Przemysław Czarnek zapowiedział autorytarnie, bez konsultacji społecznych, że od 1 września wejdzie do szkół przysposobienie obronne. Trzeba się przygotować do ewentualnej wojny z Rosją. Uczniowie będą uczyć się strzelać. Szkoły mają niezwykle ważne zadanie do wykonania: zorganizować dzieciom dostęp do strzelnic.
Licealiści chcieliby postrzelać
Minister wspomniał, że za swoich czasów uczniowskich chodził na strzelnicę i uczył się zabijać wrogów. Dzisiejsza młodzież też powinna oswoić się z bronią. Takie mamy czasy, że trzeba umieć zabijać agresorów. Strzelanie może się okazać najbardziej potrzebną umiejętnością, dużo ważniejszą niż znajomość tabliczki mnożenia albo lektur szkolnych. Sławomir Broniarz, prezes ZNP, przytomnie zauważył, że wypadałoby zapytać nauczycieli, co sądzą o wprowadzeniu powszechnej nauki strzelania. Jednak minister nie lubi pytać.
Uczniowie uważają, że skoro minister w czasach szkolnych uczył się strzelać, to ich nauczyciele przeszli podobne szkolenie. Są przecież w podobnym wieku co Czarnek albo nawet starsi. Kiedy zapytali mnie, czy uczyłem się zabijać, odpowiedziałem, że miałem taką możliwość, ale odmówiłem. Kiedy w latach 80. poprzedniego wieku moja klasa została zaprowadzona na stadion, gdzie mieliśmy rzucać atrapami granatów, powiedziałem nauczycielowi przysposobienia obronnego, że odmawiam. Podobnie zachowałem się, gdy mieliśmy iść na strzelnicę. U schyłku PRL niechęć do broni była dość powszechna wśród licealistów, niektórzy starsi koledzy odmawiali pójścia do wojska i byli traktowani przez władzę jak bandyci, a przez nas jak bohaterowie. Teraz jest inaczej. Licealiści nie ukrywają, że chcieliby postrzelać. W sprawie stosunku do broni władza i młodzież wydają się mówić jednym głosem.
Decyzja Czarnka, iż przywróci przysposobienie obronne, przyjęta została przez uczniów w większości pozytywnie. Obawy dotyczyły tylko tego, czy naprawdę będzie organizowana nauka posługiwania się bronią. Bo jeśli ma to być kolejne „pitu-pitu” o Bogu, honorze i ojczyźnie oraz oglądanie filmów wojennych, uczniowie tego nie chcą. Jeśli jednak naprawdę będziemy strzelać, to proszę bardzo. Chętnie weźmiemy w tym udział. Choć uczniowie rwą się do broni, nauczyciele mają obawy, czy są psychicznie przygotowani do zdobywania takiego doświadczenia.
Nauka strzelania? Więcej szkody niż pożytku
Przed pandemią zdarzało się, że uczestniczyliśmy w wycieczkach, które w programie miały naukę strzelania. Taką możliwość dawał nawet oddział Narodowego Banku Polskiego w Łodzi, gdzie znajduje się sala ćwiczeń dla pracujących tam ochroniarzy. Uczniowie dostawali do ręki broń, bez magazynku, ale podłączoną do gry symulacyjnej. Efekty strzelania były widoczne natychmiast na ekranie. Choć pociski nie wylatywały z lufy pistoletu, a odrzut broni był jedynie symulowany, uczniowie byli bardzo zadowoleni. Z wypiekami na twarzach chowali prawdziwy pistolet do torby albo kieszeni, paradowali z nim po korytarzu, a potem wyciągali i zabijali wroga. Wycieczki, które zapewniały naukę strzelania, były bardzo cenione przez młodzież.
Teraz żadnej klasie nie zaproponowałbym nawet namiastki tego, co otrzymywali uczniowie przed pandemią. Zdecydowanie odmówiłbym im kontaktu z bronią, zabroniłbym nauki strzelania. Nie zaprowadziłbym uczniów do miejsc, gdzie mogliby uczyć się zabijać. Byłoby z tego więcej szkody niż pożytku. Mamy dramatyczny wzrost nastrojów depresyjnych wśród uczniów, wręcz wybuch zachowań autoagresywnych, zmagamy się z falą skłonności samobójczych. Kto nie wierzy, niech zajrzy do szpitali psychiatrycznych na oddziały młodzieżowe: szpilki nie wetknie, tak są przepełnione. Nauczanie posługiwania się bronią, choć w obliczu ewentualnej wojny z Rosją zapewne bardzo potrzebne, dla uczniów tak powszechnie dotkniętych zaburzeniami jest wysoce niewskazane. Gdy przysposobienie obronne wejdzie do szkół, nauką strzelania zostaną objęte osoby, którym powinno się raczej zakazać tego rodzaju wrażeń.
