Sytuacja na Dworcu Centralnym, na który codziennie przyjeżdża kilka tysięcy uchodźców z Ukrainy, zmienia się niespiesznie. Z początku prócz uchodźców byli tam tylko wolontariusze z darami, którzy jako pierwsi ruszyli do pomocy. Dopiero po tygodniu pojawiła się pierwsza inicjatywa wojewody mazowieckiego Konstantego Radziwiłła, na którym w teorii spoczywa organizacja wsparcia na Centralnym. Ale inicjatywy starczyło mu na postawienie punktu informacyjnego dla uchodźców z dwiema osobami w środku, które na dodatek średnio chciały współpracować z zaprawionymi w boju wolontariuszami. Współpracować nie chciał też sam wojewoda, sukcesywnie odmawiając im środków, miejsca i ogólnego zainteresowania sprawą.
Wydawało się, że zmiana przyspieszy na początku bieżącego tygodnia, gdy przygnieciony krytyką wojewoda zgodził się postawić przed dworcem namiot gastronomiczny i udostępnić wyspy kawiarniane na potrzeby działań pomocowych. W ten sposób wolontariusze zyskali dostęp do wody i prądu, a to już dużo. Namiot już jest, są harcerze i strażacy. Ale przede wszystkim na Dworcu Centralnym jest chaos. Widzi go każdy, kto się tam pojawi. Poza samym wojewodą.
Czytaj też: Uchodźcy z Dworca Centralnego. Dezercja wojewody i bohaterstwo wolontariuszy
Perspektywy wojewody i wolontariuszy
Bo zdaniem Konstantego Radziwiłła sytuacja jest opanowana i w ogóle wszystko jest w porządku. Może prócz tego, że wojewoda „słabo śpi”, bo „cały czas trzeba o czymś tam myśleć, a noc nie jest przerwą w naszych działaniach, bo uchodźcy całą dobę docierają do Warszawy”, jak mówił Radiu Zet.