Samosterowni
Edukacja domowa i „wolne szkoły” – czyli jak uciec przed ministrem Czarnkiem
W działającej od września 2021 r. na łódzkich Bałutach szkole Fundacji Edukacji Demokratycznej Dmuchawiec pierwszoklasiści zbudowali właśnie wehikuł czasu z kartonów i bibuły. Budka jest spora, siedmiolatki spokojnie mieszczą się w środku. Obok wisi tekturka z wyrysowanym cyferblatem zegarka. – Aktualnie fascynują je podróże wehikułem, przy okazji uczymy się więc, jak odmierzać i odczytywać czas – opowiada Andżelika Mazurek, wiceprezeska Fundacji i tutorka (nie ma tu nauczycieli), wspierająca dzieci w matematyce i naukach przyrodniczych.
Zainteresowanych edukacją zorganizowaną inaczej, niż oferuje to system oświaty publicznej, przez dekady w Polsce było raczej niewielu. Stał za tym swoisty automatyzm. Publiczne szkoły podstawowe, prowadzone najczęściej przez samorządy, są zobowiązane przyjmować wszystkie dzieci z okolicy (tzw. rejonu). Za naukę w nich nie trzeba dodatkowo płacić. Odbywa się ona najczęściej według sztywnego planu lekcji, a postępy w zdobywaniu wiedzy ocenia się w skali od jeden do sześciu. Korzystanie ze szkół niepublicznych – prywatnych lub społecznych – w pewnym sensie wymaga większego zachodu. Pierwsze takie szkoły, prowadzone przez fundacje, stowarzyszenia, czasem osoby prywatne, zaczęły powstawać w 1989 r. Nauka jest dodatkowo płatna (przy czym szkoły prywatne, tak jak firmy komercyjne, powinny przynosić zysk właścicielowi, w szkołach społecznych zaś całość wpłat przeznaczona jest na funkcjonowanie placówki), a rekrutacja nawet do podstawówek bywa wymagająca. Podobnie jak szkoły publiczne, te niepubliczne podlegają kontroli samorządowych wydziałów edukacji i kuratoriów oświaty. Jednak na ogół znacznie większa jest w nich skłonność do eksperymentów i innowacji – i w sensie technicznym: odejścia od systemu „dzwonek, lekcja, dzwonek, przerwa, inna lekcja” na rzecz prowadzenia zajęć np.