400 zł – tyle tygodniowo płaci za korepetycje syna Monika Kaczmarek-Śliwińska. 14-latek, uczeń ósmej klasy warszawskiej podstawówki, poza 35 godzinami w szkole spędza co tydzień: 90 minut na zajęciach z matematyki, 60 minut na angielskim i 300 minut na polskim. To dodatkowe siedem i pół godziny lekcyjnej tygodniowo. Łącznie 42,5, więcej niż etat dorosłego pracownika, nie wliczając w to odrabiania prac domowych, przygotowywania do lekcji, klasówek i egzaminów.
14-latek żyje w takim trybie od drugiej połowy października. – Uważam, że dziecko musi mieć czas na odpoczynek, sport, swoje zainteresowania, czas z rówieśnikami, nawet jeśli kosztem gorszych ocen. Ale w szkole zdalnej nie zawsze daliśmy radę, w jakiś sposób trzeba nadrobić braki, a poza tym zbliża się egzamin ósmoklasisty i będą trudności z dostaniem się do szkoły średniej – tłumaczy mama nastolatka.
Jej syn był jednym z dzieci, które po reformie w 2014 r. znalazły się w pierwszej klasie szkoły podstawowej jako „podwójny rocznik”, obejmujący urodzonych w pierwszej połowie 2008 i w całym 2009. Resort edukacji obiecywał wsparcie młodszych uczniów. Po latach okazało się, że klasy mieszanych roczników traktowane są tak, jakby były jednolite.
– Nie znam koleżanki lub kolegi z klasy syna, który nie korzysta z korepetycji. Nie znam też rodziców, którzy – przynajmniej w ósmej klasie – korzystają z korepetycji z tylko jednego przedmiotu. Najczęściej są to trzy przedmioty egzaminacyjne i dość często jeden–trzy dodatkowe, istotne w rekrutacji do szkoły średniej. Część rodziców robi to już od lat, niejako tworząc dziecku dwie szkoły: do południa szkołę formalną i po południu w systemie korepetycji – mówi mama ósmoklasisty. – Ten system, który wytworzył się w obecnej polskiej szkole, jest chory.
Korepetycje przestały być tabu
2,5 tys. zł miesięcznie – to najwyższa kwota, jaką deklarowali rodzice, którzy wzięli udział w badaniu CBOS na zlecenie Fundacji im. Batorego w roku szkolnym 2018/2019. Średnio korepetycje kosztują 420 zł. Z roku na rok zainteresowanie nimi jest coraz większe. Siedem lat temu korzystało z nich 14 proc. uczniów, trzy lata temu już co trzeci. Przez ostatnie lata skala ukrytej prywatyzacji polskiej edukacji mogła objąć kolejne grupy uczniów.
Niekoniecznie tych, którzy „sobie nie radzą”. Klimat wobec korepetycji zmienił się bowiem w ostatniej dekadzie diametralnie: przestały być tabu, a stały się w wielu przypadkach koniecznością, gdzie indziej uchodzą po prostu za modne, coś, co się po szkole robi, żeby „zmaksymalizować swoje wyniki i szanse na lepszy start”.
Na portalu e-korepetycje.net, jednym z największych i najdłużej działających serwisów tego rodzaju, jest dziś 280 tys. aktywnych ogłoszeń. W czasie pandemii rynek jeszcze rozkwitł. Rozkwitał zwłaszcza, kiedy minister Przemysław Czarnek ogłaszał powrót do nauki stacjonarnej.
Najpopularniejsze wciąż są przedmioty egzaminacyjne: matematyka, angielski, polski. Przed pandemią 65 proc. korepetytorów udzielało lekcji tylko stacjonarnie, w czerwcu 2020 r. już tylko 6 proc. Większość, 61 proc., pracuje dziś wyłącznie online. – Obserwujemy sezonowość ruchu: intensywny jest zawsze początek roku szkolnego. Jeszcze pięć–sześć lat temu to były pierwsze dni września, a dziś widzimy zwiększony ruch na portalu już w połowie sierpnia. Rodzice zdają sobie sprawę, że aby mieć szansę na miejsce u dobrego korepetytora, trzeba zacząć szukać wcześniej. Są tacy nauczyciele, którzy w sierpniu nie mają już miejsc na cały rok – mówi Magdalena Florczyk z zespołu e-korepetycje.net. Jak dodaje, spora część korepetytorów ogłaszających się na tym portalu, to osoby, które mają swoich uczniów przez cały rok szkolny albo przez kilka lat potrafią prowadzić jednego, spotykając się z nim co tydzień lub dwa razy w tygodniu. Stają się ich „indywidualnymi uczniami”.
