwierząt z terenów zagrożonych będzie trzeba opracować – mówi dyrektor Zgrabczyńska.

Wiele urzędniczych decyzji podejmuje się teraz nie na podstawie przepisów, tylko głosu serca i empatii. Tymczasowa metoda, zgodnie z którą „dokumenty dostarczy pani później”, jest często jedynym wyjściem. Oczywiście nie z każdym urzędnikiem wszystko można szybko załatwić, dlatego perswazja i odwoływanie się do uczuć wyższych grają poważną rolę.

Poznańskie zoo ewakuuje zwierzaki z azylu na przedmieściach Kijowa. Są w różnym stanie, często słabe i chore, skrzywdzone losem, jaki im zgotowano. Dlatego konwój, gdy już ruszy, musi pojechać możliwie szybko i sprawnie. Gdy wokół trwa strzelanina, żeby się udało, często trzeba cudu.

Czytaj też: Zwierzę, moja miłość

Mission impossible

Z Kijowa do granicy ciężarówkę prowadzi ukraiński kierowca, jest w stałej łączności z azylem i polską załogą zoo. Ta część drogi jest najbardziej ryzykowna, bo wielki tir łatwo może paść ofiarą ataku. Od siły psychicznej, determinacji i umiejętności kierowcy zależy, czy podróż się uda. No i od szczęścia, rzecz jasna. Trzeba szybko, bo zwierzęta są zamknięte bez wody i jedzenia, a w drodze nikt im tego nie poda. Trudno wymagać od pracującego w ciężkim stresie kierowcy, żeby jeszcze umiał napoić lwy albo nakarmić tygrysy.

Ukraiński kierowca nie będzie mógł przekroczyć naszej granicy, nie wolno mu wyjechać. – Dlatego gdy zbliża się do przejścia, wysyłamy mu na spotkanie naszego, polskiego. Mamy takiego z paszportem i wszystkimi potrzebnymi dokumentami mówi rzeczniczka Małgorzata Chodyła. – Po prostu zamieniają się za kierownicą i zwierzęta do Polski wwozi już nasz człowiek. Na granicy formalności zwykle trwają długo, a pośpiech jest wskazany, bo uciekinierzy są głodni i zmęczeni. Jednak nazwisko Zgrabczyńskiej już budzi szacunek urzędników granicznych i pozwala skrócić oczekiwanie.

Czytaj też: Kuchenne rewolucje w ogrodach zoologicznych

Europa zwierzętom

Na wieść o wojnie z pomocą zwierzętom ruszyła cała cywilizowana Europa. Ogrody zoologiczne, azyle, organizacje zajmujące się pomocą i ochroną praw zwierząt. Na Ukrainę wysłano pieniądze i pomoc rzeczową, czyli karmę i leki. Zwierzęcy uchodźcy mają oferty z wielu miejsc, gdzie mogą spędzić dalsze życie. Nasz Poznań jest dziś czymś w rodzaju punktu przesiadkowego. Tu robione są badania weterynaryjne i podejmuje się decyzje o podróży na Zachód.

Ogród w Poznaniu współpracuje z organizacjami broniącymi praw zwierząt, m.in. z fundacją Viva! i światowym ruchem Cztery Łapy (Four Paws), organizacją, która zajmuje się dobrostanem zwierząt, ratuje i chroni je przed barbarzyńskim traktowaniem. Lekarze z Four Paws często przyjeżdżają do Polski, wykonują trudne, a bywa, że i pionierskie zabiegi medyczne, ratują zdrowie i życie po cyrkowej lub hodowlanej niewoli.

Dość przypomnieć przywołaną już historię „tygrysów nieumarłych”, które w październiku 2019 r. jechały do Dagestanu. Utknęły na granicy, choć konwój powinien zostać zatrzymany dużo wcześniej. Gdyby dojechały na planowane miejsce, zapewne skończyłyby jako skórzane przedmioty sztuki użytkowej lub specyfiki paramedyczne. W Azji panuje przekonanie, że np. suszony i sproszkowany tygrysi penis to doskonałe lekarstwo na potencję. Mimo rygorów konwencji waszyngtońskiej z 1973 r. proceder nielegalnego handlu i przemytu zwierząt trwa. Dlatego nie tylko trzeba wzmocnić międzynarodowe służby do walki z przemytnikami, ale też organizować miejsca stałego pobytu dla odzyskanych i uratowanych zwierząt.

Czytaj też: Miłość do zwierząt może być zgubna. Zwłaszcza dla zwierząt

Ogrodowy azyl

I właśnie w tym kierunku zmierza ogród w Poznaniu. Tu znajdują dom dzikie zwierzęta z interwencji policyjnych, cyrków, pseudohodowli, ferm futrzarskich i innych miejsc kaźni. Szczególnym powodem do dumy dla personelu jest azyl dla niedźwiedzi wyzwolonych z długoletniej cyrkowej niewoli. Mieszka w nim miś Baloo, któremu kiedyś w cyrku wyrwano pazury. Dziś jest inwalidą, ale przynajmniej ma komfort i spokój na stare lata. Niedźwiedzica Gienia, która wiele lat spędziła na betonie, dziś sama kopie sobie gawrę i tam śpi.

W Poznaniu mieszkają też dalej dwa z dziewięciu uratowanych „nieumarłych”: Kan i Gogh. Ten drugi, niestety, wciąż nie czuje się dobrze. Długotrwały transport, brak wody i jedzenia bezpowrotnie uszkodziły mu przewód pokarmowy. Gogh nie może pić wody ani jeść mięsa, dostaje mięsną zupę z witaminami i minerałami.

Azylowy charakter ogrodów zoologicznych nadaje nowy i zdecydowanie lepszy sens takim miejscom. Zoo dzisiejszych czasów przestaje być wystawą zwierząt, która ma zaspokoić ludzką ciekawość, staje się przede wszystkim miejscem, w którym zwierzęta spędzą życie w miarę wygodnie. Bez klatek, na dużych wybiegach, pod opieką – a my podglądamy je z daleka. Jak mówią przedstawiciele poznańskiego zoo, odwiedzający coraz chętniej akceptują taki model ogrodu, mimo że czasem od chodzenia i przebytych kilometrów bolą nogi. Poznań w budowaniu takiego modelu ogrodu jest najbardziej zaawansowany w Polsce, wręcz pionierski.

Czytaj też: Inkwizycja weterynaryjna

Zwierzęta już w Poznaniu

Jesteśmy na miejscu, zwierzęta rozlokowane, idziemy odpocząć – pisze mi SMS rzeczniczka Chodyła. Jest noc z piątku na sobotę, akcja trwała dobę, wszystko się udało. Kolejne skrzywdzone wojną ukraińskie lwy i tygrysy są już bezpieczne w Polsce. I oby rozpoczęły lepsze, spokojne życie.

Czytaj też: Zwierzęta w terrarium

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną