Społeczeństwo

Ukraińskie dzieci w polskich szkołach. Wszyscy idą na żywioł

Uchodźcy z Ukrainy w terminalu w Sławkowie Uchodźcy z Ukrainy w terminalu w Sławkowie Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Wokół praktyki pracy i pomocy więcej jest pytań niż odpowiedzi. Może dla dzieci uciekających przed wojną należałoby stworzyć ukraińskie szkoły zatrudniające ukraińskich nauczycieli? Taki pomysł powtarza się w wypowiedziach dyrektorów i samorządowców.

Pod koniec tygodnia oprowadzałem po szkole 11-letnią ukraińską dziewczynkę z mamą – mówi Jacek Rudnik, wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 11 w Puławach. – Pokazywałem jej nasze świetne zaplecze sportowe, świetlice, szatnie, basen. Wszystko jak pod tę małą skrojone, bo dziewczynka pływaczka. Ale cały czas miała w oczach przerażenie.

Pierwsze ukraińskie dzieci, na razie pojedyncze, zaczęły trafiać do polskich szkół i przedszkoli. Na szczęście nie wszystkie są w traumach i kryzysach. – U nas na razie nastrój jest raczej pozytywny – ocenia Janusz Raczkiewicz, dyrektor Gminnego Zespołu Szkół w Kazimierzu Dolnym. Właśnie z rana prezentował szkołę trójce dzieci z mamami. Dzieciaki stwierdziły, że zostaną w świetlicy, do której dyrekcja zaprasza młodych gości na początku. – Proponujemy im gry, zabawy, naukę języka z polskimi rówieśnikami. Muszę przyznać, że młodzież opiekuje się ukraińskimi kolegami i koleżankami z dużym zaangażowaniem. Ale dyrektor Raczkiewicz też na razie nie wyobraża sobie włączania ich do klas, bariera językowa jest zbyt duża.

Ukraińscy uczniowie. Komunikacja na migi

Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek ogłosił, że polski system jest świetnie przygotowany, by zaopiekować się dziećmi uciekającymi przed wojną. Zapowiedział, że będą dodatkowe pieniądze i bardziej elastyczne formalności. Zalecił, by uczniowie, którzy zgłaszają się do szkół, dołączali do właściwych klas zgodnie z tym, ile lat nauki mają za sobą (według informacji od rodziców).

Według przepisów w takiej sytuacji przysługują im dodatkowe dwie godziny języka polskiego na tydzień. Wciąż istnieje też możliwość tworzenia tzw. oddziałów przygotowawczych, tak jak to było tam, gdzie uzbierało się więcej uczniów obcojęzycznych. Choć dotychczas dużym wyzwaniem było zapewnienie nauczycieli, którzy mieliby przygotowanie pozwalające pracować w takich oddziałach, teraz minister z dużym spokojem mówił o pracownikach znających ukraiński, którzy już wkrótce mogliby się pojawić w polskich szkołach. Jak zapowiadał, listy chętnych do pracy, a także do zaangażowania się jako tłumacze wolontariusze (chodzi np. o studentów), będą dostępne w kuratoriach. Tyle oficjalnych zapewnień.

Wokół praktyki pracy i pomocy więcej jest jednak pytań niż odpowiedzi. – To, co możemy w tej chwili zapewnić tym uczniom, to przede wszystkim ludzkie podejście i towarzystwo, żeby mogli oderwać myśli od tego, co zostawili w swoim kraju. Pomocne są oczywiście dzieci z Ukrainy, które już wcześniej były w naszej szkole. Ale o nauce trudno mówić. Komunikacja na lekcjach odbywa się przez translator w telefonach i ręce, czyli na migi – opowiada Jacek Rudnik. A wsparcie kadrowe to na razie żywioł, do pomocy zgłaszają się np. mamy czy siostry uczniów.

Nauka polskiego jest najważniejsza

W dużych ośrodkach, takich jak Warszawa, jest nieco prościej. Pojawiają się już pierwsze oficjalne CV ukraińskich nauczycielek. – W stołecznych szkołach i przedszkolach było ostatnio 3,5 tys. dzieci ukraińskich. Od początku wojny przyjęto prawie 200 nowych. Większość z nich ma tutaj rodziny, które wiedzą, jak się poruszać. Mamy nadzieję, że zwłaszcza młodsze dzieci dadzą sobie radę, dołączając do polskich klas – opowiada Joanna Gospodarczyk, dyrektorka Biura Edukacji w stołecznym ratuszu.

Jednocześnie spływają wnioski o tworzenie nowych oddziałów przygotowawczych. – Przed wojną było ich 13 w siedmiu szkołach, teraz mamy już wnioski o 29 oddziałów w 17 placówkach – wylicza dyr. Gospodarczyk. Ale dodaje, że już wcześniej pojawiały się wątpliwości wokół tego rozwiązania. Zgodnie z aktualnym prawem w oddziałach przygotowawczych należy realizować podstawę programową klasy, do której dzieci mają dołączyć, gwarantując im dodatkowo nie mniej niż trzy godziny tygodniowo języka polskiego. A to za mało, bo właśnie nauka języka jest dla nich najważniejsza. – Większy sens miałoby tworzenie tzw. klas powitalnych, bo one właśnie na tym są bardziej skupione. Liczymy, że obiecane uelastycznienie przepisów, które by na to pozwoliło, wkrótce stanie się faktem – podkreśla dyr. Gospodarczyk.