Gdyby minister Czarnek nie był przeciwnikiem konsultacji społecznych, tylko pytał nauczycieli, dowiedziałby się, że przede wszystkim trzeba uczniów objąć pomocą psychologiczną. To jest najpilniejsza potrzeba. Przysposobienie obronne musi poczekać, aż uczniowie będą psychicznie przygotowani do nauki treści i umiejętności paramilitarnych. Szczególnie ostrożnie należy podchodzić do nauki strzelania.
Czytaj też: Ukraińcy są wszędzie
Nauczyciele też boją się wojny
Jeśli jednak minister nie chce czekać na objęcie dzieci pomocą psychologiczną, a przysposobienie obronne wejdzie do szkół już od 1 września, to niech to będzie przedmiot nieobowiązkowy. Niech będzie dla tych, którzy chcą i mogą z niego skorzystać (w imieniu niepełnoletniego dziecka rodzic składałby deklarację wyboru) oraz nie mają przeciwskazań (potrzebna byłaby opinia wychowawcy i pedagoga szkolnego lub psychologa). W trudnych czasach zmagania się z depresją nie organizujmy uczniom szkolenia, które wiąże się z tak dużym ryzykiem agresji. Bo przecież nauka strzelania to także nauka zabijania.
Możemy myśleć, że chodzi o przygotowanie się do zabijania wrogów, którzy napadną na naszą ojczyznę. Że chcemy być jeszcze lepiej przygotowani niż bohatersko walcząca Ukraina. Troska o ojczyznę nie jest przecież czymś złym. Ale tak to wygląda tylko w oczach osoby w pełni zdrowej. Dla osoby cierpiącej na różne zaburzenia kontakt z bronią służyć może zupełnie innym celom niż obrona kraju przed agresorem. Nastolatek będący w depresji oswoi się z bronią nie po to, aby być przygotowanym – jak chce Czarnek – na ewentualny konflikt z armią Putina. Może się przygotować na rozprawienie się z samym sobą. Dlatego wielu dzieciom należałoby raczej zakazać udziału w zajęciach przysposobienia obronnego. Jako przedmiot obowiązkowy byłby on bardzo szkodliwy.
W złym stanie psychicznym są też nauczyciele. Uczniowie opowiadają, że słyszą od swoich nauczycieli uwagi w rodzaju, iż musimy pospieszyć się z realizacją programu, zrobieniem sprawdzianu czy wykonaniem jakiegoś projektu, zanim zaatakują nas Rosjanie. „Wojna” jest najczęściej używanym słowem w szkole. Wyrażając tego rodzaju obawy, nauczyciele zapewne zaklinają rzeczywistość: mówią, że będzie wojna, gdyż chcą, aby jej nie było. Zachowując się w ten sposób, obciążają uczniów swoimi lękami. Niewiele brakuje, by wybuchła panika strachu przed wojną. Wprowadzenie szkoleń z posługiwania się bronią doprowadzi do tego, że panika wybuchnie naprawdę. Mając świadomość tego, co się dzieje z uczniami i nauczycielami, powinniśmy raczej zaproponować działania, które by wybuchowi paniki przeciwdziałały.
Tonący brzytwy się chwyta
Uczniowie zachwycili się pomysłem ministra, aby uczyć się strzelać, na tej samej zasadzie, na jakiej tonący brzytwy się chwyta. Jest źle ze stanem psychicznym dzieci i młodzieży, młodzi ludzie boją się, że wojna przyjdzie też do Polski. Wprowadzenie przysposobienia obronnego odbierają więc jako pomoc rządu: przygotujemy się na najgorsze i sobie poradzimy. To jednak iluzja pomocy. Tonącemu pokoleniu (najpierw doświadczyło pandemii koronawirusa, teraz karmione jest obawą przed wojną) nie należy podawać tej brzytwy, lecz prawdziwie pomocną i otwartą dłoń. Trzeba nastolatkom podać dłoń rozumiejącego pedagoga i psychologa. Trzymajmy dzieci z dala od broni.
Pamiętam, jak kilkanaście lat temu odchodzący na emeryturę nauczyciel przysposobienia obronnego, potem edukacji dla bezpieczeństwa, likwidował szkolny arsenał broni (były to głównie atrapy służące do oswajania się z wojną). Szkoła została zdemilitaryzowana i taka miała pozostać na zawsze: wolna od broni. Czarnek chce oświatę na powrót zmilitaryzować. Według PiS pobór do wojska zaczyna się już w szkole. Minister nie patrzy na stan psychiczny uczniów, mają być twardzi, silni, gotowi do chwycenia za broń i przywitania wroga kulą w łeb. Myślenie typowo autorytarne. Nie tędy droga, panie ministrze.
Czytaj też: Niech Polacy uczą się języka ukraińskiego