„Nawet fryzjer dostaje 100 zł za godzinę”
W ostatnich tygodniach medialny szum wywołały rosnące ceny dodatkowych zajęć. „Matematycy zapowiedzieli, że jeśli Czarnek podniesie pensum, to oni natychmiast przechodzą na pół etatu. Nie opłaca im się pracować na cały, bo każda godzina w szkole to strata ok. 80 zł. W liceum za lekcję dostają ok. 30 zł, a za godzinę korepetycji wołają już 100 zł i chętnych nie brakuje. »Biorę 250 zł za dwie godziny i mam już komplet uczniów« – chwali się kolega” – pisał Dariusz Chętkowski, nauczyciel i bloger „Polityki”. „Stawiam, że we wrześniu godzina będzie kosztować 200 zł”.
To fakt, że najbardziej dochodowe są korepetycje z matematyki wyższej, informatyki i muzyki. Co prawda średnie oferty oscylują między 38 zł w Lublinie a 50 zł w Warszawie. Ale takie trudno „złapać”, szybko się rozchodzą, nierzadko płaci się więcej. Jeden z rekordzistów w swoim fachu za korepetycje z matematyki pobiera 500 zł za godzinę, a dla studentów – 750 zł. Opinie ma wyśmienite.
„Nawet fryzjer dostaje 100 zł/h, jak ostrzyże dwie osoby w ciągu godziny” – pisze ktoś pod artykułem o drożejących „korkach”.
„A czy ktoś ze zbulwersowanych ma świadomość, jakie są koszty prowadzenia działalności gospodarczej w naszym fantastycznym kraju?” – dodaje ktoś inny.
O tym, że rynek się rozrósł, może jeszcze świadczyć fakt, że – jak wynika z raportu e-korepetycje.net – 40 proc. korepetytorów współpracujących z portalem traktuje to jako swoje jedyne źródło dochodu.
„Te ceny to patologia” – i takie opinie pojawiają się na forach rodzicielskich jako komentarz do tych kwot.
Autor bloga „Belfer na zakręcie” Marcin Dzierżawski podaje swoją definicję „patologii”: „Praca w klasie trzydziestoosobowej, bez możliwości zweryfikowania indywidualnych potrzeb ucznia – to patologia. Przymus wtłaczania do trzydziestu głów przeładowanej podstawy programowej, co i tak nie gwarantuje sprostania wygórowanym wymogom egzaminu maturalnego – to patologia. W dodatku jest to wtłaczanie uśrednione, taka »przeciętna przetrwania«, bez zwracania uwagi na tych najsłabszych i najzdolniejszych – jednym słowem – patologia”. I jeszcze: „Moje korepetycje – to nie jest patologia. To przedszkole syna, to rata kredytu hipotecznego, to wypełnienie życia prostymi przyjemnościami, to spokój. To nawet nie jest mój wybór. To konieczność”.
Gwóźdź do trumny polskiej szkoły
Paweł Marczewski, szef działu Obywatele Forum Idei Fundacji Batorego, nazywa to, co się dzieje w związku z rosnącymi kosztami ponoszonymi przez rodziców, ukrytą prywatyzacją edukacji. Jego zdaniem to jeden z gwoździ do trumny polskiej szkoły.
Gdy spojrzeć na to, kto korepetycje kupuje, można zrozumieć, skąd te mocne tezy. „Względnie zamożni i dobrze wykształceni rodzice wydają znaczące kwoty na korepetycje dla swoich dzieci, uboższym i gorzej wykształconym pozostają marzenia o nieosiągalnych finansowo szkołach prywatnych”. Na korepetycje posyłają dzieci przede wszystkim rodzice z wyższym wykształceniem oraz mieszkańcy metropolii – w tej grupie z płatnych zajęć korzysta połowa dzieci. Na wsiach, w miastach średniej wielkości, wśród dzieci rodziców z wykształceniem podstawowym – co piąte.
Jednocześnie wymagania wobec wszystkich uczniów są coraz większe. I silniejsze przekonanie, że bez korepetycji nie da się opanować olbrzymiego materiału z podstawy programowej. Choćby język polski. Dziś matura z tego przedmiotu na poziomie podstawowym trwa niecałe trzy godziny (170 min), od 2023 r. będzie trwać cztery (240 min). Teraz wypracowanie należy napisać na co najmniej 250 wyrazów, za dwa lata będzie to minimum 400 słów. Kolejna „nowa matura” będzie oparta na testowaniu z treści lektur. „Żadna szkoła nie przygotuje uczniów do takiej matury” – podsumowuje Dariusz Chętkowski, polonista.
Rodzice będą szukać korepetytorów jeszcze wcześniej, nie czekając do września czy sierpnia. Ich dzieci nadrobią to, czego w szkole nie dostaną. A co będzie z resztą? Większość dzieci z rodzin gorzej wykształconych i sytuowanych nigdy nie nadrobi dystansu do rówieśników. Polska katastrofa edukacyjna będzie miała jeszcze wiele odcinków.