W dużych miastach, gdzie uchodźców i uchodźczyń z odpowiednim wykształceniem już jest wielu i zapewne będzie ich przybywać, może uda się nawet ogarnąć pomoc psychologiczno-pedagogiczną w języku ukraińskim – mają nadzieję samorządowcy. Pewną pociechę niesie fakt, że dzięki prezydenckiemu wetu dla lex Czarnek dzieci i młodzież wciąż będą mogły korzystać z zajęć i warsztatów prowadzonych przez organizacje pozarządowe na terenie szkół. Ale w części placówek i tu być może trzeba będzie pójść na żywioł. MEiN nie przewidział na wsparcie uczniów doświadczonych wojną żadnych dodatkowych środków. Urzędnicy ciągle podkreślają, że 180 mln zł przeznaczono na wsparcie związane z pandemią i teraz dyrektorzy powinni te pieniądze podzielić.

Więcej wydatków dla samorządów

Kolejne kłopoty dotyczą najmłodszych i najstarszych dzieci w systemie oświaty. Prowadzenie przedszkoli to tzw. zadanie własne samorządów, a to znaczy, że nie dostają na to z budżetu żadnych pieniędzy. Sfinansowanie opieki nad dziećmi ukraińskimi każdy będzie musiał więc sam zorganizować. To nie koniec. Zgodnie z prawem w grupach przedszkolnych nie może obecnie być więcej niż 25 dzieci. O ile w szkolnych klasach bywa dziś pustawo i nawet kilkoro nowych uczniów przynajmniej fizycznie się pomieści, o tyle grupy przedszkolne znacznie częściej są wypełnione co do osoby pod limit. – Jeśli chcemy włączyć ukraińskie dzieci do naszych przedszkoli, te limity trzeba zmienić – podkreśla Krzysztof Kosiński, prezydent Ciechanowa i sekretarz Związku Miast Polskich.

– Zastanawiamy się też nad rozwiązaniami w odniesieniu do 16- i 17-latków, które według ukraińskiego systemu powinny kończyć już edukację i zdawać maturę – dodaje dyr. Gospodarczyk z warszawskiego Urzędu Miasta. Włączanie ich do polskiego systemu na tym etapie nie ma najmniejszego sensu. Największy miałoby zorganizowanie im zajęć w grupach np. na terenie polskich szkół lub innych instytucji samorządowych, ewentualnie nauki online, tak by mogły dokończyć naukę w języku ukraińskim, według zasad i wymogów, które dotychczas ich obowiązywały.

Podobne refleksje w ostatnich dniach pojawiają się w odniesieniu do młodszych dzieci. – Widać, że wiele z nich nie chce wchodzić do polskich szkół. To m.in. dlatego, że wierzą, że niedługo wrócą do domów – potwierdza dyr. Jacek Rudnik. Dzieci chętnie korzystają z różnych form zajęć świetlicowych, by być z innymi, oderwać się od wojennych doniesień, ale wchodzenie w nowe wymogi, systemy oceniania i podstawy programowe to byłby dla nich kolejny stres.

Ministrze Czarnku, weź się do roboty!

Jak podkreśla Jacek Rudnik, w środowisku dyrektorów coraz częściej formułowany jest pogląd, że najlepiej byłoby tworzyć ukraińskie szkoły, w których chętni mogliby kontynuować naukę pod kierunkiem nauczycieli ze swojego kraju.

W swoim stylu ujęła to w mediach społecznościowych Jolanta Gajęcka, dyrektorka krakowskiej Szkoły Podstawowej nr 2 im. Św. Wojciecha w Krakowie, znana z pełnych swady wystąpień do ministra edukacji i nauki (po skrótach): „Szanowny Panie Ministrze Czarnku, rusz Pan swoje ministerialne cztery litery i poproś o spotkanie z Ambasadorem Ukrainy w Polsce! Zaproponuj, że pomożesz zorganizować w dużych polskich miastach ukraińskie szkoły i przedszkola. Udowodnij, że trochę kumasz nowoczesne technologie, i powiedz, że te szkoły mogłyby działać równolegle w trybie stacjonarnym i online. Poproś, żeby zaapelował do swoich Rodaków o zgłaszanie się do ambasady i konsulatów Nauczycieli, sprzątających, woźnych, konserwatorów itp.

Aaa, pogadajcie o kasie. Gdyby Chłop sam nie miał, to porozmawiaj z Babką od socjalu w Waszej ferajnie – fajnie jest nic nie robić i dostawać kasę, ale lepiej dać pracę i zapłacić. Podpowiedz Mu, żeby puste tiry wracające z Ukrainy załadował ukraińskimi podręcznikami, które z pewnością zalegają w jakichś drukarniach czy magazynach, i przywiózł je do Polski. Przeproś samorządy i poproś o udostępnienie miejsc na takie szkoły (wolne budynki, części konferencyjne i biurowe w obiektach sportowych itp.).

Może sam coś zaproponujesz z zasobów rządowych lub poproś o pomoc Biskupów (np. niewykorzystywane salki katechetyczne) lub przedsiębiorców, którzy są gotowi pomóc (np. zamykane galerie handlowe lub sklepy, powierzchnie magazynowe). W okolicach wakacji już więcej wiesz – kto tu zostanie, a kto będzie chciał wrócić do Ojczyzny. Wtedy wspólnie z samorządami planujesz sieć oddziałów przygotowawczych w roku szkolnym 2022/2023 dla tych, którzy już z Polski nie wyjadą”.

Jakkolwiek przedstawiony pomysł może budzić dyskusje i kontrowersje, jest jakimś zrębem planu. Po stronie rządowej na razie go nie widać.

Czytaj też: Rosyjskie dzieci w polskich szkołach

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną