Była pierwszą ofiarą restrykcyjnego prawa aborcyjnego, która opowiedziała swoją historię nieanonimowo. Dała jej twarz i nazwisko. Czy była wtedy świadoma konsekwencji? – To była jej osobista decyzja. Myśmy jej do tego nie namawiały – wspomina Krystyna Kacpura, szefowa Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która wówczas wspierała Alicję Tysiąc. – Była odważną kobietą, zmotywowaną, by szukać sprawiedliwości i walczyć o nią do końca. Ale ona to ona, a dzieci to dzieci. Chyba nie przewidywała, że fala nienawiści je też dosięgnie.
W jednym z ostatnich wywiadów, jakiego udzieliła „Wysokim Obcasom”, mówiła, że odebrano jej godność, została wrakiem człowieka, cierpiała na nerwicę lękową, musiała się leczyć psychiatrycznie. Ale deklarowała, że nie żałuje podjętych decyzji.
Gdy 21 lat temu zaszła w nieplanowaną ciążę, miała już dwójkę dzieci. Mieszkali na 29 metrach, w zagrzybionym mieszkaniu bez centralnego ogrzewania. Alicja cierpiała na postępujące zwyrodnienie siatkówki; minus 20 dioptrii w każdym oku. Kilku okulistów wydało zgodną opinię, że kolejna ciąża grozi jej utratą wzroku. Jednak żaden nie znalazł w sobie odwagi, by poświadczyć to na piśmie. Zaświadczenie wystawiła w końcu internistka, która stwierdziła, że po dwóch poprzednich cesarkach Alicji grozi pęknięcie macicy. Ale w szpitalu, do którego trafiła, lekarz demonstracyjnie zniszczył zaświadczenie i kazał rodzić. Julka przyszła na świat w 2001 r. Wada Alicji posunęła się o kolejnych sześć dioptrii. Zalecenia lekarskie: nie schylać się i nie dźwigać, nauczyć się rozkładu mieszkania na pamięć. Pomoc państwa: I grupa inwalidzka, nieco ponad 400 zł plus jakiś zasiłek. W sumie około 600 zł na miesiąc.
Tłumna nagonka
Alicja miała świadomość, że odmówiono jej prawa do legalnej aborcji.